CZCIONKA
KONTRAST

Kaczyński zna prawdę o Smoleńsku

Share this...
Share on Facebook
Facebook
Tweet about this on Twitter
Twitter

Felieton nr 94

Szanowni Państwo!

 

W niedawnym wywiadzie dla „Gazety Polskiej” Jarosław Kaczyński powiedział, że „w tej chwili zbliżamy się do 11.  rocznicy katastrofy smoleńskiej, ale to nie powinna być data, która determinuje moment ujawnienia prawdy.  Prawdę można ujawnić, gdy mamy ją na pewno”.  Wypowiedź ta jest nieszczera, gdyż rodzina Kaczyńskich zna prawdę od dawna.  Już we wrześniu 2010 roku „Super Express”, powołując się na Kancelarię Prezydenta, informował, że pani Marta Kaczyńska otrzymała 3 miliony złotych z tytułu śmierci rodziców z komercyjnej polisy wykupionej w firmie ubezpieczeniowej Warta.  Polisa ta wykluczała wypłatę odszkodowania, gdyby głowa państwa zginęła w związku z akcjami terrorystycznymi, czyli np. w zamachu. Obejmowała za to „nieszczęśliwy wypadek.”  Marta Kaczyńska zawnioskowała więc o wypłatę polisy, która jej się należała, potwierdzając własnym podpisem, że uważa, że jej rodzice zginęli w wypadku. Takoż w groźbie pozwu, który ciągle do mnie nie dotarł, Kaczyński zaprzecza, jakoby jego brat przyczynił się do „katastrofy lotniczej”. Państwa osądowi pozostawiam, czy warto wierzyć w to, co Kaczyńscy robią, czy w to, co o katastrofie smoleńskiej mówią.

Niemal od początku, sprawa katastrofy służyła Jarosławowi Kaczyńskiemu do mobilizowania swojego elektoratu, podbijania nienawiści do przeciwników politycznych i utrzymania jedności we własnym obozie. Wielu zwolenników PiS nie chciało wierzyć, kiedy stwierdzaliśmy te oczywistości. Ale po 11 latach nawet najwierniejsi z wiernych zaczynają dostrzegać, że Kaczyński z Macierewiczem zakpili z rodzin ofiar i ich cierpienia. Najpierw Magdalena Merta, wdowa po Tomaszu Mercie, byłym wiceministrze kultury, stwierdziła, że należałoby zarządzić audyt w podkomisji smoleńskiej kierowanej przez Macierewicza. Następnie propozycję poparła Małgorzata Wasserman, córka posła i ministra w rządach PiS Zbigniewa Wassermana oraz posłanka Prawa i Sprawiedliwości. „Uważam, że dość długo czekamy na rozstrzygnięcia, a chciałabym wiedzieć, co jest tego przyczyną”, mówiła w Polsat News.

Z działań obecnie rządzącej partii „wyłania się obraz «skręcania» sprawy Smoleńska (…), nie mniej haniebnego niż to, co przed dekadą zarzucała partia Kaczyńskiego Platformie. Można to wyjaśnić dwiema przyczynami. Po pierwsze, brakiem odwagi, by wycofać się z niemożliwych do udowodnienia teorii o zamachu (…). Po drugie, obawą (lub wiedzą), że śledztwo obciążyłoby także ludzi związanych z obecnym obozem władzy i tym samym zaszkodziłoby budowanej przez Jarosława Kaczyńskiego, czy też dla Jarosława Kaczyńskiego, legendzie «poległego pod Smoleńskiem» brata”.

Powyższa diagnoza jest tyleż słuszna, co oczywista. A przywołuję ją nie ze względu na treść, ale miejsce publikacji i autora. To fragment tekstu Rafała Ziemkiewicza w tygodniku „Do Rzeczy”. Owszem, na końcu Ziemkiewicz musi odprawić tradycyjne rytuały utyskując na Platformę Obywatelską i wzywając do „posadzenia” Donalda Tuska, ale większość artykułu to krytyka działalności Macierewicza i PiS-u jako takiego w sprawie katastrofy.

Tygodnik „Sieci” znowu odkrył trotyl na próbkach wraku, ale wcześniej ukazała się tam miażdżąca krytyka Macierewicza, autorstwa niejakiego Glenna Jorgensena, byłego członka podkomisji smoleńskiej, absolwenta Duńskiego Uniwersytetu Technicznego, którego Macierewicz jeszcze kilka lat temu zachwalał i którego analizy publikował. To, co pisze Jorgensen (ma też artykuł w najnowszym numerze) jest jednocześnie niesamowite, a z drugiej zupełnie przewidywalne. Zarzuca Macierewiczowi, że ten między innymi:

– nigdy nie stworzył harmonogramu działań podkomisji i podziału obowiązków;

