CZCIONKA
KONTRAST

Polska prawica. Polexit i kłamstwa na temat Unii Europejskiej.

Share this...
Share on Facebook
Facebook
Tweet about this on Twitter
Twitter

Felieton 35

Szanowni Państwo!

 

Polska powinna wystąpić z Unii Europejskiej. To nie żart, ale wyrażona jak najbardziej na poważnie opinia redaktora naczelnego tygodnika „Do Rzeczy” i dziennikarza „narodowych” mediów Pawła Lisickiego.

 

Z jakiego powodu po niespełna dwóch dekadach mamy się przygotowywać do opuszczenia Unii? Bo ta odmówiła przyznania pieniędzy kilku polskim miastom, które przyjęły przygotowaną przez Ordo Iuris „Samorządową Kartę Praw Rodziny”, de facto ogłaszając się strefami „wolnymi od LGBT”.

 

W praktyce oznacza to między innymi, że same będą odmawiały pieniędzy na jakiekolwiek projekty, które samorządowcy uznają za niezgodne z ich wartościami. W Karcie zapisano bowiem, że „programy współpracy z organizacjami społecznymi powinny uwzględniać zasadę wzmacniania rodziny i małżeństwa oraz wykluczać finansowanie projektów, które godzą w te wartości”. Co to znaczy „godzą”? Nie wiadomo – zdecydują samorządowcy.

 

Skutek jest jednak taki, że oto samorządy, które przyjęły uchwałę odmawiającą finansowania działaniom rzekomo podważającym ich wartości, teraz oburzają się na Unię Europejską za to, że ta odmówiła im finansowania ze względu na… podważanie jej wartości!

 

***

 

Jak łatwo się domyślić, zdaniem Lisickiego, Unia nie ma prawa niczego od Polski wymagać, a decyzja o wstrzymaniu środków została podjęta w oparciu o „kryteria ideologiczne”. W tym miejscu – najwyraźniej z braku lepszych argumentów – Lisicki wkracza na teren dobrze znany naszym eurofobom i musi się posiłkować kłamstwem na temat Unii Europejskiej.

 

Wyjaśniam więc, że Polska już jako członek Unii Europejskiej brała udział w opracowywaniu traktatu regulującego mechanizmy działania UE. Traktat, zwany lizbońskim, wszedł w życie w grudniu 2009 roku, a w imieniu polskich władz ratyfikował go ówczesny prezydent, Lech Kaczyński.

 

W artykule 2. traktatu mowa jest o wartościach, na jakich opiera się Unia Europejska i jakie w związku z tym powinny być respektowane w krajach członkowskich. Czytamy w nim, że „Unia opiera się na wartościach poszanowania godności osoby ludzkiej, wolności, demokracji, równości, państwa prawnego, jak również poszanowania praw człowieka, w tym praw osób należących do mniejszości”. W kolejnym zdaniu zaznacza się zaś, że „wartości te są wspólne Państwom Członkowskim w społeczeństwie opartym na pluralizmie, niedyskryminacji, tolerancji, sprawiedliwości, solidarności oraz na równości kobiet i mężczyzn”.

 

Tymczasem wspomniane samorządy przyjęły uchwały wykluczające ze współpracy z władzami lokalnymi wszystkie organizacje, które chociażby wspominają o istnieniu mniejszości oraz przysługujących im praw. Bo przecież otwarte mówienie o tym, że nie wszyscy Polacy żyją w tradycyjnych rodzinach i że nie ma w tym nic złego, już może być uznane za „działania podważające konstytucyjne fundamenty prawa rodzinnego”, o których mowa w Karcie.

 

Lisicki może więc zaklinać rzeczywistość i twierdzić, że przygotowana przez Ordo Iuris Samorządowa Karta Praw Rodziny nikogo nie dyskryminuje, a Unia działa według jakiegoś widzimisię. To jednak nieprawda. Karta ogranicza swobodę działania i dostęp do publicznych (!) środków legalnym organizacjom. A instytucje unijne reagują w oparciu o wartości, których Polska sama zobowiązała się przestrzegać.

