CZCIONKA
KONTRAST

Dyplomatyczna katastrofa

Share this...
Share on Facebook
Facebook
Tweet about this on Twitter
Twitter

Felieton 67   10.12 2020

 Szanowni Państwo!

 

Wydaje się, że Polska i Węgry ostatecznie nie zawetują unijnego budżetu oraz Funduszu Odbudowy. Słusznie. Ale rząd nie przyzna się do porażki i będzie nas przekonywał, że osiągnął wielki sukces, a inne państwa członkowskie i instytucje unijne rzucił na kolana. A to już zwykłe kłamstwo.

 

W kategoriach dyplomatycznych, wydarzenia ostatnich tygodni można określić tylko jednym słowem: katastrofa. Polska po raz kolejny wzięła udział w awanturze, na której nie tylko nic nie zyskała, ale uszczupliła resztki kapitału politycznego, jaki nam w Europie został.

 

Po pierwsze, zwróćmy uwagę, co się stało we wtorek, 8 grudnia. Do Polski przyleciał Viktor Orbán, aby przedyskutować propozycję kompromisu wysuniętą przez Niemcy, które obecnie sprawują prezydencję w UE. Wyglądało to tak, jakby premier Węgier negocjował z Niemcami oddzielnie, a Polsce przedstawiał rezultaty tych rozmów.

 

Po drugie, przez tych kilka tygodni napięć, Polsce i Węgrom nie udało się pozyskać żadnego (!) sojusznika dla swoich postulatów. Przez moment, swoje poparcie sugerował premier Słowenii, ale po jednym liście, zachęcającym do uwzględnienia postulatów Polski i Węgier, zamilkł. Owszem, udzielił wywiadu jednemu z prorządowych mediów i nieco popsioczył na tę okropną Unię, ale realnych działań nie podjął ani konkretnych deklaracji nie złożył.

 

Innym sojusznikiem miała być Portugalia, która od stycznia przejmuje prezydencję w Radzie Unii Europejskiej. A przynajmniej tak twierdził europoseł PiS, Witold Waszczykowski. Jego zdania nie podzielili jednak sami Portugalczycy. Tamtejsze Ministerstwo Spraw Zagranicznych oświadczyło, że: „poszanowanie praworządności było dla rządu zawsze czerwoną linią i nie jest prawdą, że zmieniliśmy stanowisko w tej sprawie”.

 

Po stronie Polski i Węgier nie opowiedzieli się też pozostali członkowie Grupy Wyszehradzkiej, z którą – według posła Janusza Kowalskiego, czyli medialnej gwiazdy Solidarnej Polski – mielibyśmy stworzyć własny Fundusz Odbudowy. Żadnych słów wsparcia nie uzyskaliśmy również od państw Inicjatywy Trójmorza, chociaż rzekomo jej liderujemy.

A przecież o tym, że mechanizm powiązania funduszy unijnych z praworządnością powstanie, wiadomo było od lipca, kiedy taką decyzję zapisano w konkluzjach po szczycie Rady Europejskiej, na którym Polskę reprezentował Mateusz Morawiecki. Czytamy w nich:

 

Rada Europejska podkreśla znaczenie poszanowania praworządności. Na tej podstawie zostanie wprowadzony system warunkowości w celu ochrony budżetu i instrumentu Next Generation EU. W tym kontekście Komisja zaproponuje środki w przypadku naruszeń przyjmowane przez Radę większością kwalifikowaną”.

 

I tak też się stało.

 

W międzyczasie toczyły się negocjacje pomiędzy przedstawicielami Parlamentu Europejskiego i Rady Unii Europejskiej, co do ostatecznych zapisów prawnych, regulujących mechanizm ochrony praworządności. Polski rząd ma swoich przedstawicieli w obu tych ciałach, ale przez miesiące negocjacji, nie udało się Morawieckiemu zmienić zapisów tak, by odpowiadały jego oczekiwaniom. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta – bo do tego potrzebne byłoby wsparcie innych państw. A tego Polska PiS po prostu nie posiada.

 

Po trzecie, wszystko to dzieje się w warunkach potężnego kryzysu zdrowotnego i gospodarczego, a zatem w czasie, kiedy inne państwa unijne pilnie potrzebują wsparcia finansowego. Polskim nacjonalistom mogło się więc wydawać, że to idealny moment na szantażowanie instytucji unijnych. Źle im się wydawało. Podobny błąd popełnili zwolennicy brexitu. Uznali, że Unia ma tak wiele innych wyzwań i jest tak słaba, że nie uda jej się zachować jedności w negocjacjach i szybko zgodzi się na żądania Londynu. Przeliczyli się tak samo, jak teraz polski rząd.

 

***

 

Zastanówmy się więc, co w ciągu tych kilku tygodni udało się osiągnąć? „Właściwie zniknęły powody do tego, żeby Polska i Węgry miały zająć stanowisko odmienne od stanowiska innych państw unijnych”, mówił wicepremier Jarosław Gowin, 9 grudnia na konferencji prasowej. I przekonywał, że nowe porozumienie wypracowano w trójkącie Warszawa-Budapeszt-Berlin.