– zatajał informacje przed współpracownikami (Jorgensen powiada, że mimo próśb, nie chce im nawet powiedzieć, kto jest członkiem podkomisji! „Antoni Macierewicz nigdy nie odpowiedział na wielokrotne pytania członków podkomisji, kto dokładnie wchodzi w jej skład”);

– zalegał z podpisywaniem umów i wypłatami wynagrodzeń;

– nie dostarczał dokumentów i danych potrzebnych do realizacji zadań;

– utrudniał lub uniemożliwiał kontakty z potencjalnymi świadkami i prokuraturą;

– wbrew ostrzeżeniom wypuszczał informacje do mediów, które szybko okazywały się fałszywe;

– odmawiał stworzenia systematycznego rejestru zebranych informacji;

– fałszywie twierdził, że końcowy raport z prac podkomisji powstał,

Mało? Autor to prywatnie mąż Ewy Stankiewicz – konsekwentnej wyznawczyni teorii zamachu, w swoim czasie oskarżającej Rosjan o „dobijanie rannych”. W styczniu kolejny film Stankiewicz poświęcony katastrofie miał zostać wyemitowany w telewizji rządowej. Zamiast tego widzowie zobaczyli… mecz piłkarski. Z poważnej sprawy zrobili cyrk.

***

Ziemkiewicz przypomina, że kiedy Kaczyński powierzał Macierewiczowi prowadzenie partyjnego dochodzenia w sprawie katastrofy smoleńskiej, miał go nazwać „zdolnym do wypełniania zadań dla innych niemożliwych”.  Nie był to jednak wyraz uznania dla uporu, uczciwości czy dociekliwości szefa podkomisji smoleńskiej. „Dzisiaj wydaje się, że «niemożliwością», którą miał prezes na myśli, było bezpieczne dla władzy PiS rozładowanie emocji wzbudzonych wcześniej w «żelaznym» elektoracie wokół domniemanego zamachu”, pisze Ziemkiewicz. Dołącza więc do podejrzewających, że nie tylko Macierewicz, ale sam Kaczyński traktują sprawę instrumentalnie.

Nie on jeden. Smoleńsk przydawał się za każdym razem, gdy PiS – jeszcze w opozycji lub już u władzy – przeżywało jakieś kłopoty. I tak dzieje się do tej pory. W marcu, gdy media zaczęły opisywać podejrzane interesy Daniela Obajtka, TVP Info odpowiedziała publikacją nagrań rozmów Donalda Tuska z Edmundem Klichem na temat śledztwa w sprawie katastrofy. Nagrania są znane od lat i najwyraźniej nie tak sensacyjne, skoro ani kontrolowane przez Kaczyńskiego służby, ani prokuratura Ziobry przez pięć lat rządów PiS nie umiała ich wykorzystać. A jedyne osiągnięcie prokuratorów, to postawienie w stan oskarżenia rosyjskich kontrolerów lotu i wystąpienie z wnioskiem o areszt bez szans na realizację. Swoją drogą, smutnym przykładem jak łatwo zmanipulować niektórych naszych rodaków jest pisowski mit o „oddaniu śledztwa”.  Ziobro dokonuje ekshumacji, testuje próbki, stawia zarzuty i nie kończy śledztwa, które nijak nie chce wykazać zamachu, czyli prowadzi coś, co rzekomo zostało „oddane”.  Jak można te dwie informacje trzymać jednocześnie w głowie nie widząc w tym sprzeczności?

***

Smoleńsk odegrał już swoją rolę w zdobyciu i ugruntowaniu władzy Kaczyńskiego i jedynym wyzwaniem jest teraz takie zamulenie sprawy, aby wierny elektorat nie poczuł się wystrychnięty na dudka.  Dlatego do „prawdy” w sensie: zamach czy wypadek, Kaczyński dochodzić będzie jeszcze długo.  Natomiast do prawdy prawdziwej, co do przyczyn wypadku, nie dojdzie publicznie nigdy. Musiałby bowiem przyznać, że prezydent Lech Kaczyński poleciał do Smoleńska bez zaproszenia i wbrew stanowisku rządu, aby nad grobami katyńskimi rozpocząć swoją kampanię re-elekcyjną. A także, aby przykryć sukces polskiej dyplomacji i znienawidzonego Tuska, jakim było skłonienie władcy Rosji – po raz pierwszy w historii! – do uhonorowania naszych pomordowanych. Dla tych dwóch celów złamano procedury, reguły bezpieczeństwa i zdrowy rozsądek. A osobą, która zdecydowała, że Lech Kaczyński będzie się ścigał z Tuskiem do Katynia, wbrew stanowisku doradców, był prezes PiS. Tę prawdę, że nie tylko Lech Kaczyński miał swój udział w okolicznościach prowadzących do wypadku, ale że to on sam przyczynił się do śmierci brata, Jarosław Kaczyński zna, ale nigdy jej nie przyzna. Mimo, a może dlatego, że ona – w niejednym sensie – go zabija.

Share this...
Share on Facebook
Facebook
Tweet about this on Twitter
Twitter