Felieton nr 154
Szanowni Państwo!
Nawet najpotężniejsze państwa świata nie mogą dominować w każdej dziedzinie. Państwa takie jak Polska – średniej wielkości i o średnich budżetach – tym bardziej muszą mądrze wybierać, w jakie dziedziny inwestować. Rzucanie się z motyką na słońce pod hasłami narodowej dumy to nie przejaw patriotyzmu, ale megalomanii, która zwykle kończy się marnowaniem czasu, energii i pieniędzy podatników.
Rząd PiS dostarcza nam aż nadto przykładów takiego działania, ale weźmy na warsztat jeden – budowa polskiego samochodu elektrycznego. W październiku 2016 roku powstała spółka ElectroMobility Poland (EMP). Założona z inicjatywy czterech grup energetycznych – PGE, Energa, Enea oraz Tauron – miała doprowadzić do powstania polskiej marki „elektryków”. Po blisko sześciu latach efektów nie widać, chociaż początkowo zakładano, że pierwsze auta trafią do klientów… pod koniec 2022 roku.
Brak ziemi, brak fabryki, brak części
Obecnie nawet data otwarcia fabryki – jeszcze niedawno planowana na rok 2024 – jest nie do utrzymania. A przecież w 2016 roku Mateusz Morawiecki zapowiadał, że do 2025 roku po polskich drogach będzie jeździł milion (!) aut elektrycznych. Nie musiały to być wyłącznie auta rodzimej produkcji, ale liczono, że polska firma uszczknie kawałek tego tortu. Jak wyszło? Jak to z obietnicami PiS.
W 2022 roku w Polsce zarejestrowanych było… niespełna 22,5 tysiąca elektrycznych aut osobowych podaje raport przedstawiony przez Polskie Stowarzyszenie Paliw Alternatywnych oraz Polski Związek Przemysłu Motoryzacyjnego (cytuję za portalem Interia). Nawet po dodaniu wszystkich ciężarówek, aut dostawczych, autobusów, motocykli i motorowerów nie przekroczymy liczby 40 tysięcy. Do miliona daleko. Dziś Ministerstwo Klimatu i Środowiska oficjalnie twierdzi, że próg miliona uda się osiągnąć w 2029 roku. Mam wątpliwości.
A co z autem polskiej produkcji? Do tej pory poza nazwą – Izera – i kilkoma makietami, efektów działalności EMP właściwie brak. Izera miała być produkowana w Jaworznie, ale jak czytamy na stronach „Rzeczpospolitej” „planowane na drugą połowę 2022 r. rozpoczęcie budowy fabryki, z której miałoby wyjeżdżać co najmniej 100 tys. e-aut rocznie, jest nierealne. Choć i tak to termin o rok opóźniony w stosunku do pierwotnego”.
Przypomnijmy, że z produkcją aut planowano ruszyć w 2024 roku, ale dziś firma nie dysponuje nawet gruntem pod budowę fabryki! I to mimo że rząd w zeszłym roku przepchnął przez Sejm specustawę, która miała ułatwić proces przejmowania ziemi od Lasów Państwowych. Teraz rzecznik ElectroMobility twierdzi, że „prawo do dysponowania terenem” spółka nabędzie w I kwartale 2023 roku.
Tymczasem kilka lat temu, w marcu 2019 roku, prezes zarządu EMP, Piotr Zaremba, informował, że „do roku 2022 (…) pierwsze samochody zjadą z taśmy produkcyjnej”, a firma będzie miała „nawet kilkuset partnerów, którzy będą z nami współpracować”. EMP zleciła nawet specjalne badania, w których zapytała Polaków, czego oczekują od polskiego elektryka. Wyniki? Powalające. „Auto elektryczne powinno spełniać analogiczne wymogi, jakie stawiane są samochodowi spalinowemu”, informował Zaremba. Niesamowite.
Problemem w sprostaniu przez Izerę oczekiwaniom Polaków może być – poza brakiem ziemi i fabryki – brak informacji z jakich części zostanie zbudowany samochód! To dlatego „prototypy” pokazywane na zdjęciach nie są niczym więcej jak makietami. „EMP wciąż nie dopięła najważniejszego: wyboru dostawcy platformy Izery – głównego elementu, na którym budowane jest auto”, pisze „Rzeczpospolita”.
Zwracam przy okazji uwagę na termin „dostawca”. Nie jest bowiem tak, że „polski” samochód elektryczny będzie tak naprawdę polski. W rzeczywistości będzie to składak złożony z części dostarczonych przez innych, w większości zagranicznych producentów. Nawet projektu nadwozia nie wykonali Polacy!
„Do projektowania polskich aut zaprosiliśmy światowej sławy włoskie studio projektowe Torino Design mające na swoim koncie realizacje dla najsłynniejszych marek motoryzacyjnych”, czytamy na stronach samej Izery. Jest to zabawne o tyle, że swoją działalność EMP zaczęła od… konkursu na projekt auta skierowanego do polskich odbiorców. Nagrodą było m.in. stworzenie pięciu (!) prototypów samochodów na podstawie pięciu zwycięskich projektów. Od tego czasu minęło już blisko 5 lat.
Do tej pory pogoń za tą iluzją kosztowała prawie 70 milionów złotych, ale w planach jest wydanie 5 miliardów złotych na fabrykę, z której – przypomnijmy – rocznie ma wyjeżdżać od 100 do nawet 150 tysięcy aut. Jak podaje „Dziennik” EMP liczy, że „dzięki nowej fabryce pracę znajdzie ok. 15 tys. osób: 3 tys. przy produkcji Izery w Jaworznie oraz 12 tys. u dostawców i kooperantów”. Z kolei cytowany przez „Rzeczpospolitą” rzecznik Katowickiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej ma znacznie skromniejsze oczekiwania, bo liczy na 3 tys. nowych miejsc pracy i to zarówno „w fabryce, ale także u kooperantów, poddostawców i usługodawców”.
