Felieton nr 122
Szanowni Państwo!
Wystąpienie Mateusza Morawieckiego w Strasburgu – podobno mające przekonać posłów Parlamentu Europejskiego i przewodniczącą Komisji Europejskiej, że w Polsce rząd szanuje niezależność sądów – było spektakularną klapą.
Zacznijmy od tego, że Morawiecki swoje wystąpienie – na które, podobnie jak Ursula von der Leyen, miał 5 minut – przeciągnął do ponad 30 minut. A kolejne upomnienia prowadzącego debatę po prostu ignorował. Trudno o lepszy pokaz stosunku rządu PiS do respektowania reguł.
W długim przemówieniu Morawiecki starał się mówić jak najwięcej o wszystkim, tylko nie o przedmiocie debaty. Krytykował więc UE za tolerowanie rajów podatkowych, mówił, że opowiada się za silną europejską polityką obronną, chwalił się ochroną granicy z Białorusią, dziękował Straży Granicznej, opowiadał o „bezpieczeństwie energetycznym” i rosnących cenach gazu.
To ważne tematy – ja także podkreślam konieczność walki z rajami podatkowymi i postuluję powołanie Legionu Europejskiego finansowanego z budżetu UE. Ale nie tego miała dotyczyć dyskusja! Poza tym w ustach premiera eurosceptycznego rządu zasłanianie się pomysłami zmierzającymi do zacieśnienia integracji europejskiej trąci hipokryzją. Bo przecież PiS twierdzi jednocześnie, że Unia powinna być jedynie „strefą wolnego handlu”.
„Unia nie jest państwem – w żadnym tego słowa znaczeniu – lecz organizacją międzynarodową, której kraje członkowskie oddają suwerenność w bardzo niewielkiej – poza relacjami gospodarczymi – części”, mówił Jarosław Kaczyński w wywiadzie dla „Gazety Polskiej” sprzed roku. Proszę mi pokazać strefę wolnego handlu, która wypłaca swoim członkom miliardy euro na modernizację gospodarek i projekty infrastrukturalne, koordynuje zakup szczepionek lub ściśle współpracuje w dziedzinie obronności.
***
Wróćmy jednak do Morawieckiego. Przed pojawieniem się w Parlamencie Europejskim opublikował „List do unijnych przywódców”. Powtarza w nim na piśmie argumenty mające przekonać inne państwa członkowskie, że Trybunał Julii Przyłębskiej nie zrobił nic złego.
Po pierwsze, pisze że Trybunał nie zakwestionował Traktatu o Unii Europejskiej „w całości”, ale że niezgodna z polską konstytucją jest „jedna, bardzo konkretna interpretacja niektórych przepisów Traktatu”.
Morawiecki mówi mniej więcej tyle, że Przyłębska et consortes mogli cały Traktat wyrzucić do kosza, ale odrzucili tylko niektóre przepisy, więc problemu nie ma. To tak jakby bandyta stwierdził, że mógł pobić pięć osób, ale pobił tylko trzy, więc nie wolno się go czepiać.
Ale właśnie czepiać się trzeba, bo decyzja Trybunału Przyłębskiej stanowi niebezpieczny precedens. Jeśli dziś Kaczyńskiemu nie podobają się dwa artykuły Traktatu o Unii Europejskiej, to nic nie stoi na przeszkodzie, żeby jutro Przyłębska uznała za niezgodne z Konstytucją kolejne dwa, albo i pięć, jeśli taka będzie wola partii.
Po drugie, w swoim liście Morawiecki pisze, że realizacja wyroku Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej doprowadziłaby do chaosu, albowiem wyroki sędziów powołanych przez nową, upolitycznioną Krajową Radę Sądownictwa, byłyby kwestionowane. „Miliony wyroków wydanych w ostatnich latach przez polskie sądy mogą zostać […] podważone, a tysiące sędziów pozbawionych urzędów”, ubolewa Morawiecki.
A ja pytam – kto jest za ten chaos odpowiedzialny? Przez całe lata rząd Zjednoczonej Prawicy ostrzegano przed możliwymi konsekwencjami obsadzania wymiaru sprawiedliwości swoimi ludźmi i powoływania sędziów przy pomocy upolitycznionych organów. Mówiła opozycja, mówili przedstawiciele instytucji unijnych, mówiła Komisja Wenecka, mówiły organizacje pozarządowe. A teraz Morawiecki apeluje, żeby zaakceptować politycznych sędziów, bo inaczej grozi nam chaos. Proszę sobie wyobrazić, że złodziej samochodów prosi, aby nie odbierać mu skradzionego auta, bo rodzina już się do niego przyzwyczaiła. Argumenty Morawieckiego są na tym samym poziomie.
