Felieton nr 129
Szanowni Państwo!
Polska nie ma już rządu. To, co niegdyś nazywano Radą Ministrów, dziś jest grupą przypadkowych ludzi, z których każdy ogląda się wyłącznie na siebie, ciągnie we własną stronę, ze strachu poddaje się żądaniom ekstremistów lub po prostu siedzi cicho. A na czele tej zbieraniny stoi malowany premier – unurzany we własnych machlojkach, poniewierany przez podwładnych i niezdolny do odwołania nawet skompromitowanego wiceministra sportu.
Proszę sobie wyobrazić, że mamy do czynienia z dużą firmą, zarządzającą setkami milionów złotych i mającą wpływ na życie kilkuset tysięcy osób z nią związanych. Teraz wyobraźmy sobie, że kierownicze stanowiska w tej firmie są obsadzane nie przez formalnego prezesa, lecz jednego z członków zarządu. Ale i on nie ma pełnej swobody w doborze kadry kierowniczej. Oddaje stanowiska za przysługi, czyli poparcie podczas głosowań. W rezultacie dyrektorami i wicedyrektorami zostają nie ludzie przygotowani do tych ról, ale tacy, którzy w danej chwili mogą odpłacić się swoim głosem. Formalny szef firmy nie ma w sprawie nominacji nic do powiedzenia – ogłasza je tylko mediom.
Kiedy okazuje się, że jeden z wicedyrektorów jest podejrzany o próbę naciągania rodzin chorych dzieci oraz oszustwa na setki tysięcy złotych, formalny szef nie tylko nie jest w stanie go zwolnić. Nie potrafi nawet potępić takich działań. Zamiast tego obiecuje, że sprawę dogłębnie zbada. Kto to zrobi, ile czasu potrzebuje i jakie będą konsekwencje – nie wiadomo.
To nie wszystko. Widzimy, że dyrektorzy poszczególnych departamentów prowadzą swoją politykę, całkowicie ignorując wytyczne szefa. Kiedy ten mówi, że prowadzi rozmowy o współpracy z firmą z Brukseli, dyrektor departamentu ogłasza, że należy tę współpracę zerwać. I że dodatkowo należałoby wycofać się nawet z tych zobowiązań, na które firma się już zgodziła. Czy to oficjalne stanowisko przedsiębiorstwa, a jeśli nie, to czy dyrektora spotkają jakieś konsekwencje? Nie wiadomo.
Ale i to nie wszystko. Proszę sobie wyobrazić, że setki – a może i tysiące – maili szefa firmy i jego najbliższych współpracowników zostało skradzionych i są od miesięcy publikowane. Oficjalnie pracownicy nie komentują przecieku, ale jeden z dyrektorów – w ramach gry przeciwko szefowi – potwierdza w mediach autentyczność przynajmniej wybranych maili. Przy innej okazji robi to także bliski współpracownik szefa.
Z korespondencji wyłania się obraz korporacji trawionej wewnętrznymi konfliktami, o której sami pracownicy mają jak najgorsze zdanie. Jeden z autorów maili na poważnie apeluje, by chociaż przez kilka dni firma działała, jak należy. Inny – ten, któremu maile wykradziono – narzeka, że pewien dyrektor departamentu marnuje ogromne pieniądze, torpeduje przetargi i chce kupować wadliwy sprzęt, działając na szkodę firmy. A z kolei ówczesna dyrektorka HR kłamie na potęgę i zachowuje się jak „baba z magla”. Kierownictwo przedsiębiorstwa nie reaguje.
Teraz proszę sobie jeszcze wyobrazić, że jesteście udziałowcami tej firmy, czyli wasz majątek zależy od tego, jak firma sobie radzi. Czy biernie przyglądalibyście się, jak przedsiębiorstwo się rozpada, a wasze akcje stają się bezwartościowe, czy domagalibyście się zmian?
A przecież nie o firmę zatrudniającą tysiące ludzi chodzi, lecz o rząd dużego europejskiego kraju odpowiadający za życie kilkudziesięciu milionów ludzi i zarządzający setkami miliardów złotych. Tymczasem po sześciu latach rządów Zjednoczonej Prawicy Polska wygląda właśnie jak upadła firma.
