Felieton 30
Szanowni Państwo!
61 tysięcy. Tylu chorych na koronawirusa przybywa codziennie w Stanach Zjednoczonych. I chociaż Donald Trump przekonuje, że epidemia pewnego dnia po prostu „zniknie”, na razie wskaźniki zachorowań pną się ostro w górę. Okazuje się, że w starciu populizmu z poważnym kryzysem, populizm znajduje się na straconej pozycji. Dziś przekonują się o tym Amerykanie, ale to prawda uniwersalna.
***
Dane są wstrząsające. Łącznie na COVID zachorowało już około 3,35 miliona obywateli USA. Na około 570 tysięcy ofiar śmiertelnych na całym świecie ponad 135 tysięcy, czyli niemal jedna czwarta, zmarła w Stanach Zjednoczonych. W ciągu niespełna 5 miesięcy wirus zabił więcej Amerykanów niż zginęło w pierwszej wojnie światowej (116 tys. ofiar) lub we wszystkich wojnach, jakie Stany Zjednoczone toczyły od 1945 roku, to jest w Korei (36 tys. ofiar), Wietnamie (58 tys.), Iraku (4,4 tys.) i Afganistanie (2,3 tys.). Do tego zbioru możemy jeszcze dodać wszystkich, którzy zginęli w zamachach na World Trade Center, a i tak nie zbliżymy się nawet do liczby ofiar obecnej pandemii. A przecież do jej zakończenia jeszcze daleko.
Owszem, w przeliczeniu na milion mieszkańców Stany Zjednoczone wciąż notują mniej ofiar śmiertelnych niż najbardziej dotknięte pandemią państwa europejskie, jak Hiszpania, Włochy czy Wielka Brytania. O ile jednak w tych krajach wirusa udało się względnie opanować i gospodarki powoli zwiększają obroty, to w USA trend jest dokładnie odwrotny. Raz po raz bite są rekordy liczby zakażonych, a niektóre stany zbliżają się do granicy wytrzymałości systemów ochrony zdrowia. 12 lipca na Florydzie z jej 21 milionami mieszkańców zanotowano 15 tysięcy nowych przypadków koronawirusa. Żaden kraj w Europie, nawet te największe i najbardziej dotknięte epidemią, nie zanotował nigdy tak szybkiego dziennego przyrostu zakażeń.
Kolejni chorzy i ofiary śmiertelne, to najbardziej dramatyczne, ale nie jedyne konsekwencje obecnej pandemii. Potężne są też skutki gospodarcze. Mimo uchwalenia pakietów pomocowych dla gospodarki o wartości przekraczającej 2 biliony (!) dolarów, w szczytowym momencie ponad 40 milionów Amerykanów zgłosiło się po świadczenia dla bezrobotnych. Oficjalna stopa bezrobocia wzrosła w ciągu kilku tygodni z niespełna 4 do ponad 14 procent. I chociaż obecnie wiele stanów zniosło restrykcje dotyczące pracy i poruszania się, a w związku z tym sporo firm wróciło na rynek i bezrobocie nieco spadło, to wzrost liczby zakażeń może odwrócić ten trend. W kilku stanach już ograniczono działalność niektórych branż, na przykład restauracji i barów.
***
Tempo i siła, z jaką wirus uderzył w najpotężniejsze państwo świata są zdumiewające. W rankingu Global Health Security Index (Globalny Wskaźnik Bezpieczeństwa Zdrowotnego), zestawieniu przygotowywanym przez prestiżowe ośrodki badawcze, Stany Zjednoczone znalazły się na pierwszym miejscu. Raport, opublikowany ledwie kilka miesięcy przed wybuchem pandemii, uwzględniał rozmaite obszary walki z zagrożeniami dla zdrowia publicznego – prewencję, umiejętność wykrywania i raportowania zagrożeń, zdolność do szybkiej reakcji czy ogólną jakość systemu ochrony zdrowia. Stany Zjednoczone – z najlepszymi na świecie uniwersytetami, znakomitą kadrą i świetnie wyposażonymi szpitalami – wydawały się oczywistym kandydatem na lidera rankingu.
