CZCIONKA
KONTRAST

Pandemia zatopi Trumpa?

Share this...
Share on Facebook
Facebook
Tweet about this on Twitter
Twitter

Felieton 42

Szanowni Państwo!

 

Wirus to „śmiertelna sprawa”. Po prostu „wdychasz powietrze i tak się przenosi”. Tak mówił prezydent Donald Trump dokładnie 7 lutego w rozmowie ze słynnym dziennikarzem Bobem Woodwardem. W tym samym czasie zapewniał Amerykanów, że wirus jest pod kontrolą i nie stanowi zagrożenia. Wszystko wskazuje na to, że prezydent wiedział, z jak poważnym i groźnym kryzysem ma do czynienia. Ale mimo to milczał. Dlaczego?

 

„Chciałem umniejszyć jego [wirusa] znaczenie”, tłumaczył Woodwardowi. „Wciąż tak robię, ponieważ nie chcę wywołać paniki”.

 

To wyjaśnienie przekonujące tylko z pozoru. Prezydent nie tylko nie powiedział Amerykanom, z czym się mierzą. Aktywnie ich oszukiwał zapewniając, że jego administracja ma epidemię pod kontrolą, a sam wirus wkrótce „zniknie”. Mało tego – konkretne, realne działania podejmowane przez Trumpa tylko pogarszały sytuację. Jak pisze dziennik „The New York Times”, w ciągu miesiąca od rozmowy z Woodwardem, Trump wziął udział w pięciu (!) wiecach. A wraz z nim tysiące jego zwolenników.

 

Trump może więc mówić prawdę, że zatajając informacje przed obywatelami nie chciał wywoływać paniki. Nie zrobił tego jednak dla dobra ludzi, ale własnego – chciał i chce wygrać wybory, a bał się, że wirus może mu w tym przeszkodzić.

 

Jeszcze na początku marca, kiedy u wybrzeży Kalifornii pojawił się statek wycieczkowy z 35 pasażerami z podejrzeniem choroby na pokładzie, Trump nie zgodził się na wypuszczenie ich na ląd. Wówczas w Stanach Zjednoczonych stwierdzono łącznie ponad 100 przypadków zakażeń koronawirusem i prezydent nie chciał, aby chorzy ze statku popsuli mu statystyki. „Nie ma potrzeby, żeby liczby nam się podwoiły z powodu jednego statku, który nie jest naszą winą (…to have the numbers double because of one ship that wasn’t our faul).” powiedział publicznie.

 

Kolejne tygodnie przyniosły jednak prawdziwą eksplozję choroby. Do dziś w Stanach Zjednoczonych zarejestrowano 6,4 miliona chorych, a zmarło ponad 191 tysięcy Amerykanów. Mimo to Trump powtarzał, że pewnego dnia wirus po prostu rozpłynie się w powietrzu, krytykował gubernatorów wprowadzających lockdown w podległych im stanach, przekonywał, że COVID można leczyć wstrzykując lub pijąc wybielacz i sugerował, że liczba ofiar w USA jest znacznie niższa niż mówią oficjalne dane. Całkiem niedawno, bo pod koniec sierpnia promował w mediach społecznościowych artykuł utrzymujący, że na koronowirusa w USA zmarło nie 190, a 9 tysięcy osób.

 

***

Rewelacje ujawnione przez Woodwarda – jednego z najbardziej znanych amerykańskich dziennikarzy, który w latach 70. wspólnie z Carlem Bernsteinem pracował nad ujawnieniem afery Watergate – są więc spójne z innymi działaniami prezydenta dotyczącymi pandemii. Trump i jego otoczenie konsekwentnie podporządkowywali walkę z wirusem walce o reelekcję. W tym celu nie tylko umniejszali powagę sytuacji, ale też próbowali skierować uwagę wyborców w inną stronę.

 

Na przełomie lipca i sierpnia ośrodek badawczy PEW Research Center zapytał Amerykanów o najważniejsze kwestie, które zaważą na ich głosie w wyborach prezydenckich. Badani mogli wskazać więcej niż jedno zagadnienie, które uznali za „bardzo ważne” dla ich decyzji. Na szczycie listy – wskazana przez 79 procent pytanych – znalazła się gospodarka. Niżej były się opieka zdrowotna (68 procent), nominacje sędziów do Sądu Najwyższego (64 procent), pandemia koronawirusa (62 procent) i przestępczość (59 procent).

