CZCIONKA
KONTRAST

Moment hamiltonowski Europy?

Share this...
Share on Facebook
Facebook
Tweet about this on Twitter
Twitter

Felieton nr 21

 Szanowni Państwo!

 

Rzadko zgadzam się z politykami PiS-u, zwłaszcza w sprawach Unii Europejskiej. Ale tym razem ma rację europoseł PiS Kosma Złotowski.

 

Ma rację, kiedy mówi, że nowa propozycja Komisji Europejskiej – zakładająca zaciągnięcie przez KE długu na 750 miliardów euro w celu ratowania europejskiej gospodarki – może doprowadzić do przekształcenia UE w federację. Różnimy się tym, że poseł Złotowski się tego obawia, a ja wręcz przeciwnie.

 

„To się może skończyć w taki sposób, że Unia zostanie po cichutku, bez zgody przekształcona w federację. I to jest to niebezpieczeństwo, jakie czyha za tymi wielkimi cyframi i za tą nieokreślonością, z czego te pieniądze będą”, mówił Złotowski w rozmowie z prorządowym portalem wpolityce.pl.

 

Faktycznie, nowa propozycja Komisji Europejskiej bywa przez wielu nazywana „momentem hamiltonowskim” dla Europy i to pojęcie jest ostatnio w publikacjach poświęconych UE odmieniane przez wszystkie przypadki. Chodzi w nim o Alexandra Hamiltona, jednego z ojców założycieli Stanów Zjednoczonych i pierwszego w historii sekretarza skarbu, czyli ministra finansów tego kraju.

 

Hamilton w czasie kosztownej wojny o niepodległość z Wielką Brytanią był zwolennikiem uwspólnienia długów poszczególnych stanów, czyli przejęcia ich przez rząd federalny, stworzenia banku centralnego i oddzielnego, amerykańskiego pieniądza. Sukces tych działań był jednym z ważniejszych kroków do faktycznego zjednoczenia stanów w jedno państwo. Czy Unia Europejska znalazła się w analogicznym momencie?

 

Za wcześnie, by to jednoznacznie stwierdzić. Pomysł Komisji Europejskiej to wciąż tylko propozycja, która jest obecnie negocjowana i musi zostać zaakceptowana przez wszystkie kraje członkowskie. Pewne wnioski można jednak wysnuć.

 

***

 

Zgodnie z pomysłem KE spłata zadłużenia zostanie odłożona i rozłożona w czasie. Zacznie się w roku 2028 i potrwa do końca roku 2058. To z kolei oznacza zobowiązanie co do tego, że Unia będzie do tego czasu istniała i będzie miała wspólny budżet gwarantowany przez państwa członkowskie. Porównując to do sytuacji z życia prywatnego można powiedzieć, że chociaż państwa europejskie nie biorą jeszcze ze sobą ślubu, to z pewnością połączy je wspólny kredyt hipoteczny.

 

Nie wiemy jednak jeszcze, z jakich środków ten kredyt zostanie spłacony. Są trzy możliwości. Jedna to spłata z „normalnych” składek do unijnego budżetu. Ale to oznaczałoby konieczność obcięcia środków na niektóre dotychczasowe programy, z których korzystają w szczególności państwa mniej zamożne, w tym póki co Polska.

 

Możliwość druga to zwiększenie składek do unijnego budżetu. Na to jednak nie chce się zgodzić część państw, które otrzymają najmniej w ramach pomocy na odbudowę gospodarek. Bo wzrost składek oznaczałby, że będą finansować kredyt, a skorzystają z niego w niewielkim stopniu. Ten argument ma jednak poważne słabości. Bo nawet jeśli państwa, takie jak Niderlandy czy Niemcy, poniosłyby nieco wyższe koszty spłaty pożyczki, to koszty ewentualnej recesji w części państw Europy byłyby jeszcze wyższe. Mówiąc wprost – gospodarka Niemiec opiera się na eksporcie, w tym eksporcie do państw południa Europy. Jeśli te państwa zbiednieją i nie będą chciały kupować niemieckich towarów, niemieckie przedsiębiorstwa mocno na tym ucierpią.

 

Złotowski i inni politycy PiS obawiają się, że państwa południa Europy – jak Grecja czy Włochy – nie będą w stanie spłacać tych zobowiązań, a w związku z tym koszty zostaną przerzucone na innych. I że kraje „słabsze”, w tym Polska, musiałyby ratować te „mocniejsze”.