A dziś przegrywają z pandemią, mimo że państwa znacznie mniej zamożne zdążyły już wyjść na prostą. Jedną z miar klęski amerykańskich władz jest fakt, że Unia Europejska nie otworzyła swoich granic dla obywateli USA. Odcięta jest też Kanada, z kolei na ruchliwej granicy z Meksykiem obowiązują poważne ograniczenia. Co więcej, 3 lipca gubernator meksykańskiego stanu Sonora zamknęła przejścia graniczne z Arizoną właśnie z powodu szybko rosnącej tam liczby zakażeń.
***
Szukając odpowiedzi na pytanie, dlaczego Stany Zjednoczone poległy w walce z koronawirusem można łatwo wskazać cały szereg przyczyn. Chociaż w USA na ochronę zdrowia wydaje się aż 18 procent PKB (dla porównania w Polsce to około 5 procent), to w roku 2018 aż 27,5 miliona Amerykanów nie miało ubezpieczenia zdrowotnego. Ta liczba obejmuje wyłącznie te osoby, które nie były ubezpieczone nawet przez jeden dzień w roku. Jeśli dodamy do niej tych, którzy mają ubezpieczenia niewystarczające lub niestałe okaże się, że kłopoty z dostępem do lekarza ma kilkukrotnie więcej Amerykanów. Na ten problem nakłada się też problem nierówności regionalnych i etnicznych. O ile wśród białych Amerykanów nieubezpieczonych było tylko 5,4 procent, to wśród czarnoskórych i Latynosów wskaźniki wynosiły odpowiednio 9,7 i 17,8 procent.
Kłopot w tym, że niewydolność amerykańskiej ochrony zdrowia to problem nienowy. Autorzy wspomnianego wyżej raportu Global Health Security Index musieli mieć tego świadomość i uwzględniać go w swoich analizach. Dlatego stawiam tezę, że główna przyczyna fatalnej reakcji na zagrożenie epidemią znajduje się gdzie indziej. I jest nią Donald Trump.
***
Prezydent przez bardzo długi czas ignorował ostrzeżenia płynące z innych krajów, choć jednocześnie twierdził, że jest na bieżąco informowany przez amerykańskie służby o rozwoju pandemii w Chinach. Chwalił nawet Pekin za skuteczną walkę z wirusem i otwartość w dzieleniu się informacjami na jego temat. Pod koniec lutego zapewniał, że „w ciągu kilku dni” liczba nowych zakażeń w USA „będzie bliska zeru”. I chociaż w tym czasie w Stanach Zjednoczonych zanotowano zaledwie 15 przypadków, to ich liczba zamiast maleć, szybko eksplodowała. Mimo to, dwa dni później, 28 lutego, podczas wiecu Trump przekonywał, że epidemia to „bujda” (hoax) wymyślona przez jego przeciwników politycznych, żeby zaszkodzić mu osobiście.
„Demokraci wykorzystują wirusa politycznie. […] Jeden z moich ludzi podszedł do mnie i powiedział. «Panie Prezydencie, próbowali w pana uderzyć Rosją, Rosją, Rosją, ale to nie wyszło najlepiej. Nie umieli tego zrobić. Próbowali impeachmentu […] Próbowali wszystkiego, próbowali raz po raz, próbowali odkąd pan został wybrany. A to jest ich nowa bujda.»”, mówił prezydent w Karolinie Południowej.
Jeszcze 9 marca Trump pisał na Twitterze, że wirus jest znacznie mniej groźny od zwykłej grypy. Wkrótce potem jednak, 17 marca, niezgodnie z prawdą stwierdził na konferencji prasowej, że „od zawsze wiedział, że to pandemia”. „Czułem, że to pandemia na długo zanim nazwano to pandemią”, powiedział dziennikarzom.
