Felieton 60
Szanowni Państwo!
Liczba skandali kompromitujących PiS rośnie lawinowo. A ekipa rządząca najwyraźniej uznała, że najlepszym sposobem na przykrycie jednych kłopotów, będzie wszczynanie kolejnych awantur. Warto je sobie wszystkie uporządkować.
Po pierwsze, i najważniejsze, rząd nie radzi sobie z pandemią. Oczywiście, Polska nie jest jedynym państwem walczącym z drugą falą zakażeń, ale w naszym przypadku jest ona wyjątkowo dotkliwa. Światowa Organizacja Zdrowia podaje, że w ciągu 7 ostatnich dni zmarło w Polsce 2476 osób [dane z wtorku, 17 listopada]. Dla porównania – w Niemczech zmarło w tym samym czasie 1195 osób, chociaż liczba wykrytych zakażeń była tylko niewiele mniejsza – ponad 166 tysięcy w Polsce i prawie 130 tys. w Niemczech.
Być może wynika to z lepszego przygotowania niemieckiej ochrony zdrowia, a być może z faktu, że liczba wykrytych zakażeń w Niemczech oddaje stan faktyczny, podczas gdy w Polsce jest dramatycznie zaniżona.
Między 2 a 8 listopada przeprowadzono u nas nieco ponad 445 tysięcy testów. W Niemczech w tym samym czasie było to 1,567 miliona, czyli o 1,1 miliona więcej! Co gorsza, liczba testów zamiast rosnąć, maleje. W poniedziałek, 16 listopada, wykonano ich zaledwie 35,1 tysiąca, chociaż jeszcze kilka dni wcześniej było to ponad 80 tysięcy. Szef Kancelarii Premiera, Michał Dworczyk pytany o to w RMF FM, winą obarczył – a jakże! – lekarzy. Skutek jest taki, że mniej więcej połowa testów w Polsce daje wynik pozytywny. Dla porównania w Niemczech (dane z 8 listopada) pozytywny wynik dało… 8 procent wszystkich przeprowadzonych testów.
Co to wszystko znaczy? Rzeczywista skala epidemii w Polsce jest prawdopodobnie znacznie, znacznie większa. I te przypuszczenia potwierdzają eksperci.
Tymczasem ochrona zdrowia jest już na skraju wytrzymałości. A wielkie projekty rządu, mające pomóc lekarzom, wywołują co najwyżej gorzki uśmiech. Na otwartym z pompą Szpitalu Narodowym przebywa dziś około 30 osób. Było więcej, ale część odesłano z powrotem do innych szpitali ze względu na… pogorszenie stanu zdrowia! Jednocześnie, tak zwana „ustawa covidowa”, przewidująca dodatkowe pieniądze dla pracowników ochrony zdrowia, od ponad 20 dni nie została opublikowana, mimo że przeszła przez głosowanie w Sejmie i Senacie, a prezydent ją podpisał. Dlaczego? Bo PiS „się pomyliło” i chce, aby dodatek finansowy dostały tylko wybrane osoby walczące z pandemią.
Po drugie, Kaczyński traci większość w Sejmie i nie panuje nad koalicjantami. W poniedziałek Zbigniew Ziobro zorganizował konferencję prasową, na której domagał się od Mateusza Morawieckiego weta do budżetu Unii Europejskiej. Stwierdził, że brak takiej decyzji oznaczałby „całkowitą utratę zaufania do premiera z wszelkimi tego konsekwencjami”. Jak podaje „Gazeta Wyborcza”, konferencja nie była uzgodniona ani z premierem, ani z władzami Zjednoczonej Prawicy.
Ziobro postawił tym samym Morawieckiego pod ścianą – albo zablokuje 1,8 biliona euro składających się na unijny budżet i fundusz do walki z pandemią, albo straci poparcie większości w Sejmie.
Po trzecie, zagrożeniem dla sejmowej większości Zjednoczonej Prawicy jest nie tylko Ziobro, ale też posłowie PiS przeciwni uchwaleniu tak zwanej „piątki dla zwierząt”. We wtorek rano jeden z nich, Lech Kołakowski, poinformował, że odchodzi z PiS i że nie jest jedyny. Ilu posłów straci Kaczyński? Kołakowski sugerował, że może to być nawet 15 osób, czyli liczba wystarczająca do powołania klubu parlamentarnego. Tylu posłów Kaczyński zawiesił za niesubordynację w głosowaniu nad piątką dla zwierząt. Po decyzji Kołakowskiego 13 z nich zostało jednak odwieszonych. Dlatego jego nadzieje na nowy klub to przechwałki na wyrost. A wystarczyłoby, że Zjednoczoną Prawicę opuści 5 posłów, aby ugrupowanie Kaczyńskiego straciło większość. W takiej sytuacji pojawi się groźba przyspieszonych wyborów, a napięcia na linii Kaczyński-Ziobro-Gowin jeszcze wzrosną, bo zacznie się walka o prawicowy elektorat. Wszystko to w dobie pandemii i kryzysu gospodarczego.
Po czwarte, polską gospodarkę czekają poważne problemy. W Warszawie już protestowali, między innymi, rolnicy, przedstawiciele branży gastronomicznej i ludzie kultury. Przedsiębiorcy obawiają się nie tylko całkowitego lockdownu, ale też krytykują rząd za podejmowanie decyzji z dnia na dzień, nie tylko bez konsultacji, ale bez czasu na dostosowanie się do nowych warunków. Przypomnijmy, że decyzję o zamknięciu cmentarzy ogłoszono na dzień przed dniem Wszystkich Świętych. A sklepy meblowe miały na zamknięcie raptem kilkanaście godzin!
Jakby tego było mało, dziś rząd straszy zablokowaniem unijnego budżetu oraz unijnego Funduszu Odbudowy, w którym 750 miliardów euro przeznaczono właśnie na walkę z gospodarczymi skutkami pandemii. Nic dziwnego, że organizacje przedsiębiorców zrzeszone w Radzie Przedsiębiorczości apelują, żeby Morawiecki nie poświęcał interesu polskiej gospodarki dla widzimisię Kaczyńskiego czy Ziobry.
I mają rację, bo wbrew temu, co słyszymy od ludzi Zjednoczonej Prawicy, to nie jest walka z Unią, ale z 25 innymi państwami członkowskimi, które poparły mechanizm łączenia funduszy unijnych z praworządnością. Nie jest to także walka naszego rządu o wartości konserwatywne, tylko o nieograniczoną władzę.
Po piąte, z konserwatyzmem nic wspólnego nie ma też bezkrytyczna obrona Kościoła wobec kolejnych skandali. W sondażu opublikowanym niedawno w „Rzeczpospolitej”, pozytywny stosunek do Kościoła katolickiego zadeklarowało jedynie 35 procent badanych. W kraju, w którym wciąż około 90 procent obywateli to zadeklarowani katolicy, negatywną opinię o Kościele ma 32 procent ankietowanych, a neutralną 31.
Jeszcze gorzej wygląda to wśród najmłodszych Polaków w wieku od 18 do 29 lat. W tej grupie pozytywnie o Kościele myśli mniej niż 1 na 10, a negatywnie prawie połowa (47 procent).
Osoby wierzące powinno martwić także to, że Kościół jest dziś utożsamiany z tylko jedną partią. Wśród zwolenników PiS, dobrze ocenia go 74 procent uczestników sondażu, ale wśród zwolenników KO, już tylko 19 procent. Polacy głosujący na Lewicę i wyrażający się pozytywnie o Kościele, to gatunek właściwie wymarły. Słusznie napisał w „Rzeczpospolitej” konserwatywny publicysta, Michał Szułdrzyński, że „partia rządząca i Kościół traktowane są niemal jak monolit”. W rezultacie afery pociągające w dół PiS, pociągają w dół także Kościół. I na odwrót.
Po szóste, w warunkach pogłębiającego się chaosu, na znaczeniu zyskują grupy skrajne – na czele z narodowcami. Dały o sobie znać 11 listopada, gdy po raz kolejny obrzydziły Polakom Święto Niepodległości, zamieniając je w dzień bitwy z policją i zostawiając za sobą rannych ludzi, zniszczone sklepy oraz podpalone mieszkanie. A tymczasem przywódca marszu, Robert Bąkiewicz, ledwie tydzień wcześniej był okładkowym bohaterem tygodnika „Sieci”. Prorządowa propagandówka, podtrzymywana przy życiu dzięki pieniądzom ze spółek Skarbu Państwa, przeprowadziła z Bąkiewiczem długi wywiad, w którym przedstawiany jest jako obrońca kościoła i polskości. Redaktorzy na pewno nie zdecydowali się na tę rozmowę bez zgody politycznego kierownictwa.
Po siódme, dodajmy jeszcze buzującą pod powierzchnią wściekłość przeciwników zaostrzenia przepisów aborcyjnych. Rząd próbuje kupić sobie nieco czasu, odwlekając publikację decyzji Trybunału Julii Przyłębskiej. Ale ta sprawa wróci, a wraz z nią mogą wrócić masowe protesty.
Po ósme wreszcie, PiS postawiło wszystkie żetony na wygraną Donalda Trumpa. A teraz, zamiast próbować nawiązać relacje z nową administracją, z niewiadomych przyczyn odmawia uznania wygranej Joe Bidena. Przypomnijmy, Bidenowi poza tradycyjnymi sojusznikami pogratulowały już nawet komunistyczne Chiny. Polska wciąż czeka.
***
Epidemia, wojna z niemal wszystkimi państwami Unii, kryzys gospodarczy, narastająca frustracja kolejnych grup zawodowych i społecznych, narodowcy na ulicach, toksyczny sojusz z pogrążonym w kryzysie Kościołem. A to wszystko pod rządami rzekomo Zjednoczonej Prawicy, która miała przywrócić Polsce suwerenność, a Polakom godność. Świat postawiony na głowie.
Ale czemu się dziwić? To przecież w Polsce PiS prezydent de facto abdykował, premier nie panuje nad własną Radą Ministrów, minister sprawiedliwości walczy z praworządnością, a wicepremier ds. bezpieczeństwa sprawia, że na ulicach jest coraz mniej bezpiecznie.
Co by tu jeszcze spieprzyć panowie z ***?