CZCIONKA
KONTRAST

Alarm dla Polski i Europy

Share this...
Share on Facebook
Facebook
Tweet about this on Twitter
Twitter

Felieton nr 135

Szanowni Państwo!

„Mamy informacje, które wskazują, że rząd rosyjski – rozważający obecnie, czy dokonać inwazji na Ukrainę i jej okupacji – chce zainstalować w Kijowie prorosyjskiego przywódcę. Były ukraiński deputowany Jewhen Murajew jest brany pod uwagę jako potencjalny kandydat”. To oficjalny komunikat brytyjskiego ministerstwa spraw zagranicznych opublikowany 22 stycznia. Ostrzeżenia Brytyjczyków przed planowanym zamachem stanu potwierdzili Amerykanie.

„Rosja przygotowuje grunt pod możliwość sfabrykowania pretekstu do inwazji, […] poprzez oskarżenie Ukrainy o przygotowanie ataku na siły rosyjskie we wschodniej Ukrainie”. Tak mówił 13 stycznia doradca prezydenta Stanów Zjednoczonych ds. bezpieczeństwa narodowego, Jake Sullivan, powołując się na dane amerykańskiego wywiadu.

Kilka dni po wypowiedzi Sullivana rzeczniczka Białego Domu stwierdziła, że „Rosja może w każdej chwili rozpocząć atak na Ukrainę”. Były to kolejne z całej serii ostrzeżeń przed rosyjską inwazją, które amerykańskie władze upubliczniły w ostatnim czasie.

17 stycznia rosyjscy żołnierze i sprzęt wojskowy dotarli na Białoruś. Oficjalnie po to, aby wziąć udział w ćwiczeniach, które odbędą się – co za przypadek – blisko zachodniej granicy Białorusi z Polską i Litwą oraz południowej z Ukrainą. Aleksander Łukaszenko zapowiedział, że wesprze Władimira Putina we wszelkich działaniach wobec Ukrainy.

W nocy z 13 na 14 stycznia dokonano też ataku hackerskiego na strony internetowe ukraińskich agencji rządowych. Zamieszczono na nich tablice z tekstem, m.in. w kulawym tłumaczeniu na język polski, a w nim ostrzeżenie: „bój się i czekaj na najgorsze”. Wcześniej, jeszcze w grudniu, prezydent Władimir Putin przekonywał, że Ukraińcy dokonują „ludobójstwa” na Rosjanach zamieszkujących wschodnie tereny kraju. A minister obrony Siergiej Szojgu twierdził, że „amerykańscy najemnicy” chcą dokonać prowokacji wykorzystując do tego tajemniczą broń chemiczną.

W międzyczasie Rosjanie wystosowali wobec Stanów Zjednoczonych i NATO listę bezczelnych roszczeń – między innymi gwarancji, że Ukraina nigdy nie zostanie członkiem NATO oraz żądanie usunięcia wojsk sojuszniczych z terenów Polski i innych państw, które dołączyły do Sojuszu Północnoatlantyckiego po 1997 roku. Krótko mówiąc, Putin domaga się cofnięcia zegara o kilka dekad i przywrócenia rosyjskiej strefy wpływów w Europie Wschodniej i Środkowej.

 

 

„Widzieliśmy już ten scenariusz w 2014 roku. Przygotowują go ponownie” mówił wspomniany Sullivan. Przypominam, że w 2014 roku rosyjskie „zielone ludziki” dokonały inwazji na Krym oraz obwód doniecki i ługański. Wówczas Putin początkowo zaprzeczał, że pozbawieni oznaczeń żołnierze to Rosjanie. Dziś nawet nie próbuje udawać. Sullivan i inni członkowie administracji Bidena zapewne wiedzą, co mówią porównując obie te sytuacje. Wielu z nich zajmowało wysokie stanowiska w Białym Domu także w roku 2014.

Stany Zjednoczone zapowiadają natychmiastowe wprowadzenie ostrych sankcji na wypadek inwazji – łącznie z sankcjami na rosyjski sektor bankowy i gazociąg Nord Stream 2. Waszyngton już wcześniej uruchomił też dodatkową, wartą 200 milionów dolarów pomoc wojskową dla Ukrainy. Cytowany przez dziennik „Washington Post” pracownik Departamentu Stanu powiedział, że „Stany Zjednoczone dostarczyły Ukrainie w zeszłym roku większej pomocy w zakresie bezpieczeństwa niż kiedykolwiek od roku 2014”.

