Felieton nr 106
Szanowni Państwo!
Niedawna decyzja prezydenta Bidena o zawieszeniu sankcji na konsorcjum budujące rurociąg Nord Stream 2 została odebrana jako ukłon Amerykanów wobec Władimira Putina. W rzeczywistości to gest w stronę Niemiec. Moim zdaniem Biden popełnił błąd, ale warto poznać motywację amerykańskiego przywódcy.
Joe Biden właśnie rozpoczyna swoją pierwszą wizytę w Europie. W ciągu kilku dni weźmie udział w szczycie G-7, szczycie NATO, spotka się z przewodniczącą Komisji Europejskiej i przewodniczącym Rady Europejskiej, a na końcu w Genewie będzie rozmawiał z Władimirem Putinem. Kolejność nie jest przypadkowa – najpierw spotkania z europejskimi sojusznikami, podczas których temat relacji z Rosją będzie jednym z ważniejszych, a na zakończenie spotkanie z Putinem.
„Kiedy spotkam się z Władimirem Putinem w Genewie, będzie to miało miejsce po prowadzonych na wysokim szczeblu dyskusjach z przyjaciółmi, partnerami i sojusznikami, którzy widzą świat z tej samej perspektywy co Stany Zjednoczone i z którymi odnowiliśmy nasze powiązania oraz wspólnotę celów. Stajemy zjednoczeni wobec rosyjskich wyzwań dla europejskiego bezpieczeństwa, począwszy od agresji na Ukrainie, i nie będzie wątpliwości, że Stany Zjednoczone są zdecydowane bronić naszych demokratycznych wartości, których nie możemy oddzielać od naszych interesów”.
To fragment felietonu, jaki Biden opublikował w dzienniku „Washington Post” przed wylotem do Europy. W krótkim tekście mówi wiele o konieczności zjednoczenia światowych demokracji wobec wyzwań, jakie rzucają globalnemu porządkowi reżimy autorytarne, z Chinami na czele. I tu tkwi klucz do zrozumienia polityki zagranicznej obecnej administracji. Biden wielokrotnie powtarzał, że to właśnie Chiny są dla Amerykanów najpoważniejszym problemem.
Sekretarz stanu i wieloletni współpracownik Bidena, Antony Blinken, też nie pozostawia żadnych wątpliwości co do tego, gdzie będzie się koncentrować uwaga Amerykanów.
„Kilka krajów rzuca nam poważne wyzwania, między innymi Rosja, Iran, Korea Północna. Mamy do czynienia z poważnymi kryzysami, z którymi musimy sobie poradzić, między innymi w Jemenie, Etiopii czy Birmie. Ale wyzwanie, jakie stanowią Chiny jest inne. Chiny są jedynym krajem o potędze gospodarczej, dyplomatycznej, wojskowej i technologicznej, która pozwala naprawdę podważyć stabilny i otwarty system międzynarodowy – wszystkie zasady, wartości i relacje, które sprawiają, że świat działa tak, jak tego chcemy, ponieważ ostatecznie służy interesom Amerykanów i odzwierciedla ich wartości”, mówił w przemówieniu programowym wygłoszonym w marcu. Naprawdę trudno o jaśniejszą deklarację.
Tuż przed wylotem Bidena do Europy amerykański Senat uchwalił ustawę przewidującą 250 miliardów dolarów wsparcia na poprawę konkurencyjności amerykańskiej gospodarki w rywalizacji z Chinami, zwłaszcza w newralgicznych obszarach, takich jak produkcja półprzewodników. Ustawa zyskała poparcie 68 na 100 senatorów – w skrajnie spolaryzowanej polityce amerykańskiej takie ponadpartyjne porozumienia zdarzają się bardzo rzadko.
Członkowie obecnej administracji i sam prezydent wielokrotnie powtarzali, że rywalizacja z Chinami to konflikt nie tylko gospodarczy między dwoma państwami, ale starcie dwóch systemów politycznych – liberalnych, wolnorynkowych demokracji z reżimami autorytarnymi – o zasady organizacji porządku światowego.
A jak to się ma do Europy, Rosji i Nord Stream 2? Otóż Biden potrzebuje w tej rywalizacji sojuszników, co zresztą otwarcie podkreśla. Państwa europejskie są istotne w globalnej układance, choć zapewne nie tak bardzo jak partnerzy Amerykanów w regionie – Japonia, Korea Południowa, Australia czy Indie. Nie jest przypadkiem, że przywódcy dwóch pierwszych krajów to, jak na razie, jedyni zagraniczni liderzy, którzy odwiedzili Bidena w Białym Domu.
„Wartość” Europy dla Amerykanów będzie jednak tym większa, im bardziej będzie ona zjednoczona i im bardziej zdolna do szybkich, spójnych działań na arenie międzynarodowej. Nie chodzi o to, abyśmy spełniali każde życzenie Amerykanów, ale byśmy prowadzili przewidywalną i stabilną politykę. W tej chwili mamy z tym problem – decyzje w sprawach międzynarodowych nadal podejmujemy jednomyślnie, zamiast większością głosów, co spowalnia cały proces. A i tak państwa unijne wciąż prowadzą oddzielną politykę zagraniczną, zamiast pozwolić działać Wysokiemu Przedstawicielowi UE ds. Zagranicznych i Polityki Bezpieczeństwa.