Mniej więcej w tym czasie zmienił się też ton jego wypowiedzi na temat Chin. Trump zaczął nazywać COVID „chińskim wirusem” (potem nazwie go również „wirusem z Wuhan” i „kung flu”, od angielskiego „flu”, grypa) oraz oskarżać Pekin o ukrywanie informacji na temat epidemii. I chociaż poszczególne stany, a także rząd federalny zdecydowały o zamknięciu ludzi w domach, Trump początkowo twierdził, że gospodarkę uda się otworzyć już 12 kwietnia. Następnie przedłużył wytyczne dotyczące utrzymywania dystansu społecznego do 30 kwietnia. Ale kiedy w kilku stanach wybuchły protesty na rzecz zniesienia ograniczeń, Trump na Twitterze wzywał do „wyzwolenia” Michigan, Virginii i Minnesoty, czyli stanów, którymi zarządzają gubernatorzy z przeciwnej mu Partii Demokratycznej. Sugerował też, że jeśli władze lokalne nie zniosą nakazu pozostania w domach, to on im taką decyzję narzuci, mimo że nie ma takich uprawnień. Równolegle przekonywał, że poszczególne stany powinny otwierać swoje gospodarki stosownie do panującej tam sytuacji.
***
Ta zmienność i sprzeczności komunikatów płynących z Białego Domu trwają do dziś. Mimo ogromnej liczby chorych prezydent wciąż bagatelizuje problem. O tym, że wirus „w pewnym momencie” zniknie mówił po raz kolejny w wywiadzie dla telewizji FoxNews 1 lipca, kiedy liczba zakażeń w USA przekroczyła już 2,5 miliona.
Jednocześnie Trump oskarża Chiny o zatajanie informacji na temat pandemii i zarzuca niekompetencję poszczególnym gubernatorom lub ekspertom, mimo że sam o walce z chorobą nie ma najmniejszego pojęcia. Na jednej z konferencji prasowych zastanawiał się głośno, czy skoro środki bakteriobójcze stosowane do mycia zabijają wirusa, to nie należałoby ich wstrzykiwać chorym. Po jego słowach producenci wybielaczy i środków czyszczących apelowali, aby ich nie pić.
Fatalną sytuację prezydent próbuje też tłumaczyć rosnącą liczbą testów. Na jednym z wieców (zorganizowanym wbrew apelom ekspertów) przyznał, że zalecał zmniejszenie liczby przeprowadzanych testów, by dzięki temu wykrywano mniej przypadków choroby. Jego podwładni próbowali tłumaczyć, że prezydent… żartował, ale pytany o to przez dziennikarzy Trump odpowiedział, że „nigdy nie żartuje”.
Chwiejność prezydenta – który, przypomnijmy, sam siebie nazwał kiedyś „bardzo stabilnym geniuszem” – i jego skłonność do przerzucania odpowiedzialności na innych, miała go zapewne uchronić przed utratą poparcia. Skutek jest jednak dokładnie odwrotny – dziś Trump traci do swojego konkurenta Joe Bidena nawet kilkanaście punktów procentowych w ogólnokrajowych sondażach. Co gorsza, z jego perspektywy, traci poparcie także w tych regionach, w których tradycyjnie zwycięża Partia Republikańska. Stany Arizona, Teksas i Floryda – gdzie aż 5 z 6 senatorów to Republikanie, a wszystkie są zarządzane przez republikańskich gubernatorów – to obecnie obszary najbardziej dotknięte wirusem.
Może się więc okazać, że pandemia, którą jeszcze do niedawna prezydent uznawał za „bujdę” wymyśloną przez jego wrogów, zmiecie go z urzędu. Jeśli za tym pójdzie także utrata przez Republikanów większości w Senacie, wówczas pojawi się nadzieja na prawdziwą zmianę w amerykańskiej polityce. I rozwiązanie najpoważniejszych problemów, z jakimi mierzy się ten kraj – niekontrolowanego wpływu biznesu i ogromnych pieniędzy na polityków, manipulowania granicami okręgów wyborczych zgodnie z partyjnym interesem, niszczejącej infrastruktury, czy też rozbijania dotychczasowych sojuszy i organizacji międzynarodowych.
Czy Partia Demokratyczna będzie w stanie dokonać tych zmian? Nie wiem. Ale wiem, że Partia Republikańska z Trumpem w Białym Domu na pewno ich nie wprowadzi. A na słabości Stanów Zjednoczonych traci cały Zachód, łącznie z Polską.