Wsparcie w postaci m.in. broni przeciwpancernej wysyłają także Litwa, Łotwa i Estonia oraz Brytyjczycy. A brytyjski minister obrony Ben Wallace opublikował godny polecenia artykuł, w którym punkt po punkcie nie tylko obala absurdalne zarzuty Władimira Putina wobec NATO, ale także rozwiewa wszelkie nadzieje tych, którzy sądzą, że kryzys rozwiążą ustępstwa wobec Rosji.

Główny i zasadniczy argument Putina mówi, że rozszerzanie NATO w kierunku granic Rosji stanowi dla niej zagrożenie. Po pierwsze, NATO nikomu nie zagraża, ponieważ jest w swojej istocie sojuszem obronnym, pisze Wallace. Po drugie, byłe państwa okupowane przez Związek Radziecki nie zostały „włączone” do NATO, ale z własnej woli i na własną prośbę do tej organizacji dołączyły. A zrobiły to nie dlatego, aby Rosjan atakować, ale z powodu historycznych doświadczeń w relacjach z Rosją oraz zagrożenia, jakie w Rosji dostrzegały i dostrzegają. Po trzecie wreszcie, teza jakoby NATO próbowało „okrążyć Rosję” jest niedorzeczna. Jedynie 5 na 30 państw członkowskich graniczy z Rosją, a wspólne granice z członkami NATO stanowią łącznie… 6 proc. granic Rosji.

Wallace podkreśla też rzecz oczywistą, która jednak wymaga nieustannego przypominania. Putinowi nie zagraża ani Ukraina, ani rzekomo agresywne NATO. Zagrażają mu: powodzenie demokratycznych reform na Ukrainie oraz udana integracja z Zachodem. Sukces Ukrainy mógłby uświadomić rosyjskim obywatelom, że oni również nie muszą żyć w kraju biednym, skorumpowanym i autorytarnym.

To samo mówił mój przyjaciel, Wolfgang Ischinger, były niemiecki ambasador w USA i Wielkiej Brytanii, a obecnie dyrektor słynnej Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa. „Podstawowym problemem [dla Putina] jest obawa przed modernizacją Ukrainy i tym, że stanie się ona atrakcyjnym modelem dla Rosjan mieszkających po drugiej stronie granicy”, powiedział w rozmowie z tygodnikiem „The Economist”.

 

Nic nie wskazuje na to, by Ukraina spełniła w najbliższym czasie kryteria wejścia do NATO. Ale zgoda na żądanie Putina i oficjalna odmowa członkostwa byłaby nie tylko sprzeczna z polityką „otwartych drzwi”, ale wepchnęłaby Ukrainę w sferę rosyjskich wpływów. Poza tym decyzja o zakończeniu procesu rozszerzenia NATO dotyczyłaby nie tylko Ukrainy, lecz także takich krajów jak Szwecja czy Finlandia, które dziś do Sojuszu nie należą, ale coraz bardziej obawiają się rosyjskiej agresji.

I tu dochodzimy do zasadniczego problemu, jaki dla interesów Rosji i Rosjan stwarza polityka ich prezydenta. Władimir Putin zdaje się sądzić, że zastraszanie i pokazy siły są zawsze najlepszym rozwiązaniem. Tymczasem skutki jego własnych decyzji podjętych w ostatnich latach pokazują jak błędne to przekonanie. Atak na Ukrainę w 2014 roku nie tylko nie złamał Ukraińców, ale doprowadził do wzmocnienia ukraińskiej tożsamości narodowej oraz większego wsparcia Stanów Zjednoczonych dla ukraińskiej armii.

