CZCIONKA
KONTRAST

Polityka zagraniczna Bidena

Tagi:
Share this...
Share on Facebook
Facebook
Tweet about this on Twitter
Twitter

Felieton nr 99

Szanowni Państwo!

Ponad 100 dni po początku prezydentury Joe Bidena wiemy już, że ma ogromne ambicje nie tylko w polityce wewnętrznej, ale i zagranicznej. Czy mu się uda? Brytyjskiego premiera Harolda MacMillana dziennikarz zapytał kiedyś, co może wywrócić plany rządu do góry nogami? „Wydarzenia, drogi chłopcze, wydarzenia” – usłyszał w odpowiedzi. Z planami Bidena jest podobnie.

Zacznijmy jednak od propozycji i retoryki. A potem sprawdzimy, co to wszystko oznacza dla Polski.

Nowy prezydent uparcie zaciera granicę pomiędzy polityką wewnętrzną i zagraniczną. Dobrze to było widać w niedawnym wystąpieniu przed połączonymi Izbami Kongresu, gdzie chwalił się sukcesami w walce z pandemią i przedstawiał kolejne propozycje. Obok już uchwalonego pakietu ratunkowego (wartego 1,9 biliona dolarów) chce w ciągu dekady wydać kolejne 4 biliony w ramach dwóch projektów: American Jobs Plan i American Family Plan, czyli planów dla pracy i rodziny. Ten pierwszy to inwestycje w szeroko rozumianą infrastrukturę – od dróg i mostów, przez remonty szkół, po szybki dostęp do Internetu w całym kraju. Ten drugi to m.in. wydatki na darmowe przedszkola i niektóre uniwersytety, a także płatne zwolnienia chorobowe oraz poszerzenie dostępu do bezpłatnej opieki zdrowotnej.

Pomijam w tym miejscu sensowność propozycji i ich koszt. Ameryka potrzebuje odbudowy zniszczonej infrastruktury, ale sami ekonomiści nie wiedzą, czy nowy dług i wydanie tak wielkich pieniędzy w tak krótkim czasie nie będzie miało dla gospodarki negatywnych konsekwencji.

Obok treści zamiarów prezydenta ważne jest też ich uzasadnienie. Biden do znudzenia powtarza, że te inwestycje to nie tylko sposób na stworzenie miejsc pracy i poprawę jakości życia, ale właśnie element polityki zagranicznej. „Konkurujemy z Chinami i innymi krajami o to, kto zwycięży w XXI wieku. Jesteśmy w przełomowym momencie historii”, mówił podczas wystąpienia w Kongresie.

Rywalizacja z Chinami – bo na niej koncentruje się przede wszystkim – to nie tylko wyścig dwóch państw. To także rywalizacja dwóch systemów – demokracji i autorytaryzmu. Politycy w Pekinie są przekonani, że Stany Zjednoczone i Zachód w ogóle są na prostej drodze do upadku. Że liberalna demokracja nie poradzi sobie we współczesnym świecie. Biden chce im pokazać, że się mylą. Nie tylko zresztą Chinom. Chodzi o to, by to amerykańska demokracja, a nie chiński autorytaryzm były punktem odniesienia dla reszty globu. I dlatego, mówi Biden „musimy udowodnić, że demokracja nadal działa, że nasz rząd wciąż działa i umie zatroszczyć się o swoich ludzi”.

Tak oto inwestycje w edukację, drogi czy szkoły stapiają się z polityką zagraniczną. Można się z Bidenem nie zgadzać, co do środków, ale co do diagnozy ma rację – jesteśmy w momencie przełomowym, demokracja walczy o prymat z chińskim autorytaryzmem, a wynik tego starcia zależy w dużej mierze od tego, co stanie się w USA.

***

Jak to wszystko przekłada się na tradycyjnie rozumianą politykę zagraniczną? Widzę cztery najważniejsze zjawiska.

