Felieton 28
Szanowni Państwo,
1 lipca półroczną prezydencję w Unii Europejskiej przejęły Niemcy. Niemal dekadę temu, kiedy strefa euro stała na krawędzi upadku, jako Minister Spraw Zagranicznych powiedziałem, że „mniej się obawiam niemieckiej siły, niż zaczynam bać się niemieckiej bezczynności”. Dzisiaj, w czasie kryzysu wywołanego epidemią, mogę tylko powtórzyć te słowa. Cieszy mnie to, że obecnie zgadzają się z nimi także niemieckie władze.
„To, co dobre dla Europy, jest dobre także dla nas”, mówiła kanclerz Niemiec Angela Merkel w wywiadzie dla kilku europejskich gazet, w tym polskiej „Polityki”. I dodawała, że „w interesie Niemiec jest utrzymanie silnego jednolitego rynku, integracja Unii, a nie jej rozpad”.
***
Jeszcze niedawno wydawało się, że epoka Angeli Merkel dobiega końca. Po czterech wygranych od roku 2005 wyborach parlamentarnych, Merkel zapowiedziała, że w 2021 roku już nie wystartuje. Wskazała nawet swoją potencjalną następczynię Annegret Kramp-Karrenbauer, która została przewodniczącą partii CDU. Dość szybko okazało się jednak, że AKK, jak nazywały Karrenbauer media, nie ma odpowiedniego poważania w ugrupowaniu i sama zrezygnowała z kanclerskich ambicji. Rywalizacja rozpoczęła się na nowo, a gwiazda Merkel przygasła jeszcze bardziej. Wtedy jednak nadeszła pandemia i popularność kanclerz poszybowała w górę. Niemcy przeszły epidemię znacznie łagodniej niż inne państwa zachodnie (107 zgonów na milion mieszkańców w porównaniu z 457 we Francji czy 646 w Wielkiej Brytanii), a rząd wprowadził znaczącą i szybką pomoc finansową dla firm i pracowników. Kanclerz była też chwalona za otwartą i rzetelną komunikację z obywatelami.
Poparcie dla CDU/CSU wzrosło z 27 procent w marcu do 38 obecnie. Ale mimo to Angela Merkel zapewnia, że o kolejną kadencję na stanowisku nie będzie się ubiegać. Polityczny kapitał może więc swobodnie wykorzystać na reformowanie Unii Europejskiej. Powinniśmy mieć nadzieję, że tak się stanie.
***
Szanse na to są niemałe, bo reformom sprzyjają nastroje społeczne. Ciekawych danych dostarcza opublikowany niedawno sondaż zrobiony na zlecenie think-tanku European Council on Foreign Relations (Europejska Rada Spraw Zagranicznych), przeprowadzony na 11 tys. badanych w 9 krajach UE, w tym w Polsce. Jego autorzy zwracają uwagę na ciekawy paradoks. Z jednej strony bardzo wielu badanych – zwłaszcza we Włoszech, Hiszpanii i Francji – jest zdania, że Unia nie stanęła na wysokości zadania w walce z epidemią. Wśród wszystkich ankietowanych tylko 22 proc. było zadowolonych z reakcji UE (w Polsce 32 procent).
Z drugiej jednak strony, pytani o to, jak kryzys zmienił ich stosunek do UE, respondenci w zdecydowanej większości twierdzą, że pokazał on… potrzebę dalszej integracji! Średnio we wszystkich krajach takiego zdania jest 63 procent badanych, ale w krajach bardzo dotkniętych pandemią – jak Hiszpania i Włochy – wynosi odpowiednio 80 i 77 procent (w Polsce 68 procent).
A zatem, chociaż reakcja UE na pandemię pozostawiała zdaniem ludzi wiele do życzenia, to jednocześnie uważają oni, że sposobem na jej poprawę jest właśnie bliższa integracja. Autorzy badania idą dalej i twierdzą, że skutkiem epidemii jest dziś dominacja takiej grupy obywateli, którzy sądzą, że to właśnie wspólna, silna Europa może najlepiej zabezpieczyć suwerenność ich krajów. Znika tym samym opozycja między zwolennikami „narodowej suwerenności” i zwijania Unii, a zwolennikami federalizacji. W nowym układzie silna Unia jest rozumiana nie jako zagrożenie dla bezpieczeństwa, tożsamości i stylu życiu Niemców, Francuzów, czy Polaków, ale jako narzędzie ich obrony.
***
Tę zmianę nastrojów widać w retoryce Merkel, kiedy mówi, że to, co dobre dla Europy jest dobre dla Niemiec. Lub wtedy, gdy powiedziała, że jej zdaniem „państwo narodowe samodzielnie nie ma przyszłości”. Chodzi o to, że skala wyzwań przed jakimi stajemy i jakie pandemia wyraźnie pokazała, przerasta możliwości pojedynczych państw. Nie dotyczy to zresztą jedynie epidemii, ale także innych problemów – jak choćby walka ze zmianami klimatycznymi, ściganie globalnych oszustów podatkowych, ułożenie relacji handlowych z takimi potęgami jak Chiny, czy walka z dezinformacją i fake newsami w sieci.
Pandemia uświadomiła nam również, że w momencie kryzysu nadzieje związane z tradycyjnymi sojusznikami (jak Stany Zjednoczone) i nowymi partnerami (jak Chiny) z różnych względów mogą się nie spełnić. I jeśli Unia chce zadbać o interesy swoich obywateli, musi odgrywać większą rolę na arenie międzynarodowej.
To wszystko widać w ambitnych planach niemieckiej prezydencji. Znajdziemy wśród nich takie postulaty, które powinny spodobać się polskiemu rządowi, ale i wiele takich, z którymi politycy PiS będą mieli poważny problem. Do tej drugiej grupy należy, między innymi, wyraźne poparcie dla powiązania wypłaty funduszy unijnych z przestrzeganiem zasad praworządności.
„Zastosowanie się do standardów rządów prawa w UE i jej Państwach Członkowskich jest […] podstawowym warunkiem prawidłowego korzystania ze środków z unijnego budżetu. Z tego względu popieramy propozycję Komisji [Europejskiej], aby finansowanie z unijnego budżetu było uzależnione od poszanowania dla standardów praworządności w Państwach Członkowskich”, czytamy w dokumencie programowym prezydencji.
Rządom PiS nie spodoba się też jednoznaczne poparcie dla Europejskiego Zielonego Ładu, a nawet dla przyspieszenia działań na rzecz redukcji emisji CO2. Obecne cele mówią o redukcji emisji o 50 procent w roku 2030 w porównaniu z rokiem 1990. Komisja Europejska i Niemcy chcą podnieść ten wskaźnik do 55 procent. Jednocześnie niemiecka prezydencja mówi o podniesieniu opłat za handel emisjami, a to oznacza, że te państwa, które emitują więcej, będą musiały płacić więcej za przekroczenie dopuszczalnych norm.
W tych warunkach polski rząd powinien przestać się łudzić, że reformowanie polskiej energetyki da się odłożyć w czasie. Zamiast mamić wyborców wizją wydobywania węgla przez następne 200 lat, lepiej skorzystać z pieniędzy unijnych i dać Polakom odetchnąć czystszym powietrzem.
***
Mnie osobiście cieszy postulat budowy bardziej harmonijnej, jednolitej polityki zagranicznej i polityki obronnej na poziomie unijnym.
„Bardziej efektywna polityka zagraniczna i bezpieczeństwa na poziomie europejskim jest możliwa tylko, jeśli wszystkie Państwa Członkowskie dostrzegą swoją odpowiedzialność za silniejszą pozycję Europy w świecie. Zbyt często poszczególne Państwa Członkowskie blokują szeroki konsensus pomiędzy zdecydowaną większością krajów – a to osłabia naszą Unię”.
To ostatnie zdanie można odnieść także do Polski, która ostatnio zablokowała – o czym pisałem – unijne ustalenia w sprawie PESCO, czyli unijnego mechanizmu współpracy obronnej po to, aby bronić interesu amerykańskich firm zbrojeniowych. Ale bardziej ujednolicona polityka zagraniczna na poziomie europejskim wymaga także uznania postulatów państw Europy Środkowej, w tym uzasadnionych obaw przed agresywnymi działaniami Rosji. Warto o tym Niemcom przypominać.
Z punktów programowych, które powinny spodobać się obecnym polskim władzom warto wymienić, między innymi, zapowiedź wsparcia dla wartego 750 miliardów euro programu ratunkowego dla europejskiej gospodarki. A także wprowadzenia podatku od transakcji finansowych na poziomie europejskim oraz zapowiedź lepszego ścigania przestępstw podatkowych.
Polski rząd domaga się zresztą wprowadzenia także innych podatków na poziomie europejskim – między innymi podatku od firm zewnętrznych za wejście na unijny rynek. To również niewykluczone, bo chociaż w dokumencie czytamy o przywiązaniu Niemców do wolnego handlu, to jednocześnie jest mowa o konieczności ochrony europejskich firm przed nieuczciwą konkurencją ze strony firm spoza UE, które korzystają ze wsparcia swoich rządów.
***
Jedno tylko pozostaje dla mnie niezmiennie niezrozumiałe. Wszystkie te postulaty wymagają zacieśnienia integracji i przyznania instytucjom unijnym dodatkowych kompetencji, jak choćby prawa do poboru podatków.
Konserwatystka Merkel potrafi przyznać, że wzmocnienie Unii nie tylko nie stoi w sprzeczności z interesem państw narodowych, ale jest środkiem do jego ochrony. Rozumie to także coraz więcej europejskich obywateli. Ale nie rządzący Polską nacjonaliści. Oni wciąż wolą Unią straszyć.