Felieton nr 14
Szanowni Państwo!
500 miliardów euro, czyli ponad 2,2 biliona złotych! Tyle – zdaniem Angeli Merkel i Emmanuela Macrona – powinna przeznaczyć Unia na ratowanie regionów i branż najbardziej dotkniętych skutkami epidemii. Przedstawiony 19 maja plan francusko-niemiecki to nie tylko zastrzyk gotówki.
Bardzo ważne jest to, skąd będą pochodziły te pieniądze, na co zostaną przeznaczone i kto je otrzyma. Niewykluczone, że stoimy u progu najpoważniejszej reformy UE od lat. Oto jej najważniejsze założenia.
***
Pieniądze mają trafić do Unii, dzięki kredytom zaciągniętym przez Komisję Europejską w imieniu całej Wspólnoty. To ważne, ponieważ oznacza, że pożyczek nie będą zaciągały poszczególne państwa i że nie będą się one wliczały do ich narodowego zadłużenia. To ważne także dlatego, że Unia, jako całość może pożyczać pieniądze taniej niż niektóre jej państwa, zwłaszcza te, których gospodarki są w gorszym stanie i które są postrzegane jako mniej stabilne politycznie.
Środki trafiłyby do europejskiego budżetu, czyli tzw. wieloletnich ram finansowych (Multiannual Financial Framework, MFF), który obecnie jest negocjowany na lata 2021-27. Ma to fundamentalne znaczenie, ponieważ pozyskanie pieniędzy w tej formie nie narusza unijnych traktatów, a w związku z tym nie będzie mogło być kwestionowane prawnie. Wcześniej politycy w Berlinie przekonywali, że inne proponowane formy pomocy – na przykład emisja tak zwanych euroobligacji – takie zagrożenie stwarza.
***
Jak duże, w stosunku do obecnych wydatków Unii, jest wsparcie proponowane przez Francję i Niemcy? Niemałe. Budżet UE na lata 2014-20 wynosił nieco ponad bilion euro. Wartość pomocy proponowanej przez Francję i Niemcy to niemal połowa tej sumy. A zgodnie z deklaracją Merkel i Macrona, pieniądze te nie będą rozłożone równo na 7 lat budżetowych, ale mają być wydane szybko, „w pierwszych latach”.
Wszystkie środki mają być rozdzielane w ramach unijnych programów budżetowych i zgodnie z europejskimi priorytetami. To istotne zastrzeżenie, bo oznacza, że kraje członkowskie nie będą mogły tych pieniędzy „przejadać” czy wydawać na podtrzymywanie nierentownych, niereformowanych i nieprzyszłościowych sektorów gospodarki.
Bardzo istotne jest też to, że dług będzie spłacany przez całą Unię, a więc ze składek państw członkowskich ustalanych stosownie do ich zamożności i rozmiaru. Nie będzie więc tak, że kraje, które otrzymują największą pomoc, będą musiały oddać najwięcej. To wyraźny krok w stronę oczekiwać tych państw, które najbardziej ucierpiały w czasie epidemii, jak Włochy, Hiszpania czy Francja. Na konferencji prasowej Macron mówił, że Unia wchodzi tym samym na „nieznane wody”, a Merkel mówiła o „kolosalnym wysiłku” na rzecz europejskiej solidarności.
***
Propozycja Macrona i Merkel nie ogranicza się do obietnicy transferu gotówkowego. Ich program reform ma się opierać na czterech „filarach”, a wspomniane 500 miliardów euro to tylko jeden z nich. Pozostałe to:
- Rozwój unijnej „strategii zdrowotnej”.
W tym punkcie jest mowa, między innymi, o zmniejszeniu uzależnienia Unii od państw trzecich, gdy idzie o import sprzętu medycznego i leków; przeznaczeniu większych środków na badania i rozwój szczepionek, ze szczególnym uwzględnieniem szczepionki na COVID-19; stworzeniu wspólnych, europejskich zapasów sprzętu medycznego; stworzeniu europejskiej „Grupy Specjalnej ds. Zdrowia” (Health Task Force), która ma wypracować wspólne dla wszystkich członków plany przygotowania do przyszłych epidemii i reakcji na nie.