To dla Trumpa poważny problem, ponieważ trzy ze wskazanych tu zagadnień – stan gospodarki, ochrona zdrowia i epidemia – są ze sobą ściśle powiązane, a oceny działań prezydenta nie są specjalnie korzystne. Średnia z rozmaitych sondaży pokazuje, że odsetek Amerykanów niezadowolonych z walki administracji z wirusem wynosi mniej więcej 57-58 procent. Zadowolonych jest niespełna 40 procent. I trudno się dziwić. Jak obliczył jeden z dziennikarzy portalu informacyjnego Vox – gdyby wskaźnik umieralności w USA był taki sam jak średnia dla Unii Europejskiej, liczba ofiar wśród Amerykanów spadłaby o 84 tysiące. Gdyby wskaźnik umieralności był w USA identyczny jak w Kanadzie, liczba ofiar śmiertelnych byłaby mniejsza o… 109 tysięcy!

 

Wszystko to pokazuje, że jeśli kwestia epidemii i jej skutków zdrowotnych oraz gospodarczych pozostanie dla Amerykanów najważniejsza, szanse Trumpa na reelekcję spadną.

 

To dlatego ekipa prezydenta inwestuje tak wiele energii w przeniesienie uwagi wyborców z pandemii na kwestie „prawa i porządku”.

 

W czasie niedawnej konwencji Partii Republikańskiej, podczas której Trump został oficjalnie nominowany na kandydata tej partii w wyborach, dominował jeden przekaz: wygrana Joe Bidena doprowadzi do chaosu, wzrostu przestępczości, masowej, nielegalnej imigracji, osłabienia policji i „końca Ameryki, jaką znamy”. Były burmistrz Nowego Jorku, a dziś stronnik Trumpa, Rudy Giulliani, przekonywał, że Joe Biden to „koń trojański”, który pozwoli Partii Demokratycznej na prowadzenie „pro-przestępczej, anty-policyjnej, socjalistycznej polityki”. W podobne tony uderzali inni goście, między innymi była ambasador przy ONZ Nikki Haley, syn prezydenta Donald Trump Junior i sam prezydent. A jednymi z gwiazd konferencji byli Mark and Patricia McCloskey. Ci biali – to ważne – małżonkowie z zamożnego przedmieścia St. Louis „zasłynęli” tym, że w czasie przemarszu koło ich domu protestu pod hasłem Black Lives Matter grozili protestującym bronią.

 

***

Książka Woodwarda „Rage” ma trafić do księgarń w najbliższych dniach. Jeśli informacje ujawnione w dotychczasowych przeciekach się potwierdzą, odwrócenie uwagi Amerykanów od pandemii stanie się dla Trumpa trudniejsze. Ale gdy tylko na ulicach amerykańskich miast znów wybuchną protesty, na przykład z powodu brutalnych interwencji policji, prezydent z pewnością będzie zaogniał sytuację i oskarżał Demokratów o pobłażanie przestępcom.

 

A zatem jeśli Partia Demokratyczna chce, aby to jej kandydat wygrał w wyborach musi, po pierwsze, skoncentrować uwagę wyborców na osobie prezydenta, jego kłamstwach i błędach, jakie popełnił w walce z epidemią. Po drugie jednak, musi pokazać, że oskarżenia rzucane przez Trumpa pod adresem konkurenta niewiele mają wspólnego z rzeczywistością. A to znaczy, że o ile pokojowe protesty przeciwko nierównościom można – a nawet należy – wspierać, to przemoc i przestępstwa popełniane pod osłoną tych protestów, muszą być piętnowane.

 

Wbrew temu, co mówi Trump, Biden nie jest kandydatem radykalnej lewicy, ale doświadczonym przedstawicielem dobrze rozumianego centrum z naprawdę ambitnym programem. Dla niektórych wyborców Partii Demokratycznej – domagającym się szybkich i jeszcze bardziej radykalnych reform – to zbyt mało. Ale dramatycznie podzielona Ameryka właśnie kogoś takiego dziś potrzebuje. A my, sojusznicy USA, jeszcze bardziej.

Share this...
Share on Facebook
Facebook
Tweet about this on Twitter
Twitter