Felieton 31
Szanowni Państwo!
W piątek, 17 lipca, w Brukseli odbędzie się arcyważne spotkanie Rady Europejskiej, czyli szefów państw wszystkich państw europejskich. Przedmiotem dyskusji będą niemal 2 biliony euro, które składają się na przyszły, 7-letni budżet Unii i na plan ratunkowy dla unijnych gospodarek poturbowanych przez pandemię.
Angela Merkel wyraziła nadzieję, że porozumienie uda się osiągnąć jeszcze tego lata. To istotne z prostego powodu – pracodawcy i pracownicy potrzebują pieniędzy, a inwestorzy deklaracji, że Unia jest gotowa pomóc. Ale wypracowanie konsensusu będzie bardzo trudne, bo różne kraje mają różne interesy. Poniżej wyjaśniam, czego dotyczą najgorętsze spory.
- Ile pieniędzy?
W propozycji przygotowanej przez przewodniczącego Rady Europejskiej, Charlesa Michela, do podziału jest 1,074 biliona euro w ramach „zwykłego” budżetu Unii oraz 750 miliardów euro w ramach planu ratunkowego nazwanego Next Generation EU, czyli Unia na Następne Pokolenie. To pożyczka, którą Komisja Europejska ma zaciągnąć w imieniu całej Unii i która ma pomóc unijnym gospodarkom w walce z kryzysem.
Te liczby są na razie propozycją, bowiem część krajów – nazywanych „oszczędnymi” lub po prostu „skąpymi” – chciałoby ograniczenia wysokości zaciągniętego kredytu. Do tej grupy należą Holandia, Austria, Szwecja, Dania i Finlandia, a powody do oporu mają różne.
Przede wszystkim te 750 miliardów to dług zaciągnięty przez całą Unię i przez całą Unię będzie spłacany. Liderzy „skąpców” obawiają się, że kraje bogatsze poniosą większe koszty jego obsługi, a pieniądze trafią głównie do państw południa – Hiszpanii, Włoch i Francji – najbardziej dotkniętych pandemią. I że taki układ trudno będzie wytłumaczyć swoim wyborcom.
Dlatego pojawia się inny pomysł, by większa część tych pieniędzy była przyznawana w formie pożyczek konkretnym krajom i aby to te KONKRETNE kraje musiały te pożyczki spłacać. Hiszpania, Włochy i Francja chcą z kolei, aby pieniądze miały formę „grantów”, które będą spłacane z dochodów całej Unii.
Obecna propozycja zakłada, że 500 miliardów euro ma mieć formę grantów, a 250 miliardów pożyczek. Taki podział popiera Polska, ale także Niemcy, dlatego zapewne się utrzyma.
- Kiedy wypłaty?
Jeśli pieniądze mają pomóc w walce ze skutkami kryzysu, to powinny zostać rozdane szybko. Ale z drugiej strony, według jakich kryteriów ocenić, które kraje zostały najbardziej dotknięte pandemią? Jej pełne skutki gospodarcze – na przykład wpływ na PKB – będziemy w stanie zmierzyć dopiero po pewnym czasie. Oczywiście, można by oceniać wpływ pandemii na podstawie liczby chorych i zmarłych. Problem w tym, że wówczas kraje, które uniknęły dużej liczby ofiar śmiertelnych, ale kosztem szybkiego i długotrwałego zamrożenia gospodarki, mogłyby słusznie zaprotestować.
Omawiany tu spór dotyczy grantów przyznawanych w ramach tzw. Instrumentu na rzecz Odbudowy i Zwiększania Odporności (Recovery and Resilience Facility, RRF). To 310 miliardów euro. Obecna propozycja mówi, że 70 procent tej sumy ma zostać przyznana szybko, do roku 2022. Kryterium podziału będą: stopa bezrobocia w latach 2015-19, liczba ludności i PKB na głowę mieszkańca. To kryteria dobre z punktu widzenia Polski.
Pozostałe 30 procent zostanie rozdzielonych w roku 2023 na podstawie spadku PKB w latach 2021-22. Innymi słowy te kraje, których gospodarki w tym czasie ucierpią najbardziej, dostaną najwięcej.
- Na co?
Nawet jeśli państwa dostaną już pieniądze trzeba się zgodzić, na jakich zasadach mają być wydawane. Czy na przykład Polska będzie je mogła przeznaczyć na dotowanie kopalń albo starych elektrowni? Instytucje unijne chcą tego uniknąć. Dlatego w propozycji Charlesa Michela zapisano, że 30 procent otrzymanych środków musi być przeznaczanych bezpośrednio na projekty „związane z klimatem”.
Wiele wskazuje na to, że obowiązywać będzie również zasada, aby nie szkodzić. To znaczy, że nawet jeśli kraj będzie chciał wesprzeć jakąś branżę, nie będzie mógł finansować projektów, które oddalą Unię od jej celów klimatycznych. A te są jasne – znacząca redukcja emisji CO2 do roku 2030 i osiągnięcie neutralności klimatycznej do roku 2050. Pod tym celem nie podpisał się jak dotychczas jeden kraj i jest nim Polska.
- Pieniądze tylko dla praworządnych?
Kolejny warunek dotyczy praworządności i „europejskich wartości”. Michel pisze jasno, że proponuje „ścisłe uzależnienie finansowania od poszanowania (…) praworządności”. Podobnego zdania jest kanclerz Angela Merkel. Oficjalny plan niemieckiej prezydencji w Unii (zaczęła się 1 lipca) nie pozostawia wątpliwości. W jego polskiej wersji czytamy:
„Przestrzeganie standardów praworządności w Unii i w jej państwach członkowskich jest też podstawowym warunkiem prawidłowego wykorzystania środków budżetowych UE. W związku z tym wspieramy propozycję Komisji w sprawie powiązania środków budżetowych UE z przestrzeganiem standardów w zakresie praworządności w państwach członkowskich”.