Przyjmijmy jednak optymistycznie, że będzie to 15 tysięcy nowo zatrudnionych. Nawet w takim wypadku koszt stworzenia jednego miejsca pracy to – uwaga! – około 330 tysięcy złotych. Gdyby każdej z tych osób przyznano dochód gwarantowany w wysokości 1304 zł brutto miesięcznie (tyle obecnie wynosi zasiłek dla bezrobotnych), to można by go im wypłacać przez… 21 lat! A przecież fabryka to tylko część inwestycji – potrzebna jest sieć salonów, autoryzowanych serwisów, dochodzą koszty materiałów, homologacji, marketingu, itd.
Specjalizacja, głupcy!
Poza tym, że firma nie ma ziemi na fabrykę, nie wie, z jakich części zbuduje samochód, że części te dostarczą podmioty zagraniczne, że koszty stworzenia jednego miejsca pracy w fabryce – nawet w optymistycznym wariancie – będą gigantyczne, to warto jeszcze zapytać, czym Izera ma konkurować z produktami największych globalnych koncernów mających za sobą dekady doświadczeń i wydających miliardy dolarów na badania i rozwój?
I tu wracamy do kwestii optymalnej strategii rozwoju gospodarczego dla średnich państw takich jak Polska. Wiemy, że Mateusz Morawiecki lubi przywoływać przykład Korei Południowej i sukcesu firm takich jak Samsung czy Hyundai. Ale te korporacje powstawały kilkadziesiąt lat temu, w innym otoczeniu gospodarczym i w innej kulturze. Mam duże wątpliwości, czy da się ten wzór skopiować jeden do jednego do współczesnej Polski. Poza tym, licząca ponad 51 milionów mieszkańców Korea Południowa także nie jest czempionem w każdej dziedzinie.
Tymczasem Morawiecki zapowiadał, że polskie firmy mogą być liderem właściwie we wszystkim. W jego „Strategii na rzecz odpowiedzialnego rozwoju” wymieniono rozliczne „przykładowe gałęzie przemysłu, w których istnieje szansa na uzyskanie wiodącej pozycji na rynku globalnym”. A wśród nich:
- Przemysł lotniczy • Przemysł zbrojeniowy • Przemysł samochodowy (części) • Przemysł stoczniowy • IT • Przemysł chemiczny • Przemysł meblarski • Przetwórstwo spożywcze
Obok polskich aut elektrycznych powstać miały m.in. polskie lokomotywy, drony, promy pasażerskie, leki i „wyroby medyczne”.
Gdy łapie się wiele srok za ogon, zwykle zostaje się z pustymi rękoma. Dlatego zamiast kreślić wizję globalnego podboju w każdej dziedzinie, lepiej skoncentrować się na konkretnych obszarach, które faktycznie można zdominować w skali międzynarodowej. Dania nie jest potentatem w produkcji aut, ale to w Danii powstała firma Maersk, przez całe dekady absolutny lider transportu kontenerowego.
ASML. Nazwa zapewne nic Państwu nie mówi, ale to holenderskie przedsiębiorstwo jest – jak napisano w „New York Times” – jedną z najważniejszych firm, o których nigdy nie słyszeliście. Wyceniane na 285 miliardów dolarów wytwarza maszyny niezbędne do produkcji nowoczesnych procesorów wykorzystywanych w najrozmaitszych urządzeniach elektronicznych. Flagowy produkt ASML to towar o takim znaczeniu strategicznym, że administracja Donalda Trumpa wymusiła na firmie zarzucenie jego sprzedaży do Chin. Cytowani przez „New York Times” eksperci szacowali, że stworzenie podobnego urządzenia zajmie Chińczykom nawet dekadę. Oczywiście ASML ma placówki na całym świecie i zatrudnia pracowników z kilkudziesięciu państw. Ale główna siedziba wciąż znajduje się w Holandii.
To są, moim zdaniem, wzory godne naśladowania – zamiast szarpania się na wszystkich frontach, znalezienie nisz; zamiast marzeń o stworzeniu nowego Apple’a czy Volkswagena wsparcie dla przedsiębiorstw kluczowych w wybranej dziedzinie, nawet jeśli nazwy tych firm będą znane tylko garstce specjalistów.
Na koniec wróćmy do działań ElectroMobility Poland. Nie jest tak, że EMP nic nie osiągnęła. Od czasu jej powstania udało się znacznie zwiększyć kapitał zakładowy spółki. Dziś przekracza on 300 milionów złotych. Jak tego dokonano? Emitując nowe akcje. Kto je kupił ?„Skarb Państwa, który tym samym stał się większościowym akcjonariuszem Spółki”, czytamy na stronie EMP.
Megalomania obecnej władzy prowadzona na koszt państwa i jej kolejne porażki mogą wywołać śmiech. Ale proszę pamiętać, że to realne pieniądze, które można wydać lepiej. Grube miliony utopione w głupich projektach to ileś niezbudowanych szkół, niewyremontowanych szpitali, nieodnowionych parków, osiedli, bloków itd.
Na kosztowne fantazje Morawieckiego, Kaczyńskiego i ich kolegów składają się podatnicy. Pan płaci, Pani płaci – wszyscy płacimy.