CZCIONKA
KONTRAST

Koniec konserwatyzmu

Share this...
Share on Facebook
Facebook
Tweet about this on Twitter
Twitter

Felieton nr 85

Szanowni Państwo!

Wojna domowa. Tak w skrócie można opisać sytuację w amerykańskiej Partii Republikańskiej. Nazywane Wielką Starą Partią (Gran Old Party, GOP) ugrupowanie z ponad 160-letnią tradycją, współzakładane przez Abrahama Lincolna, dawniej walczące z niewolnictwem, dziś rezygnuje z programu i zostaje przejęte przez zwolenników absurdalnych teorii spiskowych oraz wyznawców kultu Donalda Trumpa. Dlaczego to dla nas ważne? Już tłumaczę.

 

Zacznijmy jednak od… złotego cielca. W biblijnej przypowieści to symbol fałszywego bożka, któremu Izraelici oddają cześć, kiedy Mojżesz na górze Synaj otrzymuje od Boga dziesięć przykazań. Podczas zakończonej w niedzielę dorocznej konferencji amerykańskich konserwatystów (CPAC – Conservative Political Action Conference) furorę robiła potężna, błyszcząca, pomalowana na złoto… figura Donalda Trumpa. Uczestnicy spotkania, na które zjechali najważniejsi politycy Partii Republikańskiej, na szczęście (jeszcze) nie padali przed rzeźbą na kolana, a jedynie przytulali się do niej i robili zdjęcia. Co nie zmienia faktu, że jak na partię deklarującą przywiązanie do wartości kultury chrześcijańskiej, to wyjątkowo nietrafiony wybór gadżetu.  Z drugiej strony ten złoty Trump, ubrany w bokserki w kolorze amerykańskiej flagi, marynarkę i japonki, dzierżący w jednej dłoni pierwszą stronę konstytucji, a w drugiej… czarodziejską różdżkę, to dobra ilustracja tego, co stało się z amerykańskimi konserwatystami w ostatnich latach.

Ważne jednak były nie tylko kulisy ostatniej konferencji w Orlando, ale również, a może przede wszystkim, treść przemówień. W normalnych okolicznościach, kilka miesięcy po przegranych wyborach, takie spotkanie byłoby okazją do przetestowania nowych pomysłów programowych i nowych kandydatów na lidera partii. Prezydent, który stracił stanowisko po zaledwie jednej kadencji – ostatnim takim prezydentem był George Bush senior prawie 30 lat temu – zazwyczaj wycofuje się w cień. Zwłaszcza, że pod przewodnictwem Trumpa, Republikanie stracili nie tylko prezydenturę, ale także większość w Senacie i nie udało im się odbić Izby Reprezentantów, czyli odpowiednika naszego Sejmu.

Ale tym razem przegrany prezydent nie tylko nie usunął się w cień. Był główną atrakcją konferencji, a kolejni mówcy – kongresmani, gubernatorzy, senatorowie – oddawali mu hołdy. Dlaczego? Bo dziś większość wyborców republikańskich – sondaże wskazują na około 70 procent – nie wierzy, że Trump wybory przegrał. Ich zdaniem Joe Biden zdobył prezydenturę tylko dzięki jakimś potężnym oszustwom, chociaż na potwierdzenie tego nie mają żadnych dowodów.  Ponad 60 pozwów złożonych przez otoczenie Trumpa zostało odrzuconych przez sądy. Także Sąd Najwyższy, zdominowany przez sędziów konserwatywnych i w jednej trzeciej obsadzony nominatami Trumpa, odmówił zajęcia się sprawą rzekomych oszustw. Nadużyć nie znalazł też prokurator generalny Trumpa jeszcze w czasie, gdy ten był prezydentem.

Dla ludzi zgromadzonych w Orlando nie miało to jednak absolutnie żadnego znaczenia. Oni już uwierzyli w kłamstwo o fałszerstwach. Kłamstwo, które były prezydent powtórzył w swoim niedzielnym wystąpieniu, wywołując entuzjastyczne reakcje publiczności. Reakcja innych polityków Partii Republikańskiej? Albo popierają fałsz, albo milczą. A przecież, nieco ponad miesiąc temu, to właśnie w imię odwrócenia rzekomo sfałszowanych wyników wyborów, tłum zwolenników Trumpa wdarł się na Kapitol. Domagali się „powieszenia” nie tylko przeciwników politycznych, ale także własnego wiceprezydenta Mike’a Pence’a. Pence naraził się, bo nie chciał sabotować decyzji ponad 80 milionów Amerykanów, którzy zagłosowali na Joe Bidena.

Kiedy dziś Republikanie, nie tylko nie próbują odciąć się od tych fałszerstw, ale jeszcze je oklaskują, kolejne wybuchy przemocy są tylko kwestią czasu. Kilka miesięcy temu pisałem, że Trump prowadzi Stany Zjednoczone w kierunku wojny domowej. I jeśli uda mu się zachować kontrolę nad jedną z dwóch największych partii w USA, będzie to robił nadal.

