Felieton nr 115
Szanowni Państwo!
Czy Amerykanie postąpili słusznie wycofując swoich żołnierzy z Afganistanu? Uważam, że nie i poniżej krótko wyjaśniam swoje zdanie. Ale wydarzenia ostatnich dni mają nie tylko bezpośrednie, tragiczne dla Afgańczyków skutki. Płyną z nich również lekcje na przyszłość – także dla nas w Polsce.
Zacznijmy od argumentów dotyczących wycofania wojsk. Taką obietnicę złożył były prezydent USA, Donald Trump. Zapowiadał, że ostatni żołnierze wyjadą z Afganistanu przed 1 maja i zobowiązał się do tego w negocjacjach, jakie jego ludzie prowadzili z talibami. Joe Biden przesunął termin o kilka miesięcy, ale decyzji Trumpa nie zmienił.
Moim zdaniem nic nie stało na przeszkodzie, aby Amerykanie utrzymali niewielką obecność w Afganistanie – w styczniu stacjonowało tam zaledwie 2,5 tysiąca żołnierzy – jednocześnie zachowując kontrolę nad ważną bazą lotniczą w Bagram.
Administracja Bidena odpowiada, że utrzymanie skromnej liczby żołnierzy było niemożliwe. Gdyby bowiem Amerykanie przerwali odwrót, wówczas talibowie zintensyfikowaliby ataki, wojna wybuchłaby z nową siłą, a Biały Dom musiałby wysłać dodatkowe oddziały. I wtedy wściekli obywatele pytaliby Bidena, dlaczego zamiast skończyć tę 20-letnią wojnę, z powrotem ją rozniecił.
Argumentacja prezydenta ma co najmniej trzy słabe punkty.
Po pierwsze, nie wiemy jak zachowaliby się talibowie. Nie można wykluczyć, że pozostawiając żołnierzy, Biden zmusiłby ich do podjęcia realnych negocjacji. Bo w tych prowadzonych przez administrację Trumpa postawiono im bardzo ogólne warunki, których talibowie i tak nie przestrzegali, zajmując kolejne tereny zamiast negocjować z afgańskim rządem porozumienie polityczne.
Po drugie, obecność wojsk amerykańskich zapewniłaby wsparcie – polityczne i militarne – wojskom afgańskim, dzięki czemu rząd i armia nie rozpadłyby się jak domek z kart, tylko podjęły walkę z talibami.
Po trzecie wreszcie, troska o życie amerykańskich żołnierzy, na którą powołuje się Biden, może okazać się złudna. Jak podaje Departament Obrony od 31 grudnia 2014 roku, czyli przez prawie siedem ostatnich lat wojny w Afganistanie poległo w walce 64 żołnierzy. Każda śmierć żołnierza jest tragedią, ale jeśli Afganistan stanie się zapleczem dla organizacji terrorystycznych zagrażających Stanom Zjednoczonym, to Waszyngton będzie je musiał zwalczać. Koszty takich interwencji, mierzone liczbą ofiar wśród Amerykanów, mogą być wyższe niż dzisiejsze oszczędności.
Nie wykluczam, że talibowie dziś żałują, iż w latach 90. udzielili schronienia Al-Kaidzie. Amerykański atak na Afganistan w odwecie za zamachy z 11 września 2001 roku pozbawił talibów władzy na dwie długie dekady. Pojawiają się głosy, że nie popełnią drugi raz tego samego błędu, że są inni, nie tak radykalni jak przed 20 laty. Być może. To jednak tylko przypuszczenia. A w oparciu o optymistyczne przypuszczania nie należy podejmować tak ważnej decyzji politycznej.
Czytam również komentarze mówiące, że kryzys w Afganistanie kompromituje Waszyngton, ale na dłuższą metę nie zmienia globalnego układu sił. Mam wątpliwości. Zgadzam się, że strategiczne znaczenie Afganistanu ma charakter negatywny – Amerykanie byli tam nie po to, by uzyskać jakieś wielkie korzyści, lecz aby zapobiec nieszczęściom w postaci potencjalnych zamachów terrorystycznych. Ale jednocześnie nikt nie zaprzeczy, że ponieśli w Afganistanie klęskę – to talibowie, a nie siły wspierane przez Amerykanów są teraz u władzy. I jest to klęska nie tylko militarna, lecz także wizerunkowa i polityczna, która może mieć długofalowe skutki.
Po pierwsze, porażka w Afganistanie może być ostatnim gwoździem do trumny idei promocji demokracji. Skoro po zainwestowaniu przez Waszyngton setek miliardów dolarów w ciągu 20 lat państwo rozpada się w kilka dni, to należy przemyśleć sam pomysł promowania demokracji. Mimo że to od dawna ważny element amerykańskiej polityki zagranicznej. Prezydent Biden również zapowiadał, że doprowadzi do ożywienia współpracy państw demokratycznych na świecie i udowodni, że radzą sobie z trudnymi wyzwaniami lepiej niż reżimy autorytarne. Zgadzam się z Bidenem, że demokracja to ustrój lepszy od dyktatury. Żyłem w obu i mam porównanie. Ale Afganistan nie jest sukcesem demokracji. Światowa opinia publiczna to widzi. Pytanie, jakie wnioski z tego wyciągnie.
Po drugie, Biden przekonuje, że to nie Amerykanie ponieśli klęskę w Afganistanie, tylko Afgańczycy. W ostatnim przemówieniu mówił, że nie może wysyłać amerykańskich żołnierzy na wojnę, jeśli nie chcą w niej walczyć sami Afgańczycy. Jak te słowa powinni czytać inni sojusznicy Amerykanów? Czy oni także nie otrzymają pomocy, jeśli Waszyngton uzna, że nie dość się starają? Oczywiście, Afganistan ma dla Stanów Zjednoczonych inną wagę niż, dajmy na to Japonia, Korea Południowa lub Unia Europejska. Ale zdaniem części polityków europejskich jest to kolejny sygnał, że Europa musi sama lepiej zadbać o swoje bezpieczeństwo. Zgadzam się, o ile tylko będziemy wzmacniać się wspólnie, w ramach Unii, a nie każdy z osobna.
Po trzecie, nie wiemy jeszcze, jak sytuacja w Afganistanie i całym regionie przełoży się na liczbę uchodźców uciekających na Zachód i jak sobie z nimi poradzimy. Na naszej wschodniej granicy widzimy, że uchodźcy i migranci ekonomiczni mogą być wykorzystywani w próbach destabilizacji państw zachodnich. Afgańczycy już dziś stanowią znaczny odsetek uchodźców.
Przez lata Amerykanom udało się wielkim kosztem zbudować w Afganistanie namiastkę klasy średniej złożonej z urzędników, wykładowców, lekarzy, przedsiębiorców. Obecnie ci ludzie uciekając z kraju, stają się narzędziem w rękach takich dyktatorów jak Aleksander Łukaszenko i dodatkowo zostawiają za sobą społeczną pustynię. Kto odbuduje Afganistan, gdy elity wyjadą? A przecież jeśli sytuacja w kraju jeszcze się pogorszy, liczba uchodźców zapewne wzrośnie.
Skutki wyjścia wojsk amerykańskich z Afganistanu nie ograniczają się więc jedynie do tragedii wielu Afgańczyków i koszmarnych obrazów z lotniska w Kabulu. Nie twierdzę, że z powodu tej jednej decyzji Stany Zjednoczone przestaną być globalnym mocarstwem, a nasz świat zaraz pogrąży się w chaosie. Ale słuchając argumentów administracji Bidena i obserwując wypadki ostatnich dni, trudno uwierzyć w wygłaszane niedawno zapewnienia prezydenta, że „America is back”.
Podobno PiS dochodzi po tym wszystkim do przekonania, że Amerykanom nie można w pełni zaufać, że Stany Zjednoczone mają swoje interesy, które nie zawsze pokrywają się z polskimi. Dlaczego w takim razie wszystkie zasoby, jakie mieli, całą politykę bezpieczeństwa oparli na Donaldzie Trumpie, który wprost mówił, że USA dbają przede wszystkim o interes własny i nie będą oglądać się na innych?! Ostrzegaliśmy wówczas i tłumaczyliśmy, że bezpieczeństwo Polski musi stać na dwóch nogach – europejskiej i amerykańskiej. A dziś, kiedy Biden kontynuuje pewne elementy polityki Trumpa, PiS nagle ogłasza, że Ameryka nas zdradza. Nie zdradza, tylko realizuje swoje plany nie oglądając się na Polskę. Tak było zawsze i cieszę się, że polski rząd w końcu to dostrzegł.
Gorzej, że najwyraźniej nie wie, co z tą wiedzą zrobić. Jeśli dochodzisz do wniosku, że jeden z twoich najważniejszych partnerów nie zawsze działa zgodnie z twoimi oczekiwaniami, to wypadałoby poprawić relacje z innymi partnerami.
Tymczasem PiS działa dokładnie odwrotnie – skłóca nas z USA i jednocześnie spycha na głęboki margines w Europie! Nie ma w tych działaniach za grosz sensu, bo jak na dłoni widać, że Polska musi wrócić do centrum Unii Europejskiej i stać się liderem unijnej polityki obronności. Jeśli chcemy stabilności w niestabilnym świecie musimy mieć dwa punkty podparcia. PiS podkopało oba i kopie dalej.