Rosja nadal ma nad Ukrainą ogromną przewagę militarną. Ale nie ma wątpliwości, że dziś atak na Ukrainę byłby dla Moskwy znacznie bardziej kosztowny niż w roku 2014. Stała obecność wojsk NATO w Polsce w pewnym stopniu także efekt agresji Rosjan. Obecne próby zastraszania szeroko rozumianego Zachodu po raz kolejny mogą przynieść niechciane z punktu widzenia Moskwy skutki. Wspomniałem już o Szwecji i Finlandii, które ewentualna inwazja na Ukrainę może popchnąć w kierunku członkostwa w NATO. Amerykanie zapowiadają, że na atak odpowiedzą nie tylko sankcjami gospodarczymi i dodatkowym wsparciem rządu w Kijowie, ale także wzmocnieniem obecności wojskowej w państwach wschodniej flanki NATO. Stanie się więc dokładnie to, czego Putin chciałby uniknąć. Trudno też sobie wyobrazić, jak po ataku mogłoby dojść do uruchomienia gazociągu Nord Stream 2.

 

Mam nadzieję, że Stany Zjednoczone i państwa sojusznicze dotrzymają swoich zapowiedzi. Martwi mnie jednak jeszcze jedno – że w całej tej dyskusji nie słychać głosu dwóch podmiotów, które powinny być w niej słyszalne: Polski i Unii Europejskiej jako całości. Dyskusja o kryzysie zaledwie kilkaset kilometrów od polskiej i unijnej granicy toczy się, jak na razie, pomiędzy Stanami Zjednoczonymi i Rosją. Owszem, obecna amerykańska administracja prowadzi regularne konsultacje z sojusznikami w Europie, ale w takiej sytuacji powinniśmy być negocjatorem, nie konsultantem. Poza tym nie mamy żadnej pewności, że kolejny amerykański prezydent nie pozbawi nas nawet roli konsultacyjnej.

Znaleźliśmy się na krawędzi wojny. Jakie nieszczęście musi się jeszcze wydarzyć, żeby Europa zbudziła się wreszcie ze strategicznej drzemki, w której tkwi od 30 lat?

Co należy zrobić? Po pierwsze, potrzebujemy jedności w obliczu obecnego zagrożenia. Kraje regionu, łącznie z Polską, powinny we współpracy z USA prowadzić nieustanną kampanię wyjaśniającą motywy działania Putina i przekonującą, dlaczego zaspokojenie jego żądań nie tylko nie powstrzyma agresji, a jedynie zwiększy apetyt.

Po drugie, w dłuższej perspektywie czasowej, potrzebujemy europejskiej unii gazowej. Gdybyśmy kupowali od Rosji gaz wspólnie jako UE – a następnie rozdzielali między państwa członkowskie – to jako największy klient zyskamy w relacjach z Putinem mocną kartę przetargową. Dużo się mówi o tym, że Europa jest uzależniona od zakupów rosyjskiego gazu. Równie dobrze można powiedzieć, że Rosja jest uzależniona od sprzedaży tego gazu do Europy. To relacja obustronna. Zjednoczeni, będziemy w niej mieli silniejszą pozycję.

Po trzecie, potrzebne są wreszcie poważne kroki w kierunku budowy obronności europejskiej – dużo się o tym mówi, ale czas coś zrobić. Moje ugrupowanie – Europejska Partia Ludowa – proponuje powołanie Komisarza ds. Obronności, stworzenie Rady ds. Obronności złożonej z ministrów obrony państw członkowskich i zorganizowanie realnych sił szybkiego reagowania, które nazywam Legionem Europejskim. Składałyby się z ochotników z państw europejskich, finansowane byłyby z budżetu unijnego, a o ich wykorzystaniu decydowałaby Rada ds. Zagranicznych lub właśnie Rada ds. Obronności.

Moje wezwanie kieruję do przywódców europejskich, ale przede wszystkim do przywódców polskiego rządu, bo to Polsce i krajom naszego regionu najbardziej zagraża rosyjska agresja. Jeśli partia Kaczyńskiego nie potrafi zadbać o bezpieczeństwo obywateli, jeśli ważniejsze od pokoju i rozwoju Polski jest dla nich poparcie Barbary Nowak i Janusza Kowalskiego, jeśli zamiast montować koalicję z partnerami w Europie, woli szykować kraj do polexitu.. niech jak najszybciej odda władzę.

Share this...
Share on Facebook
Facebook
Tweet about this on Twitter
Twitter