Malowanym prezesem bez wpływu na nawet podstawowe decyzje jest, oczywiście, Mateusz Morawiecki. Jeszcze do niedawna wszyscy uważali, że całym przedsiębiorstwem zarządza – i to silną ręką – Jarosław Kaczyński, ale i to okazuje się nieprawdą. Dziś rzekomo wszechmocny Kaczyński jest niewolnikiem takich postaci jak Łukasz Mejza, które musi opłacać stanowiskami w zamian za poparcie w Sejmie. Morawiecki z Kaczyńskim nie panują nie tylko nad Mejzą, ale też nad ministrami.
W niedzielę, 12 grudnia, Zbigniew Ziobro udzielił wywiadu brytyjskiemu dziennikowi „Financial Times”. Stwierdza, że jeśli Polska nie otrzyma środków na realizację Krajowego Planu Odbudowy, będzie się domagał zaprzestania wpłat ze strony Polski do budżetu UE, co de facto byłoby jednoznaczne z wystąpieniem z Unii. Kiedy piszę ten tekst, od publikacji wywiadu Ziobro dla jednej z najpoczytniejszych gazet na świecie minęło 48 godzin, a reakcji Morawieckiego nie ma. Od rzecznika rządu usłyszeliśmy jedynie, że to „prywatna opinia pana Ziobry”. Czy premier, który toleruje takie wyskoki swojego ministra w ogóle rządzi?
Również 12 grudnia agencja Reuters opublikowała informację, że po wizycie w Warszawie unijnego komisarza ds. sprawiedliwości, Didiera Reyndersa i jego rozmowach z Ziobro, Polska praktycznie straciła szanse na uzyskanie 4,7 miliarda euro zaliczki z unijnego funduszu odbudowy, Next Generation EU. To podczas tego spotkania, Ziobro wręczył Reyndersowi zdjęcia zburzonej przez Niemców Warszawy. Wpisał się tym samym w, modne wśród polskich eurofobów, porównania naszego dobrowolnego członkostwa w UE do nazistowskiej okupacji, w której zginęły miliony polskich obywateli. Co pomyślał sobie Reynders (który jest Belgiem, nie Niemcem), mogę się tylko domyślać. Ale ważniejsze od tego, co pomyślał jest to, czego nie usłyszał. A nie usłyszał, jak Polska zamierza zastosować się do wyroku Trybunału Sprawiedliwości UE i zlikwidować Izbę Dyscyplinarną. To właśnie ten brak odpowiedzi będzie nasz kosztował co najmniej 4,7 miliarda euro czyli ponad 20 miliardów złotych.
„Prawdopodobnie nie uda się zakończyć prac [nad zaakceptowaniem Krajowego Planu Odbudowy i wypłaceniem środków] w tym roku”, powiedział z kolei wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej Valdis Dombrowskis. Moje źródła mówią mi to samo – pieniędzy nie będzie.
A co na to premier? Nie wiemy, ale nawet gdybyśmy wiedzieli, to nieistotne, bo jego zdanie nie ma najmniejszego znaczenia. Może powinniśmy zapytać Łukasza Mejzę, na którym podobno wisi rząd? Poza tym premier musi teraz odpowiadać na inne pytania – jak to się stało, że działkę kupioną w 2002 roku za 700 tys. złotych, czyli poniżej ówczesnej wartości rynkowej, jego żona właśnie sprzedała 20 razy drożej – za 14 milionów złotych. Wszystko się sypie, wszystko rozłazi w szwach, a spod szwów wychodzą kolejne interesy w stylu Mejzy.
Ale może to dobrze – zapyta ktoś? Skoro działania rządu szkodzą Polsce, to czy nie lepiej, że są w tych działaniach niekompetentni? Niestety, to nie ten przypadek, kiedy minus i minus dają razem plus. To raczej sytuacja, kiedy zero pomnożone przez zero daje zero.
Proszę jeszcze raz wyobrazić sobie, że wszystko to, co wiemy o działaniach rządu Zjednoczonej Prawicy, wiemy o działaniach jakiejś firmy. Czy zainwestowalibyście w nią swoje pieniądze czy raczej domagali się zmiany kierownictwa?