„W Waszyngtonie bardzo sceptycznie podchodzi się do przekonania, że podzielona, zainteresowana sobą Europa będzie w stanie znacząco wesprzeć Stany Zjednoczone w ich wysiłkach przeciwko Chinom”, pisał niedawno dla portalu Politico ekspert think-tanku Brookings Institution, Jeremy Shapiro.
W tej sytuacji Amerykanie postawią na relacje z najsilniejszym gospodarczo państwem UE, czyli Niemcami, które są jednocześnie największym partnerem handlowym Chin w Europie, przez co mają szczególne znaczenie dla Bidena w jego polityce wobec Pekinu. Wbrew opinii wielu polityków – także z własnej partii – prezydent uznał, że budowy Nord Stream 2 nie zatrzyma i że poprawa relacji z Niemcami jest ważniejsza z punktu widzenia innych celów amerykańskiej polityki niż obiekcje Ukrainy oraz krajów Europy Środkowej, w tym Polski.
W tej sytuacji polski rząd powinien podjąć wielowymiarowe starania o to, by ten projekt stanowił jak najmniejsze zagrożenie dla interesów naszych i naszych sąsiadów. W 2015 roku twierdziłem, że Nord Stream 2 i tak powstanie, ponieważ „nie mamy twardych instrumentów jego blokowania”. I już wówczas pisałem, że nie mając możliwości zablokowania tego projektu, powinniśmy starać się wpłynąć na jego ostateczny kształt. Zgodnie z zasadą, że jeśli nie możesz kogoś pokonać, musisz się do niego przyłączyć. Czas na to był jednak nie wtedy, ale w roku 2007, kiedy rząd PiS otrzymał taką propozycję. Co robić dziś?
Zniesienie sankcji na Nord Stream 2 nie przyniesie przełomu w relacjach amerykańsko-rosyjskich. Bardzo wiele działań Rosji uderza bezpośrednio w amerykańskie interesy – od prób wpływania na wynik wyborów i podważania procesu wyborczego, przez agresję wobec Ukrainy, po ataki hackerskie na amerykańskie firmy (połączone z wymuszeniem okupu). Kilka tygodni temu ofiarą takiego ataku padła firma odpowiedzialna za przesył niemal połowy ropy na wschodnim wybrzeżu USA, a ostatnio największy na świecie dystrybutor mięsa. Szef FBI, Christopher Wray, w niedawnej rozmowie z dziennikiem „Wall Street Journal” porównał te nieustanne ataki do ataków z 11 września i zaapelował o adekwatną odpowiedź. Rzeczniczka prasowa Białego Domu potwierdziła, że będzie to przedmiot rozmowy Bidena z Putinem. Istnieje bowiem przypuszczenie graniczące z pewnością, że ataki prowadzone są właśnie z terytorium Rosji, o czym jasno mówił Wray.
Inaczej niż jego poprzednicy, Biden nie rozpoczął też swojej prezydentury od zapowiedzi resetu stosunków z Rosją. Cele Waszyngtonu są ograniczone do przywrócenia „przewidywalności i stabilności” w tych relacjach.
Cały ten kontekst pokazuje wyraźnie, gdzie leżą priorytety nowej administracji. Europa ma dla Bidena wartość jako stabilny i przewidywalny sojusznik. Jeśli administracja uzna, że na wspólne działania zjednoczonej Europy nie może liczyć, wówczas swoją politykę będzie opierała przede wszystkim na najsilniejszych państwach europejskich. To z kolei pokazuje, że dla Polski droga do dobrych relacji z Amerykanami wiedzie tylko i wyłącznie przez wspólną politykę europejską. Możliwości działania i wiarygodność polskich władz na tym polu są jednak mizerne.
Po blisko sześciu latach rządów PiS Polska jest dziś skłócona lub de facto pozbawiona relacji niemal z każdym sąsiadem lub ważnym partnerem – z Niemcami, białoruską opozycją, Czechami, Komisją Europejską, Francją, a ostatnio nawet z australijską firmą wydobywczą, która domaga się od polskiego rządu ponad 4 miliardów (!) złotych. Z najwyższymi przedstawicielami amerykańskiej administracji kontaktów brak, bo za taki trudno uznać krótkie, wirtualne wystąpienie Bidena na forum dziewięciu krajów wschodniej flanki NATO, które odbyło się w Bukareszcie i którego Polska była współgospodarzem. Z dosłownie kilkuzdaniowego komunikatu Białego Domu dowiadujemy się, że Biden poparł lepszą współpracę w ramach NATO, ale jednocześnie podkreślił… wagę demokracji i rządów prawa. Żyjemy w niebezpiecznym świecie, a głos polskiego rządu nie jest słyszalny – w sprawie relacji z Rosją i Ukrainą oraz wydarzeń na Białorusi nie jesteśmy dla nikogo partnerem.
Prawdę mówiąc, nie bardzo wiadomo, czy według administracji Bidena Polska pod rządami PiS wciąż zalicza się do wspólnoty państw demokratycznych, które mają stawiać czoła autorytaryzmowi. Zaledwie kilka dni temu były przełożony obecnego prezydenta, Barack Obama, powiedział, że Polska i Węgry stały się w zasadzie autorytarne. Reakcja polityków PiS była do bólu przewidywalna – zarzucili Obamie niezrozumienie i niewiedzę. Jeśli z takim samym przekazem chcą wyjść do Bidena, to wielkich sukcesów nie wróżę.