Ale niestety, sprawy mają się jeszcze gorzej niż wydają się myśleć ludzie PiS. Bo jeśli rząd Zjednoczonej Prawicy nie zmieni swojego postępowania, chaos grozi nam tym bardziej. Chaos wynikający z tego, że sądy europejskie przestaną uznawać orzeczenia polskich sądów. I nie chodzi wyłącznie o, na przykład, europejskie nakazy aresztowania osób podejrzanych u nas o przestępstwa, lecz także o wyroki w sprawach gospodarczych. Zagraniczni inwestorzy, nie mając pewności prawnej, mogą rezygnować z inwestycji w Polsce na rzecz krajów ościennych. A te firmy zagraniczne, które faktycznie przekroczą prawo, będą mogły zaskarżać nawet uczciwe wyroki polskich sądów, powołując się na ich upolitycznienie.
Po trzecie, jak zwykle w wypowiedziach eurofobów, tak i w tekście Morawieckiego pojawia się zarzut, że Unia to organizacja niedemokratyczna. Pisze, że instytucje unijne są „centralnie zarządzane” i „pozbawione demokratycznej kontroli”. Kolejne kłamstwo. Bezczelne tym bardziej, że Morawiecki występował we wtorek w Parlamencie Europejskim, gdzie zasiadają posłowie wybrani demokratycznie przez obywateli Unii Europejskiej! Na mnie w wyborach w 2019 roku zagłosowało prawie 130 tys. Polaków.
To nie wszystko. Morawiecki spierał się zarówno z posłami, jak i przewodniczącą Komisji Europejskiej, Ursulą von der Leyen. Skąd von der Leyen wzięła się na stanowisku? Została nominowana po uzgodnieniach w Radzie Europejskiej, gdzie zasiadają szefowie rządów poszczególnych państw, a Polskę reprezentuje Morawiecki. Następnie jej nominację zatwierdził Parlament Europejski. Europosłowie PiS nie tylko głosowali za, ale Morawiecki chwalił się, że to ich głosy miały kluczowe znaczenie!
„Opowiadaliśmy się za kandydatem kompromisu, który będzie dawał nadzieję na pojednanie. Pokazaliśmy naszą skuteczność”, mówił w lipcu 2019 roku po przegłosowaniu kandydatury von der Leyen. Dziękował wszystkim głosującym „za”, a „w szczególności […] naszym europarlamentarzystom Prawa i Sprawiedliwości. To ich głosy okazały się decydujące”. Czyżby posłowie PiS dwa lata temu poparli „niedemokratyczną” kandydatkę?
A może Morawiecki zarzut niedemokratyczności kieruje pod adresem Trybunału Sprawiedliwości UE? Znów pudło, bo przecież sędziowie „są mianowani za wspólnym porozumieniem przez rządy krajów UE na odnawialną sześcioletnią kadencję”. Sędziowie mogą się PiS-owi nie podobać, ale trafili do sądu z nominacji demokratycznie wybranych rządów.
Różne można stawiać zarzuty Unii Europejskiej, lecz akurat demokratycznych procedur w niej nie brakuje.
***
Tymczasem Morawiecki – zamiast przekonać Parlament i Komisję, że rząd PiS zmieni swoją politykę – zarówno w swoim liście, jak i samym wystąpieniu uznał instytucje UE za niedemokratyczne, a jednocześnie nawoływał do… ściślejszej integracji w takich obszarach jak obronność czy polityka energetyczna.
Dopiero na sam koniec dyskusji w PE zapowiedział likwidację Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego, nie podając jednak żadnych konkretów. Nie dziwię się, bo media w Polsce już informują o kolejnej, planowanej przez PiS rewolucji w polskich sądach, która pod hasłami „spłaszczania struktury” pozwoli na pozbycie się niewygodnych sędziów.
Parlamentu Europejskiego Morawiecki nie przekonał. Liderów państw członkowskich także, bo wiemy, że to na życzenie niektórych z nich temat praworządności stanie na czwartkowym posiedzeniu Rady Europejskiej.
Obowiązkiem polskiego rządu – niezależnie od tego, kto stoi na jego czele – jest zapewnienie Polakom zarówno dostępu do niezawisłego sądu, jak i funduszy europejskich. Rząd Morawieckiego chce nas pozbawić jednego i drugiego.