- Wzmocnienie „gospodarczej suwerenności” oraz „przemysłowej odporności” Unii.
Pod tymi tajemniczymi hasłami kryją się zapowiedzi „zróżnicowania łańcuchów dostaw” m. in. dla towarów z branży medycznej. Mówiąc wprost – chodzi o to, aby Unia nie była w przyszłości tak bardzo zależna od jednego dostawcy, czyli przede wszystkim Chin lub Indii. Tego samego ma dotyczyć zapowiedź lepszego prześwietlania podmiotów spoza Unii, które chciałyby inwestować w nasze „strategiczne” dziedziny gospodarki, w tym zdrowie czy produkcję leków.
Widać wyraźnie, że obecny kryzys zmienia stosunek Unii do Pekinu. Jak powiedział niedawno szef unijnej dyplomacji, Hiszpan Josep Borrell, Europejczycy byli do tej pory w tych relacjach „nieco naiwni”. O tym, że Europa powinna być „mniej naiwna” mówił też na konferencji prasowej Macron.
- Przyspieszenie cyfryzacji i „zazielenienia” europejskiej gospodarki
Macron i Merkel piszą, że nadszedł czas na przyspieszenie modernizacji europejskich gospodarek. Potwierdzają główne cele Europejskiego Zielonego Ładu, w tym osiągnięcie neutralności w emisji dwutlenku węgla – czyli stanu, kiedy tyle samo pochłaniamy, ile produkujemy – do 2050 roku. W dokumencie jest też mowa o przyspieszeniu cyfryzacji europejskiej gospodarki oraz wprowadzeniu „sprawiedliwej” regulacji działania platform cyfrowych, czyli takich firm jak Facebook, Google czy Amazon, w tym ich „sprawiedliwego” opodatkowania.
***
Wszystkie te zapowiedzi są w opublikowanym dokumencie bardzo ogólne, ale fakt, że się w nim pojawiają pokazuje, co dziś interesuje rządy w Paryżu i Berlinie. Nawet jeśli tylko część z nich uda się wcielić w życie, za kilka lat będziemy żyli w silniejszej, bardziej zintegrowanej Unii.
***
Zanim nasi nacjonaliści rzucą się do mediów i komputerów z okrzykami, że oto Unia po raz kolejny narzuca coś Polsce wyjaśnijmy, co stanie się dalej. Propozycja Merkel i Macrona to wyłącznie pewna deklaracja woli, pokazująca stanowisko dwóch największych krajów UE.
To sygnał do innych krajów Wspólnoty, ale także do przewodniczącej Komisji Europejskiej, Ursuli von der Leyen, która obecnie pracuje nad planem ratunkowym dla europejskiej gospodarki. Robi to na zlecenie Rady Europejskiej, czyli zgromadzenia przywódców wszystkich państw członkowskich. 27 maja von der Leyen ma przedstawić założenia swojego planu. Prawdopodobnie będzie on zbliżony do propozycji Macrona i Merkel, bo szefowa Komisji już powiedziała, że propozycja francusko-niemiecka, „idzie w tym samym kierunku, co prace Komisji”.
Efekt prac zostanie przekazany Radzie Europejskiej, gdzie Polskę reprezentuje premier z PiS i gdzie z pewnością dokument będzie podlegał negocjacjom. Wciąż nie wiemy na przykład, czy przyznanie środków będzie zależało od przestrzegania zasad praworządności. Następnie trafi do parlamentów narodowych, które będą musiały go zaakceptować. Potrzebna będzie także zgoda Parlamentu Europejskiego.
Tak właśnie wygląda to „narzucanie”.
***
Co polskie władze sądzą o projekcie? Niestety, nie wiemy. Polska ani nie była obecna przy pracach Berlina i Paryża – a przecież mogłaby być – ani nie zajęła stanowiska w sprawie rezultatu tych prac.
Zamiast zajmować się tym, co naprawdę ważne i co wpłynie na życie milionów Polaków
członkowie rządu bajdurzą o zagrożonej rzekomo suwerenności i dywagują o cenzurowaniu list przebojów.