 

Szczerze mówiąc, nie rozumiem tych obaw. Składki do unijnego budżetu były i są uiszczane przez wszystkich. Nawet po wybuchu kryzysu gospodarczego Grecja czy Włochy nie przestały ich płacić. Oczywiście, przyznanie pieniędzy na pomoc gospodarczą musi być obwarowane pewnymi warunkami tak, aby zostały one dobrze wykorzystane, a nie przejedzone i zmarnowane. Ale tego, jakie to będą warunki, dotyczą toczące się właśnie negocjacje między państwami.

 

***

 

Już dziś wiadomo jednak, że w ramach tej pomocy duża część środków ma pójść na realizację Europejskiego Zielonego Ładu, czyli takie reformowanie europejskich gospodarek, które uniezależnią je od tradycyjnych źródeł energii – między innymi węgla i ropy – a przez to zmniejszą negatywny wpływ na środowisko. Złotowski uważa, że to zahamuje rozwój gospodarczy, a moim zdaniem może go przyspieszyć.

 

Polskie górnictwo staje się coraz mniej opłacalne, co roku dopłacamy do wydobycia miliardy złotych, a i tak coraz więcej węgla importujemy z zagranicy, bo jest tańszy i lepszy. Nie cieszy mnie to, ale takie są fakty. A w związku z tym,  im szybciej zreformujemy nasz sektor energetyczny – dziś oparty przede wszystkim na węglu – tym lepiej. Nowy budżet UE daje nam na to ogromną szansę. Przed nową propozycją KE Polska miała dostać z tak zwanego Funduszu Sprawiedliwej Transformacji Energetycznej 2 miliardy euro, a cały Fundusz miał do dyspozycji 8 miliardów. Zgodnie z nową propozycją 8 miliardów euro dostanie sama Polska, a cały Fundusz wzrósł do 40 miliardów. Głupotą byłoby z tych pieniędzy nie skorzystać, ale PiS najwyraźniej unowocześniać Polski nie chce.

 

To jeden z wielu paradoksów w myśleniu polityków PiS o unijnym wsparciu. Z jednej strony obawiają się, że te środki zostaną zmarnowane. Ale kiedy Komisja chce, żeby wydać je na reformowanie i unowocześnianie gospodarek, też kręcą nosem.

 

***

 

Wróćmy jednak do finansowania długu. Możliwość trzecia, to pozyskanie nowych źródeł dochodów na poziomie unijnym, na przykład przez wprowadzenie podatków od globalnych korporacji cyfrowych, czy podatków od firm z krajów spoza Unii, które chcą korzystać z dobrodziejstw europejskiego wspólnego rynku. Co ciekawe, taki pomysł podoba się Złotowskiemu i taki pomysł promuje też Mateusz Morawiecki.

 

Tu dochodzimy do kolejnego paradoksu. Przecież PiS przy każdej okazji podkreśla, że broni polskiej „suwerenności”, że Unia za bardzo się wtrąca i że powinna być tylko wspólną strefą gospodarczą. A jednocześnie ten sam PiS chce oddać Unii jeden z najważniejszych przywilejów suwerennego państwa – prawo do nakładania i pobierania podatków!

 

Tę ambiwalencję widać zresztą bardzo dobrze w twórczości innego europosła PiS, Ryszarda Czarneckiego. Kiedy swoją propozycję – wartą „tylko” 500 miliardów euro – przedstawili przywódcy Niemiec i Francji, napisał, że „jeśli to ma być ta recepta na pandemię i kryzys z nią związany, to ja «dziękuję, postoję»”. Powód był prosty – Czarnecki uważał, że Polska pomocy nie potrzebuje i nie będzie płaciła na inne „niefrasobliwe” kraje. A kiedy kilka dni później pojawiła się propozycja Komisji Europejskiej, bardzo podobna, tylko warta 250 miliardów euro więcej, ogłosił, że to „sukces Polski”.

 

Politycy PiS chcieliby unijnych pieniędzy, ale najlepiej bez zobowiązań. Tak się nie da. Unia nie przekształci się z dnia na dzień w federację, ale wspólny kredyt to – jak w życiu prywatnym – poważne zobowiązanie. I krok w kierunku bliższej integracji. Nasi eurofobowie dobrze o tym wiedzą.

Jeśli więc skonsumują – a powinni – ten „sukces” i Unia pójdzie w kierunku nierozerwalności, to niech potem nie ściemniają, że Polska znowu padła ofiarą spisków wiadomych sił czy obcojęzycznych dyktatów. Polska powinna być w grupie trzymającej władzę w potężnej, ściśle zintegrowanej Unii. I zamiast dąć w nacjonalistyczne dudy, czas zacząć pisowskiemu ludowi to tłumaczyć.

Share this...
Share on Facebook
Facebook
Tweet about this on Twitter
Twitter