Felieton nr 9
Szanowni Państwo!
„Unia Europejska nie dała eurocenta na walkę z koronawirusem”. Te słowa Mateusza Morawieckiego były kłamstwem już pod koniec marca, kiedy polski premier je wypowiadał. I z każdym dniem stają się coraz odleglejsze od prawdy.
Instytucje unijne już przeznaczają miliardy euro na walkę z epidemią, a plan pomocy dla europejskich gospodarek, nad którymi obecnie pracuje Komisja Europejska, będzie liczony w bilionach euro. To nawet kilkanaście tysięcy miliardów złotych – sumy wręcz niewyobrażalne. Dla porównania – roczny polski budżet to obecnie około 435 miliardów złotych.
Wbrew faktom, informacje o unijnym wsparciu są jednak przez polskie władze konsekwentnie pomijane. Zjawisko nasiliło się do tego stopnia, że Komisja Europejska wysłała do Polski oficjalny list, w którym prosi o rzetelne informowanie opinii publicznej o wydatkowaniu unijnych pieniędzy na walkę z COVID-19. Jesteśmy jedynym państwem unijnym, które taki list otrzymało.
Po co to wszystko? Dlaczego politycy PiS kłamią na temat unijnej pomocy lub przyjmują pieniądze, a następnie udają, że wzięły się znikąd? Odpowiedź jest i prosta, i smutna jednocześnie.
Chodzi o realizację krótkowzrocznych interesów partyjnych. Wskazanie winnego służy ukrywaniu własnych błędów lub zwykłej nieudolności. I ma przekonywać wyborców, że gdyby nie jakieś wrogie siły z zewnątrz Polska, nawet w środku epidemii, byłaby krajem mlekiem i miodem płynącym.
***
Takie twierdzenia, jak to premiera Morawieckiego, są kłamstwem nie tylko w sensie najbardziej oczywistym – nie zgadzają się ze stanem faktycznym. Opierają się także na fałszywym przekonaniu, że instytucje unijne to jacyś „oni”, którzy „nam” Polakom próbują narzucić swoją wolę. Nic bardziej mylnego.
Polska nie jest przedmiotem działań Unii. Polska jest podmiotem, który te działania współtworzy. A właściwie mogłaby współtworzyć, gdyby rządzący umieli wykorzystać narzędzia, jakie otrzymali od swoich wyborców.
A tych mają niemało. Przypomnijmy, w Parlamencie Europejskim PiS ma 28 europosłów – więcej niż cała opozycja. Na zebraniach Rady Europejskiej, gdzie spotykają się szefowie rządów wszystkich państw członkowskich, Polskę reprezentuje członek PiS, Mateusz Morawiecki. Na spotkania rad, zrzeszających ministrów poszczególnych resortów, także jeżdżą politycy Zjednoczonej Prawicy. Wreszcie w Komisji Europejskiej, która wychodzi z propozycjami konkretnych rozwiązań prawnych i która będzie przygotowywała plan ratunkowy dla europejskiej gospodarki, to PiS, nie opozycja ma swojego przedstawiciela. Jest nim komisarz ds. rolnictwa Janusz Wojciechowski.
Różnica między polityką krajową, a europejską polega jednak na tym, że ta druga wymaga przekonywania do swoich racji, poszukiwania sojuszników i budowania koalicji. Politycy PiS, przyzwyczajeni do tego, że w polskim Sejmie mogą przegłosować wszystko – i to w jedną noc – najwyraźniej nie umieją się w tej sytuacji odnaleźć. Zamiast pracować nad rozwiązaniami korzystnymi dla Polski, wybierają drogę łatwiejszą – obwiniania innych.
***
Ale nie miejmy złudzeń. Za krytykowaniem Unii Europejskiej nie kryje się żaden pozytywny plan. Opowieści o tym, że Unia musi radykalnie ograniczyć swoje kompetencje, że powinna być tylko strefą wolnego handlu, że dzięki temu Polska odzyska – rzekomo utraconą – suwerenność: to wszystko bajki. Gdyby dziś, z dnia na dzień, zabrakło Unii, problemy i zagrożenia, z jakimi musimy się mierzyć nie znikną, a Polska nadal będzie musiała stawić im czoła.
Słabsza Unia Europejska to słabsza Polska. Kto nie wierzy, niech wyobrazi sobie, że do negocjacji handlowych z Chinami stajemy osamotnieni, nie jako członkowie klubu tworzącego największą gospodarkę świata; że sankcje gospodarcze na Rosję za wywołanie wojny na Ukrainie nakłada wyłącznie polski rząd, a nie Rada Europejska; że o prawa naszych obywateli w Wielkiej Brytanii musimy dbać sami, a nie u boku Francji, Włoch czy Hiszpanii.
Świat po epidemii koronawirusa zapewne się zmieni. Najważniejsze wyzwania – na czele z pandemią i kryzysem gospodarczym – nie znają granic, a państwa nie poradzą sobie z nimi same. Rozwiązaniem na dłuższą metę nie może być samoizolacja Polski, ale współpraca, zwłaszcza z tymi, z którymi podzielamy wspólne wartości.
Bo znów – wbrew retoryce naszych nacjonalistów – wartości europejskie to fakt. Poszanowanie wolności każdego człowieka, społeczna solidarność, rządy prawa i demokratyczne wybory władz. Owszem, bywają naruszane. Ale lepiej żyć, kierując się takimi ideałami – nawet jeśli robimy to niedoskonale – niż ograniczać wolność, rezygnować z demokracji, a prawo podporządkować woli jednego polityka.
***
Zwolennicy mocnego zakorzenienia Polski w Unii Europejskiej nie mogą jednak być naiwni. Unia Europejska to nie jest organizacja dobroczynna. Ale jest organizacją, która pozwala czynić dobro. To nie jest organizacja apolityczna. Ale sprawia, że polityka może być lepsza. To nie jest organizacja, która – sama z siebie – zadba o polskie interesy. Ale dzięki niej, MY możemy o te interesy zadbać skuteczniej. Trzeba tylko umieć to robić.
Dziś stoimy na rozdrożu. Wybory prezydenckie w Polsce – kiedy już się odbędą – dostarczą odpowiedzi na to, czy chcemy budować silniejszą Polskę w silniejszej Europie, czy chcemy być liderem czy outsiderem. Mam nadzieję, że przy okazji kolejnego Dnia Europy będziemy na drodze do realizacji tego celu. Na razie zmierzamy w kierunku przeciwnym.