Felieton 68
Szanowni Państwo!
Politycy Zjednoczonej Prawicy i wspierający ich dziennikarze lubią narzekać na brak rzeczowej debaty publicznej. W tych rzadkich chwilach, kiedy nie nazywają opozycji “targowicą”, komunistami, post-komunistami, kastą, gorszym sortem, ukrytą opcją niemiecką lub złodziejami, utyskują, że przeciwnicy polityczni nie traktują ich argumentów poważnie.
Ostatnio takie narzekania słyszeliśmy przy okazji szarży polskiego rządu na Brukselę z groźbą zawetowania unijnego budżetu. Przedstawiciele władzy ubolewali, że nikt nie pochyla się nad ich krytyką mechanizmu ochrony praworządności, który uzależnia wypłatę funduszy unijnych od poszanowania rządów prawa. Postanowiłem temu zaradzić.
Sięgnąłem w tym celu intelektualnych wyżyn środowiska Zjednoczonej Prawicy, do myśli publicysty i prozaika, dziennikarza tygodnika „Sieci” i TVP Info (a wcześniej także „Do Rzeczy” i „Gazety Polskiej Codziennie”), człowieka odznaczonego przez Andrzeja Dudę Orderem Orła Białego, Krzyżem Wolności i Solidarności oraz Medalem Stulecia Odzyskanej Niepodległości. Jeśli ktoś po stronie rządowej ma zostać potraktowany poważnie, to z pewnością powinien to być Bronisław Wildstein.
Okazja nadarzyła się wyjątkowa, bowiem kawaler Orderu Orła Białego swój ostatni felieton w tygodniku „Sieci” poświęcił właśnie negocjacjom wokół unijnego budżetu oraz wprowadzenia mechanizmu ochrony praworządności. Co pisze?
Wychodzi od stwierdzenia, że oto Polska staje na skraju utraty niepodległości. I przekonuje, że „zgoda na tzw. mechanizm praworządności to akceptacja, że unijne centrum, a w rzeczywistości Berlin z aliantami, zdecyduje, kogo oficjalnie «Europa» wspierała będzie w polskich wyborach, kogo zasili funduszami i jakimi karami zagrozi Polakom, jeśli ci zdecydują się wybrać kogoś, kto nie jest przez nich akceptowany”.
I tak już na początku tekstu dostajemy opinie, które nie mają żadnego pokrycia w rzeczywistości i więcej mówią o fobiach autora niż o realnych ustaleniach szczytu.
Po pierwsze, za utworzeniem mechanizmu ochrony praworządności opowiedziało się 25 państw Unii, a nie „Berlin z aliantami”. Czy Wildstein naprawdę uważa, że Hiszpania, Francja, Włochy to wasale Niemiec, odbierający od kanclerz Merkel instrukcje, co mają robić?
🇵🇱 Polski premier, ministrowie i europarlamentarzyści Zjednoczonej Prawicy mieli dużo czasu, aby przekonać inne kraje do swoich racji. Nie umieli tego zrobić, a mechanizm ochrony praworządności zyskał poparcie ogromnej większości państw członkowskich. Czy nie tak właśnie podejmuje się decyzje w systemie demokratycznym?
Po drugie, Wildstein przemilcza rolę Parlamentu Europejskiego, który – w toku negocjacji z Komisją Europejską i Radą Unii Europejskiej – wymusił zaostrzenie tekstu Porozumienia. Czy także wszyscy europarlamentarzyści z różnych krajów i różnych partii działają pod dyktando Niemiec? To twierdzenie brzmi absurdalnie i jest niezgodne z faktami. Nie słyszałem, aby niemiecka delegacja w Parlamencie Europejskim dyktowała innym, jak mają głosować.
Po trzecie, jak uzależnienie wypłaty funduszy od poszanowania rządów prawa ma wpływać na wyniki wyborów w naszym kraju? W jaki sposób ma wspierać jedne ugrupowania kosztem innych? Zjednoczona Prawica dwukrotnie wygrała wybory parlamentarne i nikt w Europie nie kwestionuje jej prawa do sprawowania rządów – w przeciwnym razie premier Morawiecki nie byłby dla innych państw i instytucji unijnych partnerem do negocjacji. Mechanizm ochrony praworządności ma doprowadzić jedynie do tego, aby członkowie UE nie łamali reguł, na które zgodzili się, wstępując do Unii, i aby wydawali fundusze unijne zgodnie z ich przeznaczeniem.
Dalej czytamy u Wildsteina, że praworządność będzie „arbitralnie definiowana przez unijnych dysponentów”. Znów, nie sposób zrozumieć, kogo autor ma na myśli? Mechanizm będzie uruchamiany przez Komisję Europejską, na czele której stoi, poparta przez polski rząd Ursula von der Leyen, i w której zasiada wysłany tam przez PiS, komisarz Janusz Wojciechowski. Czy Wildstein uważa, że Wojciechowskiego przerobiono już na „eurokratę”, który zdradził polskie interesy?
Ostateczną decyzję o zamrożeniu funduszy podejmuje jednak nie Komisja, lecz Rada Unii Europejskiej, w której zasiadają przedstawiciele wszystkich rządów państw członkowskich, w tym Polski. I zapewniam, że są to przedstawiciele PiS, nie PO. Do wstrzymania wypłat potrzeba zgody 15 państw zamieszkanych przez co najmniej 65 procent ludności UE. Kogo więc nazywa Wildstein „dysponentami unijnymi” oraz „klientami Berlina i Brukseli”?!