***

Dlaczego więc inni politycy GOP mu na to pozwalają? Bo inaczej ryzykują wściekłość wyborców Trumpa, a tym samym utratę swojego miejsca w Izbie Reprezentantów, Senacie, czy w jakiejkolwiek innej „wybieralnej” instytucji, w której zasiadają. Amerykańska polityka jest dziś tak spolaryzowana, że największym konkurentem dla wielu polityków GOP nie jest ktoś z partii przeciwnej, ale partyjny kolega lub koleżanka, którzy okażą się jeszcze bardziej radykalni i zwyciężą w prawyborach. W takich warunkach umiarkowanie czy próba współpracy ponad podziałami to przepis na polityczne samobójstwo. Problem w tym, że radykalizując się coraz bardziej, politycy GOP zyskują poklask miłośników Trumpa, ale zniechęcają do siebie bardziej umiarkowanych wyborców. A to znaczy, że Partia Republikańska przekształca się w ugrupowanie trwale mniejszościowe. Oczywiście, wyniki przyszłych wyborów zależą od setek czynników – od stanu gospodarki, skutków pandemii, katastrof naturalnych, które mogą wywrócić prezydenturę Bidena itd. Ale na dłuższą metę kult jednostki, jakiemu poddali się konserwatyści, to droga do zatracenia.

Tym bardziej – a może przede wszystkim – dlatego, że za Trumpem nie stoją żadne propozycje programowe. Owszem, straszy imigrantami, protestuje przeciwko noszeniu maseczek i zapowiada powrót do polityki „America First”. Co to jednak dokładnie znaczy? Nie wiadomo. Demokraci właśnie wprowadzają pakiet warty 1,9 biliona dolarów mający wyprowadzić amerykańską gospodarkę na prostą. Republikanie są przeciw, ale nie proponują nic w zamian. Demokraci chcą potężnych inwestycji w takie sektory, jak energia odnawialna czy nowe technologie w motoryzacji. Republikanie chcą trzymać się paliw kopalnych, chociaż ich koszty będą rosły.

Trump opowiada o konieczności odbudowy amerykańskiej infrastruktury, ale jako prezydent nic na tym polu nie osiągnął. Po jego czterech latach w Białym Domu, niewiele zostało też z wiarygodności Republikanów w polityce zagranicznej. Konkretne, ciekawe pomysły wychodzą od wąskiej grupki polityków prawicy. Tak się jednak składa, że to zwykle przeciwnicy Trumpa, a zatem ich wpływ na politykę partii jest niewielki.

Trump bowiem nie toleruje najmniejszej nawet nielojalności. Podczas niedzielnego wystąpienia z nazwiska wymieniał tych kongresmanów i senatorów, których uznał za nie dość wiernych. Domagał się ich ukarania w kolejnych wyborach i zapowiedział, że w najbliższych prawyborach poprze wyłącznie tych kandydatów, których uzna za dość oddanych. Potężna partia staje się wydmuszką, narzędziem byłego prezydenta do osobistej zemsty. I tyle.

***

To oznacza, że w najbliższej przyszłości jedno z dwóch największych ugrupowań politycznych w najpotężniejszym kraju świata w najlepszym razie pogrąży się w chaosie, a w najgorszym doprowadzi do paraliżu państwa. Nie wróży to dobrze ani Stanom Zjednoczonym, ani zaufaniu sojuszników do Waszyngtonu, ani demokracji jako takiej, której USA były przez lata symbolem.

Ale los Republikanów powinien być także ostrzeżeniem dla innych partii, które wybierają kult jednostki, populizm i podgrzewanie wojny domowej. Na krótką metę entuzjaści nowego wodza mogą mieć przekonanie, że wielkie kłamstwo, porzucenie wszelkich reguł i sprowadzenie polityki do telewizyjnego show, to prosta droga do sukcesu. Szybko okazuje się jednak, że miejsce polityków pokroju Ronalda Reagana, George W. Busha lub Johna McCaina zajmują ludzie wierzący, że światem rządzi klika kanibali-pedofili, a pożary lasów w Kalifornii wywołuje rodzina Rotszyldów za pomocą lasera wystrzelanego z kosmosu. Tak, tak – to przekonania Marjorie Taylor Greene, nowej kongresmanki Partii Republikańskiej ze stanu Georgia. I, oczywiście, gorącej zwolenniczki Donalda Trumpa, który sympatię odwzajemnia. Jeśli były prezydent utrzyma wpływy w partii, takich postaci będzie w Kongresie więcej.

Jedyną drogą wyjścia z tej sytuacji jest jak najszybsze porzucenie Trumpa. To jednak wymaga odwagi obrony swoich przekonań z otwartą przyłbicą. A tej normalnym Republikanom brakuje.

Ale kiedy w anonimowym sondażu zapytano uczestników konferencji, czy Trump powinien ponownie startować na prezydenta, „tak” odpowiedziało 68 procent ankietowanych. Poparłoby go 55 procent. To wciąż dużo, ale być może trumpiści – choć głośno krzyczą – wcale nie są tak potężni, jak się wydaje.

I zastanawiam się tylko, czy nasi polscy wyznawcy Trumpa rodem z PiS, tygodnika „Sieci” i telewizji rządowej wyleczą się w końcu z fascynacji byłym prezydentem. Rozumiem, że będzie to bardzo trudne, bo, jak mówi stare powiedzenie, „ciągnie swój do swego”. A Trump zrobił z amerykańskim konserwatyzmem dokładnie to, co PiS zrobił z polskim – wyjałowił intelektualnie, sprowadził do prymitywnego nacjonalizmu i skompromitował teoriami spiskowymi.

Oby skończyli tak jak on.

Share this...
Share on Facebook
Facebook
Tweet about this on Twitter
Twitter