Po pierwsze, rywalizacji z Chinami Biden podporządkował wszystko. To dlatego jego sekretarz stanu i sekretarz obrony w pierwszą wizytę udali się do Japonii, czyli kluczowego sojusznika na Dalekim Wschodzie. To dlatego premier Japonii był pierwszą głową państwa, która odwiedziła Bidena w Waszyngtonie. To dlatego ekipa Bidena chce rozwijać nowe formaty współpracy w regionie – między innymi Quad. To potoczna nazwa dla Quadrilateral Security Dialogue, czyli Czterostronnego Dialogu nt. Bezpieczeństwa zrzeszającego Indie, USA, Japonię i Australię. Wirtualne spotkanie Quad było pierwszym wielostronnym spotkaniem międzynarodowym Bidena po objęciu urzędu. Nieprzypadkowo.

Po drugie, skoncentrowanie uwagi na Chinach wpływa na decyzje dotyczące innych regionów. Dobrze widać to na Bliskim Wschodzie, gdzie Biden podtrzymał plany Trumpa i zdecydował o wyprowadzeniu ostatnich kilku tysięcy amerykańskich żołnierzy z Afganistanu – 20 lat po rozpoczęciu wojny. Moim zdaniem popełnił błąd, bo Stany stać byłoby na utrzymanie niewielkiej obecności wojskowej. Ale to też decyzja symboliczna. Tak zwana „wojna z terroryzmem” kosztowała Amerykanów nie tylko biliony dolarów. Sprawiła też, że „przegapili” wzrost potęgi Chin. Dziś pokazują, że zrozumieli swój błąd.

Po trzecie, nowa polityka oznacza zmianę oczekiwań wobec sojuszników – przede wszystkim Europy. Wielokrotnie o tym pisałem i powtórzę – Waszyngton potrzebuje Europy silnej, która jest w stanie wziąć odpowiedzialność za swoje bezpieczeństwo, a tym samym odciążyć Amerykanów. Trump domagał się od Europejczyków większych wydatków na zbrojenia, krzyczał, tupał nogą i groził zerwaniem sojuszy. Biden krzyczał nie będzie, a sojusze chce wzmacniać, nie zrywać. Ale, paradoksalnie, przekaz ma podobny do Trumpa – Europa powinna bardziej zadbać o siebie. Podzielam ten pogląd, dlatego w Brukseli i w Polsce przekonuję, że Unia powinna zwiększyć budżet Europejskiego Funduszu Obrony i doprowadzić do stworzenia Legionu Europejskiego – jednostki złożonej z ochotników i podległej instytucjom unijnym.

Po czwarte, kluczowym elementem nowej światowej układanki jest Rosja. 49 lat temu Richard Nixon jako pierwszy prezydent odwiedził komunistyczne Chiny. To nowe otwarcie miało wbić klin między dwa największe komunistyczne państwa świata – ZSRR i ChRL. Czy dziś Biden mógłby wykonać manewr odwrotny i przekonać do siebie Rosję kosztem Chin?

W odróżnieniu chociażby od Baracka Obamy nie rozpoczął prezydentury od zapowiedzi resetu stosunków z Moskwą. Zamiast tego nałożył sankcje za ataki hackerskie oraz ingerencję w amerykańskie wybory. I grozi kolejnymi za budowę NordStream2. Ale jednocześnie chce się z Putinem spotkać osobiście i powtarza, że są obszary, gdzie współpraca jest możliwa. Z rosyjskim prezydentem trzeba rozmawiać, bo Rosja to wciąż kraj o ogromnym znaczeniu. Ale trzeba rozmawiać twardo – nie upokarzając, tylko bezkompromisowo zabiegając o swoje interesy.

Jak powinna ustawić się do nowej administracji Polska?  Mogłaby wrócić do pozycji atrakcyjnego sojusznika, boksującego o jedną kategorię ponad swoją wagę, ale musiałaby spełnić dwa warunki. Skoro USA znowu stawiają na Unię Europejską, to trzeba by wygasić spory z Unią i ponownie zawalczyć o miejsce w grupie trzymającej w niej władzę. I skoro Zachód ma znowu wyróżniać się jako sojusz demokracji, trzeba by przywrócić praworządność. Obie sprawy są i tak w polskim interesie, a w bonusie byłoby jeszcze wzmocnienie sojuszu z USA.  I odwrotnie, czy deformy Ziobry, które i tak nie działają, warte są izolacji tak w Europie, jak i przez Atlantyk?

Warto przestawić wajchę.

Share this...
Share on Facebook
Facebook
Tweet about this on Twitter
Twitter
Tagi: