Felieton 33
Szanowni Państwo!
22 lipca zwolniono Szabolcsa Dulla redaktora naczelnego Index.hu, największego niezależnego portalu informacyjnego na Węgrzech. Dwa dni później z pracy zrezygnowało 70 dziennikarzy. Wszystko wskazuje na to, że za tymi działaniami stoi decyzja Viktora Orbána, który – zgodnie z niektórymi wyliczeniami – kontroluje już nawet 90 proc. środków masowego przekazu w kraju.
Zwolnienie Dulla nastąpiło dzień po zakończeniu szczytu Rady Europejskiej, na którym uzgodniono największy w historii budżet Unii i – przynajmniej w teorii – powiązano wypłatę funduszy unijnych z praworządnością. Dziś Unia musi pokazać, że te zapisy nie są martwe. Ale konsekwencje wobec Orbána musi wyciągnąć także Europejska Partia Ludowa. Dla premiera Węgier i jego Fideszu nie może być w niej miejsca.
***
„Nigdy nie pozwól, żeby poważny kryzys się zmarnował”. Autorstwo tych słów przypisywano rozmaitym politykom. Niezależnie od autora dobrze oddaje jednak istotę rzeczy. Kryzys to zawsze dobra okazja do wprowadzenia zmian, na jakie w normalnych warunkach nie byłoby szans lub wymagałyby nie lada wysiłku. Niestety, często są to zmiany na gorsze.
Także w ostatnich miesiącach łatwo było wykorzystać strach ludzi wywołany wirusem i nadciągającym kryzysem do poszerzania władzy. Dlatego z okazji, jaką stworzyła epidemia, chętnie korzystali różnego rodzaju autokraci skoncentrowani na jednym – wyszarpnięciu dla siebie nowych przywilejów.
Widzieliśmy to w Polsce, gdzie w kolejnych pakietach „tarczy antykryzysowej” PiS zaszywało przepisy niemające nic wspólnego ani z epidemią, ani z gospodarką, za to korzystne dla partii rządzącej.
Próba wprowadzenia głosowania korespondencyjnego zamiast zgodnego z prawem przesunięcia wyborów prezydenckich; przyznanie premierowi prawa do usuwania członków Rady Dialogu Społecznego; przyznanie mu prawa do wyznaczania dnia wolnego po to, żeby wybory nie musiały się odbywać w niedzielę. Te wszystkie decyzje nie miały na celu dobra obywateli. Miały na celu dobro partii tak jak je wówczas rozumiano.
Nie od dziś wiemy jednak, że PiS nie jest w swoich pomysłach oryginalne. A Jarosław Kaczyński – który wiele lat temu obiecał Polakom Budapeszt w Warszawie – inspirację czerpie właśnie z działań Viktora Orbána.
***
Już 30 marca węgierski parlament zdominowany przez Fidesz de facto zdecydował o… swojej likwidacji. Tego dnia premier otrzymał prawo rządzenia za pomocą dekretów, bez żadnej zewnętrznej kontroli i bez ograniczeń czasowych. W ramach tego samego pakietu ustaw wprowadzono przepisy przewidujące karę do 5 lat więzienia za rozprzestrzenianie „fałszywych informacji” na temat koronawirusa.
Wszystko to robiono oczywiście w imię skutecznej walki z epidemią. Władza musi przecież reagować szybko, aby być skuteczna. A fałszywe informacje na temat liczby zakażonych czy metod leczenia mogłyby mieć katastrofalne skutki. Trzeba więc z nimi walczyć.
Zgoda, ale te wszystkie cele dobry polityk jest w stanie realizować z poszanowaniem zasad demokratycznych. Dobrych przykładów nie brakuje. Norwegia, Finlandia, Dania, Niemcy czy Austria i wiele innych państw demokratycznych poradziło sobie z epidemią znacznie lepiej niż autorytarna Rosja czy Iran.
Orbánowi nowe prawa nie były więc potrzebne do ochrony obywateli, ale do ochrony siebie i partyjnych kolegów. Nowe uprawnienia premier Węgier wykorzystał przede wszystkim do utrudniania życia opozycji. Wstrzymał finansowanie partii politycznych od czerwca do końca roku (rządzący Fidesz ma tyle źródeł dochodów ze strony państwa, że nie musi się tym martwić); odebrał dochody podatkowe miastom zarządzonym przez politycznych przeciwników i przekazał je tam, gdzie rządzą jego ludzie; wreszcie na 10 lat utajnił informacje na temat remontu linii kolejowej Budapeszt-Belgrad, wartej ponad 2 miliardy euro i finansowanej we współpracy z Chinami. Przy okazji zajął się tak ważną z punktu widzenia walki z epidemią sprawą jak… zakaz zmiany płci. I choć pod koniec czerwca stan wyjątkowy został zniesiony, nie znaczy to, że zniesione zostały podjęte wówczas decyzje.
Wszystko to na początku kwietnia skłoniło partie z całej Europy, które w Parlamencie Europejskim należą do Europejskiej Partii Ludowej (EPL), do napisania apelu o usunięcie Fideszu z szeregów ugrupowania. Pod listem – obok liderów 13 innych partii – podpisał się także Borys Budka.
O usunięciu Fideszu mówił też w tamtym czasie Donald Tusk, przewodniczący EPL. W wywiadzie dla niemieckiego tygodnika „Der Spiegel” zwracał uwagę, że zmiany wprowadzane na Węgrzech „nie mają nic wspólnego z duchem demokracji”. A Orbán stawia swoich obywateli przed fałszywym wyborem – albo bezpieczeństwo, albo wolność. Dlaczego polityk, który zaczynał karierę polityczną jako młody, odważny i bezkompromisowy antykomunista, dziś sam chce wprowadzać w swoim kraju reżim autorytarny? Zdaniem Tuska odpowiedź jest prosta: został „skorumpowany przez władzę”.
Tusk zapowiedział również, że niezależnie od tego, kiedy odbędzie się kolejne spotkanie wykonawcze partii, wówczas będzie czas na „podjęcie decyzji”. Mam nadzieję, że słowa dotrzyma.
***
Nie znam motywacji premiera Węgier. Ale wiem, że to co robił tuż po wybuchu pandemii, ani to co robi teraz z portalem Index.hu nie ma nic wspólnego z demokracją, liberalizmem i konserwatyzmem, czyli ideałami, które kiedyś były mu bliskie. Nie mieści się też w wartościach, jakich zobowiązaliśmy się przestrzegać wstępując do Unii Europejskiej. Jeszcze w kwietniu napisałem o tym w liście do Tamása Deutscha, przewodniczącego węgierskiej delegacji w Parlamencie Europejskim.
Poinformowałem go, że „zamykanie uniwersytetów, nakładanie kagańca prasie, tworzenie kapitalizmu kolesiów oraz szczucie na cudzoziemców i Unię Europejską nie dają się pogodzić z członkostwem w Europejskiej Partii Ludowej”. Przypomniałem też panu Deutschowi mądre słowa byłego ministra spraw zagranicznych Władysława Bartoszewskiego: „Kiedy nie wiesz jak się zachować, zachowaj się przyzwoicie”.
Obecnie Fidesz jest zawieszony w EPL – nie uczestniczy w spotkaniach liderów poszczególnych partii członkowskich – ale jak dotychczas nie udało się uzyskać dostatecznej liczby głosów do jego usunięcia. Część członków EPL wciąż sądzi, że lepiej mieć Fidesz w swoim obozie, bo wówczas można mieć na Orbána jakiś wpływ. Mam inne zdanie. Z trzech zasadniczych powodów.
Po pierwsze, to nieprawda. Przez ostatnie lata premier Węgier owszem niekiedy wycofywał się z antydemokratycznych decyzji, ale na moment nie zrezygnował z umacniania swojej pozycji i niszczenia opozycji. Dziś jego władza jest praktycznie nieograniczona. I to jest miara nieskuteczności naszej dotychczasowej polityki wobec Węgier.
Po drugie, utrzymując Fidesz w swoich szeregach EPL nie tylko nic nie zyskuje, ale ryzykuje utratą wiarygodności na innych polach. Wezwania liderów partii do poszanowania demokracji w Polsce czy innych krajach, gdzie naruszane są wolności obywatelskie nie będą traktowane z należytą uwagą, jeśli w naszych szeregach wciąż będziemy mieli Fidesz Viktora Orbána.
Po trzecie, po zakończonym szczycie Rady Europejskiej odbyła się debata w Parlamencie Europejskim, a największe partie PE uchwaliły rezolucję, w której skrytykowały niektóre ustalenia szczytu – między innymi niedostatecznie silny mechanizm wiążący wypłaty unijnych środków z przestrzeganiem praworządności. Posłowie EPL głosowali za przyjęciem deklaracji. Dziś te deklaracje muszą się przełożyć na konkretne działania.
Wolność mediów i wolność słowa to absolutnie podstawowe wartości liberalnej demokracji. Dla polityków, którzy je niszczą nie może być miejsca w największej patii Parlamentu Europejskiego.
Ja już się z Fideszem pożegnałem. Mam nadzieję, że Europejska Partia Ludowa zrobi to samo.