Na zakończenie autor po raz kolejny informuje czytelników, że „zgoda na ten stan rzeczy” oznacza „zgodę […] na utratę niepodległości”. I porównuje ostatni szczyt Rady Europejskiej w Brukseli do rozbiorów Polski.
To wszystko prowokuje mnie do zadania kilku pytań.
Jestem w stanie zrozumieć, że publicysta „Sieci” może być przeciwny mechanizmowi ochrony praworządności. Nie rozumiem jednak, dlaczego nie potrafi wyjaśnić swoim czytelnikom, jak on faktycznie działa. Nie wie, nie chciało mu się sprawdzić, czy celowo woli pisać o wszechpotężnych Niemcach i ciemnych siłach Brukseli, bo uznaje, że to bardziej spodoba się odbiorcom? Być może wszystkie powyższe odpowiedzi są prawdziwe.
Ale jeśli tak jest, niech luminarz prawicy nie liczy potem na rzetelną dyskusję. Bo nie da się rozmawiać z kimś, kto swoje argumenty opiera na fałszywych przesłankach. Jak powiadał słynny amerykański senator Daniel Patrick Moynihan – człowiek ma prawo do własnych opinii, ale nikt nie ma prawa do własnych faktów. Albo, mówiąc językiem komputerowym, „bullshit in, bullshit out” – jeśli zaczyna się od fałszywych danych, dochodzi się do fałszywych wniosków. Problem z kolegami i koleżankami nacjonalistami polega właśnie na tym, że cała ich siatka pojęciowa, odnosząca się do UE, jest fałszywa.
Na koniec podzielę się jeszcze z Wildsteinem pewnym spostrzeżeniem. Podczas ostatniego szczytu Rady Europejskiej, polski rząd zgodził się nie tylko na mechanizm ochrony praworządności, ale przede wszystkim na nowy unijny budżet i Fundusz Odbudowy. Pieniądze tworzące Fundusz – 750 miliardów euro przeznaczonych na zwalczanie gospodarczych skutków pandemii – będą pochodziły z kredytów, które Komisja Europejska zaciągnie w imieniu Unii Europejskiej i które, przynajmniej częściowo, będą spłacane z dochodów własnych UE. Te dochody własne to, między innymi, opłaty od firm z krajów trzecich, wchodzących na unijny rynek, które trafią bezpośrednio do unijnego budżetu. Na ich wprowadzenie otwarcie godził się premier Mateusz Morawiecki. I to właśnie wspólny dług oraz dochody własne – a nie mechanizm praworządności – są naprawdę poważnym krokiem w kierunku bliższej integracji Unii Europejskiej.
Patrząc z perspektywy lat, dostrzegam pewien schemat: PiS miało wątpliwości, czy opowiedzieć się w referendum za przystąpieniem do UE, ale ostatecznie ten krok poparło; PiS miało wątpliwości, czy ratyfikować wynegocjowany przez Lecha Kaczyńskiego Traktat Lizboński, ale w końcu go poparło; PiS miało wątpliwości, czy poprzeć Partnerstwo Wschodnie, a dziś się nim chwali; PiS miało wątpliwości, czy zgodzić się na uwspólnotowienie długu i zwiększenie zasobów własnych UE, ale ostatecznie nie wyraziło sprzeciwu.
Skoro do UE wprowadziła nas post-komunistyczna lewica, a kolejne kroki ku federalizacji – teatralnie krzycząc i zapierając się pazurami – wykonuje nacjonalistyczna prawica, to jest chyba oczywiste, że stoją za tym ponadpartyjne interesy narodowe. Powstaje tylko pytanie, dlaczego tych kalkulacji nie potrafi przeniknąć i docenić ktoś tak oczytany i elokwentny, jak redaktor Wildstein.
Trudności w przyswojeniu reguł działania instytucji unijnych to jedno. Ale niezdolność do objęcia umysłem tego, jak kształtują się długofalowe interesy Polski, to już o wiele większy problem. Czy Wildstein naprawdę sądzi, że cała Europa nie myśli o niczym innym, jak tylko o zaszkodzeniu Polsce? Czy naprawdę myśli, że, na przykład Francja, przystąpiła do projektu europejskiego zaledwie kilka (!) lat po II wojnie światowej z miłości do Niemiec? Nie. Po prostu Francuzi doszli do wniosku, że warto poświęcić część suwerenności dla stworzenia organizacji, która pozwoli rozwiązywać konflikty pokojowo.
Zniszczenie tego systemu nie uczyni z Polski nagle supermocarstwa. Poza Unią Europejską wciąż będziemy mieli tych samych sąsiadów. Niemcy nadal będą miały siedem razy większą gospodarkę i dwa razy więcej ludności. Co więcej, z Polską poza Unią będą mogli oddziaływać na nas – jak to ujmował poseł do Bundestagu Karl A. Lamers – bardziej „tradycyjnymi” metodami.
Po patriocie – ja, w odróżnieniu od Wildsteina, nie odmawiam politycznym przeciwnikom prawa do patriotyzmu – spodziewałbym się popierania organizacji, która czyni Polskę silniejszą, zamożniejszą i bardziej wpływową.
Tymczasem kawaler Orderu Orła Białego Unii się boi, ale za to wciąż popiera obóz polityczny, który, jego zdaniem, przegrał w Brukseli polską niepodległość. Dlaczego? Są tylko dwa możliwe wyjaśnienia – albo autor sam nie wierzy w to, co pisze, albo się na utratę niepodległości godzi. A jeśli tak, to albo jest hipokrytą, albo kimś, kto gotów jest poświęcić niepodległość w imię innych korzyści.
Mam nadzieję, że brukselska przygoda PiS skłoni redaktora Wildsteina do głębszej refleksji o Europie.