Felieton nr 80
Szanowni Państwo!
Z rynkiem mediów w Polsce jest jak z prawem do aborcji. Po tym, co zrobiło z nim PiS, nie ma już powrotu do tego, co było.
Dziwię się zdziwieniu mediów prywatnych. Kaczyński, próbując podważyć ich niezależność finansową, robi… dokładnie to, co od dawna zapowiadał, że zrobi. Pomysły „repolonizacji” mediów, czyli wykupienia przez którąś ze spółek Skarbu Państwa, rzucał od lat. Plany przejęcia TVN-u, zarządzanego przez koncern Discovery, na szczęście, storpedowali Amerykanie. Ostatecznie Orlen – który Kaczyński traktuje jak bankomat – kupił więc sieć dystrybucji prasy Ruch, a następnie dziesiątki tytułów prasy lokalnej i lokalnych portali.
Prawicowi fundamentaliści nie zrezygnują jednak z podporządkowania sobie kolejnych mediów, bo te PiS-owskie – poza napompowaną budżetowymi pieniędzmi TVP – szorują po dnie mimo szczodrego wsparcia ze strony – a jakże! – Orlenu i innych spółek Skarbu Państwa. Skoro nie udało się prywatnych stacji kupić, a Sakiewiczom, Karnowskim czy Lisickim nie udało się pozyskać odbiorców, to pozostaje jedyna droga – trzeba niezależnym mediom odciąć źródła finansowania. Temu właśnie służy nowy podatek od reklam.
I nie ma się czemu dziwić – atak na niezależne media to podstawowy krok z podręcznika do budowania zamordyzmu. Z jakiegoś powodu w reżimach autorytarnych, jak Rosja czy Chiny, dociekliwi dziennikarze giną w tajemniczych okolicznościach. A tam, gdzie władza przystępuje do podminowania demokracji – jak na Węgrzech – media są jedną z pierwszych ofiar. Władza autorytarna opiera się na scentralizowanej kontroli. Niezależne media są, z definicji, poza kontrolą. To, dla ludzi pokroju Kaczyńskiego czy Orbana zagrożenie, na jakie nie mogą sobie pozwolić.
Kiedy więc widzę protesty we wszystkich gazetach, portalach, czy stacjach radiowych i telewizyjnych, to z jednej strony sympatyzuję z dziennikarzami – sam wiele lat pracowałem jako korespondent dla brytyjskiej i amerykańskiej prasy. Z drugiej jednak strony, nie mogę nie powiedzieć „A nie mówiłem?!”.
Przed zagrożeniem, jakim jest Kaczyński, przestrzegaliśmy od dawna, ale wówczas odpowiadano nam, że pewnych granic PiS na pewno nie przekroczy. Bo to prywatnie miły starszy pan, bo radykalizm zniechęca wyborców, bo w PiS są ludzie umiarkowani, bo wszystkie zapowiedzi nowej władzy to tylko „taka retoryka polityczna”. Nieprawda. Ostatnie pięć lat pokazuje wyraźnie, że Kaczyński nie uznaje żadnych granic w dążeniu do poszerzenia władzy. I nawet jeśli z jakiegoś pomysłu musi się wycofać pod wpływem nacisków zewnętrznych, to z pewnością z niego nie zrezygnuje. Tak było w przypadku szarży na TVN, kiedy został skarcony przez amerykańską ambasador. I tak było w przypadku ataku na prawa kobiet, gdy wycofał się po pierwszych protestach „czarnych parasolek” z 2016 roku. W obu przypadkach do swoich planów wrócił.
Jako polityk opozycji nie oczekuję od mediów specjalnego traktowania. Apelowałbym tylko o jedno – przestańcie uznawać PiS, czy szerzej, Zjednoczoną Prawicę za normalną partię, która mieści się w porządku demokratycznym, bo po prostu nią nie jest.
I pamiętajcie, że nawet jeśli Wasz dzisiejszy protest okaże się skuteczny, to nie radziłbym ogłaszać zwycięstwa. PiS uderzy w Was w ten lub inny sposób ponownie, bo jesteście dla tej partii egzystencjalnym zagrożeniem. Kaczyńskiemu potrzebna jest telewizja Kurskiego, media społecznościowe Sakiewicza i propagandówki Karnowskich, a nie niezależne media, które będą odkrywały kłamstwa jego rządu czy pazerność i nieuczciwość jego ludzi. Kaczyński boi się odpowiedzialności karnej i boi się, że bez przejęcia mediów nie wygra kolejnych wyborów.
***
Media prywatne PiS dopiero atakuje. Media publiczne Kaczyński już zniszczył. Ingerencje w programy, czystki personalne, radykalizowanie przekazu, formatowanie telewizji pod jednego widza na Nowogrodzkiej – to wszystko zaczęło się zaraz po przejęciu władzy w 2015 roku.
Przeszło pięć lat później, trzeba sobie powiedzieć wprost, że odratowanie mediów publicznych w obecnym kształcie jest w Polsce niemożliwe. PiS pokazało, jak bardzo można zszargać ich reputację, jak całkowicie podporządkować misję informacyjną i edukacyjną interesom partyjnym. Kaczyński przekroczył granice, których wcześniej nikt przekroczyć nie śmiał. Obawiam się, że nawet jeśli w najbliższych wyborach przegra, to za jakiś czas znajdzie się ktoś, kto będzie chciał raz jeszcze pójść jego drogą. I być może posunie się dalej.
Właściwie od początku III RP żyliśmy nadzieją na zbudowanie w Polsce wyidealizowanej wersji BBC – silnego, cieszącego się zaufaniem medium, które pozwala na zachowanie standardów debaty publicznej. To przez lata były nadzieje niespełnione, ale Kaczyński pogrzebał je całkowicie. Po jego odejściu telewizję trzeba zmienić. Nie powinno być w niej miejsca na TVP Info, co nie znaczy, że zniknąć mają wszystkie programy informacyjne. Wymarzone BBC i model brytyjski musi jednak zastąpić PBS (Public Broadcasting Service) i model amerykański: medium publiczne znacznie mniejsze, nastawione wyłącznie na realizację misji edukacyjnej oraz informacyjnej i całkowicie niezależne od bieżących nacisków politycznych.
PBS utrzymuje się z pieniędzy państwowych (wypłacanych przez Corporation for Public Broadcasting, CPB) oraz dotacji od widzów i różnego rodzaju fundacji. Wpłacający muszą się jednak zgodzić, że ich datki zostaną obwarowane całym szeregiem regulacji i nie przełożą się na treść programów. Stacja deklaruje, że nie przyjmie i nie opublikuje żadnego materiału, jeśli uzna, że jakiś fundator mógł mieć wpływ na jego treść. I najwyraźniej Amerykanie wierzą w te zapewnienia. PBS od lat uznawana jest za jedną z najbardziej godnych zaufania amerykańskich instytucji i daleko wyprzedza platformy internetowe czy stacje komercyjne.
Ponadto, z pieniędzy budżetowych można by powołać do życia specjalny fundusz, z którego środki na realizację programów misyjnych, mogłyby otrzymywać także media prywatne, zwłaszcza te lokalne. O ich przyznaniu, musiałoby jednak decydować prawdziwie niezależne gremium specjalistów. Ten model dobrze sprawdza się w przypadku Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej i ta instytucja mogłaby posłużyć za inspirację do konkretnych rozwiązań.
A co, jeśli jacyś politycy, także ten fundusz zechcą wykorzystać na partyjną propagandę? To już, Szanowni Państwo, zależy od tego, jakich polityków wybierzecie w kolejnych wyborach.