Felieton nr 77
Szanowni Państwo!
W środę, tak zwany Trybunał Konstytucyjny, wydał uzasadnienie do wyroku z października, delegalizującego przerywanie ciąży w wypadku ciężkich wad płodu. Tuż przed północą Kancelaria Premiera wyrok opublikowała. Część prawników wskazuje, że uzasadnienie jest wewnętrznie sprzeczne, że zostawia jakieś „furtki” w przypadku śmiertelnych chorób. Nie ma to znaczenia. Lekarze nie będą wczytywali się w niuanse prawnicze i ryzykowali karą więzienia za wykonaną aborcję.
Niedługo po wejściu w życie wyroku, „Gazeta Wyborcza” opisała przypadek kobiety z Krakowa, która jeszcze w środę rano dostała skierowanie na przerwanie ciąży ze względu na poważne uszkodzenie płodu. Po południu, po publikacji uzasadnienia, okazało się, że zabiegu nie będzie.
„Pacjentka ma skierowanie na zabieg, ale lekarze nie mogą go wykonać. […] Żaden szpital nie może już przeprowadzić u tej pacjentki, ani u żadnej innej, aborcji ze względu na wady płodu” – mówił „Gazecie” prof. Hubert Huras, kierownik Oddziału Klinicznego Położnictwa i Perinatologii Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie.
Przerywanie ciąży stało się w Polsce, de facto, zakazane. Dlaczego i dlaczego teraz?
Na początek zastrzeżenie: nie wierzę – i Państwu także nie radzę – że uzasadnienie zostało opublikowane akurat teraz przypadkiem i bez zielonego światła ze strony Kaczyńskiego. Od wydania wyroku – który także był, moim zdaniem, konsultowany z szefem PiS – minęły ponad trzy miesiące. Kaczyński przestraszył się jednak jesienią wybuchu niezadowolenia społecznego i odkładał moment publikacji.
Na ponad tydzień przed decyzją TK, „Rzeczpospolita” informowała o planach władzy. Dziennikarze pisali, że rzekomo była w PiS grupa posłów, zalecająca zwlekać aż do uporania się z pandemią, ale najwyraźniej Kaczyński wolał publikować teraz. Dlaczego? „Trwa jeszcze kwarantanna z powodu pandemii, do tego jest zimno i lepszego momentu nie będzie”, mówił dziennikarzom informator z wnętrza partii.
Zwracam Państwu uwagę na powyższe zdanie – tu nawet nie ma próby zachowania pozorów, że chodzi o czyjekolwiek dobro, czy jakiekolwiek wartości. Nie, na pierwszym miejscu jest doraźna korzyść polityczna. PiS doskonale wie, jak niepopularna jest decyzja partyjnego Trybunału Konstytucyjnego i dlatego szuka dogodnego momentu licząc, że po raz kolejny wszystko ujdzie mu na sucho. Może się jednak przeliczyć.
Po pierwsze, próby niemal całkowitego odebrania prawa do przerywania ciąży już dwukrotnie prowokowały do protestów o zaskakującej dla Kaczyńskiego skali – najpierw w październiku 2016 roku, kiedy odbyły się demonstracje „czarnych parasolek”. A następnie cztery lata później, gdy ludzie znów wyszli na ulicę. Nie wiemy jeszcze, jak będzie tym razem, ale wiemy, że wchodzenie władzy z butami w życie prywatne, wywołuje gwałtowny opór obywateli. I potrafią dać temu wyraz.
Oczywiście, ponura sytuacja pandemiczna i pogoda, w teorii nie sprzyjają masowym wystąpieniom, na co – jak sugeruje wspomniany tekst z „Rzeczpospolitej” – liczy Kaczyński. A jednak, i to po drugie, właśnie przedłużająca się pandemia może wypchnąć ludzi na ulicę. Z prostego powodu. Coraz większa liczba Polaków ma coraz mniej do stracenia i zechce skorzystać z protestów do wyrażenia swoich frustracji, nie tylko z powodu wyroku TK, ale kulejącej akcji szczepionkowej, dziurawych tarcz antykryzysowych, bankrutujących przedsiębiorstw i utraty pracy.
Po trzecie, zaostrzenie prawa do przerywania ciąży może się na Kaczyńskim, na dłuższą metę, zemścić. I nie, nie chodzi mi o to, że Polska stanie się drugą Irlandią, czy drugą Hiszpanią, gdzie wpływy Kościoła, po dekadach dominacji, w krótkim czasie stopniały. Nie wykluczam, że tak będzie. Każda akcja wywołuje reakcję i ludzie zbyt mocno dociskani do ściany przez prawicową ekstremę, zamiast dać się stłamsić, po prostu ją porzucą.
To jednak nie wszystko. Kaczyński zdecydował się zaostrzyć prawo aborcyjne do poziomu państw afrykańskich nie po to – a przynajmniej nie tylko po to – by zirytować przeciwników, ale by zaspokoić żądania swoich radykalnych zwolenników. Równie poważnym konkurentem jak partie opozycyjne, są dla niego skrajne frakcje w Zjednoczonej Prawicy. Latami odwlekał decyzję w sprawie aborcji – przez całą poprzednią kadencję, TK nie zajął się wnioskiem poselskim w tej sprawie. Zielone światło przyszło dopiero teraz. Kaczyński liczy na to, że po takim „sukcesie” najbardziej ekstremalne grupy w Kościele, fundamentaliści pokroju Ordo Iuris czy Kai Godek, przynajmniej na jakiś czas się uspokoją. Mam dla niego złą wiadomość – nic z tego.
Jestem w polityce już długo i wciąż nie potrafię nadziwić się naiwności tych, którzy swoje poparcie chcą budować na fanatykach i ich radykalnych emocjach. Fanatyk nie zadowoli się ustępstwem, nawet znaczącym. Sukces nie schłodzi jego ambicji, wręcz przeciwnie – sprowokuje do zażądania więcej. Fanatyk nie ma żadnej motywacji do tego, by szukać porozumienia z „drugą stroną” czy, chociażby, z politycznym centrum. Fanatyka nie interesuje kompromis, ale zgarnięcie całej puli. Fanatyk postrzega świat w kategoriach dwubiegunowych – albo my, albo oni. A spór polityczny to dla niego wojna, przeciwnik nie jest konkurentem, ale wrogiem, którego należy zniszczyć.
Sam Kaczyński zdradza cechy fanatyka, powinien więc doskonale wiedzieć, o czym mowa. Jego przyjaciele z Ordo Iuris nie ucieszą się tym, co dostali. Zaraz zażądają więcej. Kaja Godek, już po wyroku TK w październiku zapowiedziała, że zaczyna walkę o zakaz aborcji, także w przypadku gwałtu. Potem zostanie już tylko bezpośrednie zagrożenie życia matki.
Godząc się na żądania fundamentalistów, Kaczyński staje się ich niewolnikiem. Nie będzie już powrotu do wizerunku sympatycznego dziadunia, który rozda 500 plus i schowa największych pisowskich oprychów do szafy na czas wyborów.
Jest więc skazany na dogadzanie żądaniom swojego fanatycznego skrzydła. Oni nie odpuszczą. A im bardziej będą dociskać Kaczyńskiego do prawej ściany, tym więcej Polaków uświadomi sobie, przed jakim stoimy wyborem: z jednej strony fundamentalistyczna dyktatura religijna, która odrzuca wskazania medyczne, postęp naukowy i wiedzę opartą na faktach. Z drugiej – demokracja liberalna, niedoskonała, to prawda, ale która w centrum stawia wolność jednostki, nie zamordyzm.