 

Jeśli jednego dnia Polska chce wysadzić w powietrze międzynarodowe porozumienie warte prawie dwa biliony (!) euro, a chwilę później znikają ku temu powody, to faktycznie, jest to wyjątkowe dokonanie. Co zyskaliśmy w zamian za rezygnację z użycia tej „opcji atomowej”, jaką jest weto? Pytany o szczegóły nowego kompromisu, Gowin nie chciał podać żadnego z nich.

 

Pozostają nam więc nieoficjalne przecieki. A z tych dowiadujemy się, że nowy „kompromis” polega na tym, że powstanie oddzielny dokument, w którym zostanie zapisane to, co już zapisano w rozporządzeniu regulującym powiązanie funduszy z praworządnością! Jak pisze korespondentka „Rzeczpospolitej” w Brukseli: „propozycja niemiecka nawiązuje do wcześniejszych zapewnień, że mechanizm warunkowości nie będzie stosowany dowolnie. A tylko w sytuacji […] gdy łamanie praworządności zagraża interesom finansowym Unii”. Zaznacza jednak, że to samo jest już „sformułowane w treści kontestowanego przez Polskę i Węgry projektu rozporządzenia”.

 

Źródła radia RMF FM dodają, że być może zastosowanie mechanizmu pozwalającego zamrażać środki unijne zostanie odłożone w czasie, do momentu, kiedy jego zgodność z traktatami, potwierdzi Trybunał Sprawiedliwości UE, co miałoby zająć do dwóch lat. Owo ustępstwo, jakie rzekomo wywalczyli polscy negocjatorzy, jest jednak co najwyżej dżentelmeńską umową, a nie formalnym zobowiązaniem.

 

W rozporządzeniu wprowadzającym mechanizm ochrony praworządności napisano bowiem wyraźnie, że ma ono obowiązywać od 1 stycznia 2021 roku, a na zmianę treści rozporządzenia nie chcą się zgodzić ani inne państwa, ani Parlament Europejski. Poza tym nie jest wykluczone, że TSUE swoją decyzję w sprawie zgodności nowych przepisów z prawem europejskim wyda wcześniej niż przed upływem dwóch lat.

 

Trzeci, ostatni element kompromisu jest jeszcze bardziej zastanawiający. Ma polegać na tym, że jeśli Komisja Europejska rozpocznie procedurę zamrażania funduszy, to władze dotkniętego nią kraju, będą mogły „poprosić szefa Rady Europejskiej o przeniesienie sprawy na szczyt UE. I szczyt UE ma na najbliższej swojej sesji omówić tę kwestię”. To z kolei spowoduje wydłużenie całego procesu.

 

Rzecz jednak w tym, że taki zapis jest już w tym rozporządzeniu, na które Polska do tej pory nie chciała się zgodzić! Znowu –  sukces polsko-węgierski zdaje się polegać na tym, że w innym miejscu powtórzone zostanie to, co jest zapisane w samej regulacji.

 

Widzi to wszystko Zbigniew Ziobro, który ma rację, kiedy pisze na Twitterze, że „«Konkluzje interpretujące» i «wytyczne» nie są prawem! Prawem jest rozporządzenie”. A na koniec dobitnie oznajmia „Nie zgadzamy się na to!!!”. Pan minister myli się kompletnie, co do skutków tego rozporządzenia, bo nie jest ono żadnym zagrożeniem dla polskiej suwerenności, ale nie myli się, kiedy twierdzi, że ustępstwa ze strony innych państw unijnych nie zmieniają istoty rzeczy – mechanizm ochrony praworządności wejdzie w życie.

 

Należy więc pochwalić przenikliwość Ziobry. Ciekaw tylko jestem, czy faktycznie zachowa się honorowo i – wobec zignorowania jego wezwań do weta  – opuści zdradziecką koalicję rządzącą. W przeciwnym razie, ktoś mógłby pomyśleć, że cała ta awantura była walką nie o pryncypia, ale wpływy w rządzie. A o taką małostkowość i dwulicowość, oczywiście, pana ministra nie posądzam.

 

***

Czy jednak mimo wszystko – jeśli ostatecznie do weta nie dojdzie – możemy powiedzieć, że nic się nie stało? Że polskie władze pokrzyczały, potupały, ale ostatecznie ustąpiły, a zatem możemy odetchnąć? Niestety, nie.

 

Po pierwsze, polski rząd wywołał awanturę na cały kontynent, na której ostatecznie nic nie zyskał, po raz kolejny udowodnił swoją słabość w pozyskiwaniu sojuszników i zwyczajnie Polskę ośmieszył.

 

Po drugie, i ważniejsze, w ciągu ostatnich tygodni podległe władzy media odkręciły kurek z antyunijną propagandą. Zaczęły też otwarcie zachęcać do wyjścia z Unii, chociaż korzyści nie ma z tego żadnych, a straty dla gospodarki i bezpieczeństwa kraju byłyby ogromne. Skutki tych pseudodyskusji nie ujawnią się dziś czy jutro. Ale jeśli za 2-3 lata okaże się, że coraz więcej zwolenników PiS patrzy na Unię z niechęcią, to właśnie tutaj można będzie szukać przyczyn.

 

Słowa mają swoje konsekwencje. A rząd Zjednoczonej Prawicy po raz kolejny uwalnia emocje i demony, nad którymi może nie zapanować.

Share this...
Share on Facebook
Facebook
Tweet about this on Twitter
Twitter