Felieton nr 192
Szanowni Państwo!
Wraz z Mateuszem Wodzińskim, znanym na Twitterze jako Exen, już po raz trzeci pojechałem do Ukrainy z konwojem samochodów terenowych i pick-upów. Dzięki hojności przyjaciół, znajomych i znajomych znajomych – z Polski, Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych – udało nam się zebrać ponad 150 tysięcy dolarów, za które kupiliśmy siedem samochodów i dwa tuziny dronów. A to nie koniec – za zebraną sumę dokupimy jeszcze pięć samochodów, które pojadą w jednym z kolejnym konwojów.
Obok poczucia dobrze spełnionego obowiązku i pieniędzy wydanych w słusznej sprawie mogłem zaoferować sponsorom możliwość dostarczenia aut bezpośrednio do odbiorców. Dwójka z nich skorzystała z tej opcji. Jeśli wśród czytelników tego tekstu znajdzie się ktoś, kto może i chce hojnie wesprzeć akcję Exena, proszę zajrzeć na stronę zbiórki [https://pomagam.pl/4x4dlaukrainy].
Tym razem pojechaliśmy przez Kijów aż za Kramatorsk, czyli w okolice Bachmutu, który Rosjanie praktycznie zrównali z ziemią i zdobyli ponosząc gigantyczne straty. Część ekipy dojechała 5 kilometrów od miasta, inni 18 kilometrów od linii kontaktu, gdzie przekazaliśmy samochody kolejnym żołnierzom. Jeden z nich trafił do polskiego ochotnika jako samochód transportu medycznego.
Odwiedziłem także 26. Brygadę Artylerii, która korzysta z 72 polskich armatohaubic samobieżnych „Krab” i jest z nich bardzo zadowolona. Tym bardziej dziwi mnie, dlaczego polskie władze chcą wygaszenia produkcji tego sprzętu, a zamiast tego kupują na potęgę haubice koreańskie, zadłużając się przy tym na dziesiątki miliardów złotych.
Media donoszą, że ukraińska ofensywa posuwa się wolniej niż oczekiwano. Wiele wskazuje jednak na to, że główna faza ofensywy dopiero przed nami, a dotychczasowe działania były jedynie przymiarką. Ataki postępują w kierunku na Morze Azowskie po to, żeby odciąć Rosjanom dostęp do Krymu i podzielić strefę okupacyjną na dwie części.
Dziś wszyscy, którzy życzą dobrze Ukrainie zadają sobie jedno pytanie: czy Kijów dostał dość sprzętu, żeby wykonać przełamujące uderzenie? Wiemy, że Ukraina nie ma dominacji w powietrzu i wiemy, że Rosjanie mieli pół roku na przygotowanie się, co wykorzystali na zaminowanie przedpola i przygotowanie pozycji obronnych. Ukraińcy mozolnie próbują przełamać obronę Rosjan i ponoszą przy tym straty. Chciałbym o tym przypomnieć wszystkim – także w Polsce – którzy mówią o „zmęczeniu” pomocą dla Ukrainy. Zmęczeni mają być prawo ukraińscy żołnierze, nie my. Musimy utrzymać nasze wsparcie.
Tym bardziej, że Rosja już wiele na tej wojnie przegrała. „Specjalna operacja wojskowa”, która według Putina miała potrwać kilka dni, ciągnie się już 1,5 roku, a w tym czasie Moskwa: straciła rynki dla swoich surowców w Europie i została zmuszona do podpisywania niekorzystnych umów z Chinami; pokazała, że rzekomo nowoczesna armia jest równie skorumpowana jak reszta kraju; skompromitowała nie tylko swoich żołnierzy, ale i sprzęt wojskowy, a zamiast triumfalnego marszu rosyjskich wojsk przez Kijów świat oglądał próbę marszu najemników Jewgienija Prigożyna na Moskwę.
Skutki zaczynają też przynosić sankcje nałożone na rosyjską gospodarkę. Ostatnio w Waszyngtonie przekonywano mnie, że wydatki na szeroko rozumiane cele wojskowe pochłaniają już ogromną część rosyjskiego budżetu. Presję trzeba podtrzymać, bo ta wojna – podobnie jak wiele innych wojen kolonialnych w historii – skończy się dopiero wtedy, gdy rosyjska elita uzna, że koszty ponownego podboju kolonii przewyższają przyszłe zyski z jej posiadania.
Sądzę, że znaczna część rosyjskiej elity już to rozumie, ale albo boi się o tym powiedzieć Putinowi, albo nie ma do niego dostępu. Autokraci po latach absolutnego panowania nie mają wokół siebie ludzi gotowych przekazać im nieprzyjemną i bolesną prawdę. A popełniony błąd rozumieją dopiero, kiedy władzę stracą.
Obecnie z Kremla płyną desperackie komunikaty próbujące wbić klin między Polaków i Ukraińców. Rosjanie twierdzą, że Polacy chcieliby przejąć część ukraińskich terytoriów. To nic nowego. Podobne aluzje czynił Putin już w czasie naszych rządów, a wiceprzewodniczący Dumy, Władimir Żyrinowski, przysłał nawet oficjalne pismo w tej sprawie. Wszelkie tego rodzaju sugestie polskie władze ignorowały uznając za absurdalne. Tak było, jest i – mam nadzieję – będzie.
Przypominam jednak kolegom i koleżankom z PiS, kto jeszcze z grona europejskich przywódców chce dziś kwestionować granice. To największy sojusznik PiS w Europie Viktor Orbàn, który niedawno zasugerował, że część Rumunii tak naprawdę do Rumunii nie należy, a Słowacja to „oderwana część Węgier”. Powiedział też kiedyś, że „Węgry są jedynym krajem, który graniczy sam ze sobą”. W rozmowach z ukraińskimi politykami wysokiego szczebla słyszę, że ich zdaniem to Orbàn jest dogadany z Rosjanami na ewentualny rozbiór Ukrainy.
Polska racja stanu nie leży w sojuszu z krajami rewizjonistycznymi jak Węgry, Rosja czy Chiny, które chcą powiększać terytorium kosztem sąsiadów. Interesy Polski leżą we wsparciu Kijowa w walce z rosyjskim agresorem, a nie żyrowaniu polityka, który próbuje agresora usprawiedliwiać. Nawet elita PiS powinna to w końcu zrozumieć.