Wiązaniu wypłaty środków z przestrzeganiem zasad praworządności sprzeciwiają się przede wszystkim Węgry i Polska. W wywiadzie dla jednej z węgierskich stacji radiowych Viktor Orban powiedział, że jeśli dyskusje o praworządności będą łączone z dyskusjami budżetowymi „nie będzie restartu gospodarki, nie będzie budżetu, nie będzie przeciągających się debat”. Wydaje się, że są to jednak tylko przechwałki skierowane do wyborców na Węgrzech. Trudno sobie wyobrazić, aby Orban sam zawetował decyzję Rady Europejskiej i tym samym zatrzymał pomoc dla setek milionów Europejczyków we wszystkich krajach członkowskich.
Polska i Węgry być może liczą jednak na to, że państwa potrzebujące pomocy przymkną oko na problem praworządności, byle tylko szybko uchwalić budżet i rozpocząć transfer pieniędzy. Niewielkie są na to szanse. Po pierwsze, za wprowadzeniem mechanizmu ochrony praworządności są wspomniani już „skąpcy”. Ich przywódcy nie chcą się tłumaczyć swoim wyborcom, dlaczego dziesiątki miliardów euro (Polska byłaby jednym z głównych beneficjentów) idą na pomoc krajom, które przestają być demokratyczne i w których władze są jawnie wrogie Unii. Po drugie, na brak zapisów o praworządności nie zgodzi się Parlament Europejski, który ma prawo do zawetowania budżetu.
Potrzebny więc będzie kompromis, ale i tu pojawia się kolejny problem – czy Komisja Europejska będzie miała odpowiednia narzędzia do ochrony praworządności?
Zgodnie z propozycją Michela „w przypadku braku poszanowania praworządności, gdy zagrożone jest rzetelne wykonywanie budżetu UE, Komisja zaproponuje środki naprawcze, które Rada będzie musiała zatwierdzić kwalifikowaną większością głosów”.
Przypomnijmy, Rada Europejska to ciało zrzeszające przywódców państw, a więc zasiadają tam między innymi Morawiecki i Orban. A „kwalifikowana większość głosów” oznacza, że do nałożenia sankcji potrzebna będzie zgoda co najmniej 15 państw zamieszkanych przez co najmniej 65 procent ludności UE. Z kolei żeby zablokować sankcje wystarczą głosy 4 państw zamieszkanych przez co najmniej 35 procent obywateli UE. To zdaniem wielu polityków zbyt slaby mechanizm, bo państwom oskarżanym o brak praworządności będzie względnie łatwo blokować sankcje.
Dlatego zamiast tego proponują mechanizm „odwróconej większości kwalifikowanej”. Zgodnie z nim, to odrzucenie sankcji będzie wymagało zebrania co najmniej 15 państw zamieszkałych przez 65 procent obywateli UE. Politycy PiS są oczywiście przeciw.
- Kiedy spłata długu i z czego?
Kraje „skąpców” domagają się spłaty zadłużenia jak najszybciej, inne wolą poczekać, żeby ich gospodarki zdążyły „odsapnąć”. O ile propozycja Komisji Europejskiej zakładała, że spłata ma zacząć w 2028 roku, to już, zdaniem Michela, powinno to być dwa lata wcześniej.
No dobrze, ale z czego UE ma spłacać swoje zadłużenie? Jednym ze źródeł mają być tak zwane „dochody własne”, czyli pieniądze z nowych podatków, które byłyby pobierane na poziomie nie poszczególnych krajów, lecz całej Unii. Co ciekawe, taki pomysł popiera także polski rząd. Jak łączy to ze swoimi wezwaniami, aby Unia miała jak najmniej kompetencji? Nie mam pojęcia.
I tu jednak diabeł tkwi w szczegółach, a dokładnie w pytaniu, jakie nowe podatki chcemy wprowadzić. Rząd PiS chce na przykład podatku od gigantów cyfrowych, czyli takich firm jak Amazon czy Facebook, ale już nie od odpadów z tworzyw sztucznych.
W propozycji Michela mowa jest o kilku podatkach. To, między innymi, podatek od odpadów z tworzyw sztucznych i podatek cyfrowy. Ale także cła pobierane na granicy UE od towarów importowanych spoza Unii, uwzględniające emisję dwutlenku węgla. Chodzi o to, by produkty wytwarzane w krajach, gdzie normy środowiskowe nie są tak wyśrubowane jak w UE, były droższe. I aby dzięki temu firmy unijne, które muszą te normy spełniać, nie traciły na konkurencyjności.
***
Jak Państwo widzą, przywódców państw unijnych czekają od piątku bardzo trudne negocjacje. A ich ostateczny wynik musi jeszcze później zaakceptować Parlament Europejski. To, ile pieniędzy finalnie przypadnie Polsce i na jakich warunkach, zależy więc od tego, jakich sojuszników znajdzie premier Morawiecki i co ostatecznie wynegocjuje.
Bo, wbrew anty-unijnej retoryce rządu PiS, Unia niczego nam nie narzuca. Decydujemy wspólnie. Prezydent Duda może uważać, że to „wyimaginowana wspólnota”. Ale pieniądze, które dzięki decyzjom PiS trafią do Polski lub przejdą nam koło nosa, są jak najbardziej realne.