 

Zamiast jednak powiedzieć jak jest, Lisicki woli wprowadzić czytelników w błąd i straszyć, że Unia coś Polsce nakazuje. Nie jest w tym zresztą jedyny. To popularna metoda działania wszystkich eurofobów. W rzeczywistości instytucje unijne niczego Polsce nie narzucają. Wszelkie nowe prawa muszą być zaakceptowane przez Radę Unii Europejskiej oraz Parlament, gdzie Polska ma swoich przedstawicieli tak, jak wszystkie inne kraje. Owszem, niekiedy zapadają tam decyzje, których rząd w Warszawie nie popiera, ponieważ różne państwa członkowskie mają różne interesy. Ale o to można mieć pretensje do polityków partii rządzącej. To jej przedstawiciele powinni szukać sojuszników dla poparcia takich rozwiązań, które uważają za słuszne. Jeśli tego nie potrafią, mogą winić wyłącznie siebie.

 

***

 

Inną strategią obrzydzania Unii jest sprowadzanie unijnych przepisów do absurdu lub wyciąganie z nich zupełnie nieuprawnionych wniosków. I to nie jest niczym nowym. Przez całe lata tak właśnie postępowała część konserwatywnych dziennikarzy i polityków w Wielkiej Brytanii. Na tyle skutecznie obrzydzali Brytyjczykom Unię, że w końcu z niej wypadli. Z jakim skutkiem? Po czterech latach od referendum, obiecywanych korzyści jak nie było, tak nie ma.

 

W Polsce na czołowego antyunijnego demagoga wyrasta Patryk Jaki. Jego internetowe wpisy cieszą się sporą popularnością, chociaż aż roi się w nich od nieścisłości lub zwykłych kłamstw. Przykład pierwszy z brzegu: Jaki pisze, że za rządów PiS „spadła drastycznie przestępczość i korupcja”, chociaż w najnowszym roczniku statystycznym GUS czytamy, że „liczba popełnionych przestępstw stwierdzonych przez organy ścigania wzrosła z niespełna 779 tysięcy w roku 2018 do nieco ponad 806 tysięcy rok później”. Korupcja? Owszem, liczba przestępstw korupcyjnych jest niższa niż rok wcześniej, ale w prestiżowym rankingu Corruption Perception Index organizacji Transparency International Polska jest obecnie na 41 miejscu – 5 miejsc niżej niż rok wcześniej.

 

W swoich komentarzach o Unii Jaki posługuje się podobnymi półprawdami lub zwykłymi kłamstwami. I tak, pisząc o łączeniu wypłaty środków unijnych z praworządnością, stwierdza, że instytucje unijne mogą uznać za naruszenie praworządności między innymi takie działania:

 

– „jakakolwiek zmiana w wymiarze sprawiedliwości w stosunku do stanu zastanego w 2015 r.”;

 

Co to znaczy „jakakolwiek”? Rząd PiS może dowolnie zmieniać zasady działania wymiaru sprawiedliwości, o ile nie ograniczają one niezależności sądów i prawa obywateli do uczciwego procesu, bo na to zgodziliśmy się ratyfikując traktat lizboński. To samo gwarantuje nam również nasza Konstytucja.

– „brak «edukacji seksualnej» i polityki wobec «gender i LGBT», a także «przyjęcie lokalnych „kart rodziny» (!) w polskich samorządach”;

 

Edukację seksualną już w Polsce mamy, chociaż dobrze by było, gdyby opierała się na podstawach naukowych, a nie religijnych przesądach. Co zaś do praworządności, to kwestia LGBT pojawia się w orbicie zainteresowań Unii jedynie wówczas, gdy polityka rządu narusza podstawowe prawa obywatelskie takich ludzi.

– „brak zgody na obronę dobrego imienia Polski (instrumenty cywilne będące prawem każdego w państwie demokratycznym im przeszkadzają!)”.

 

Mimo najlepszych chęci naprawdę nie wiem, o co chodzi Jakiemu. Polski rząd może bronić dobrego imienia Polski. Kłopot w tym, że jak do tej pory niespecjalnie mu to wychodzi. To nie urzędnicy unijni przygotowali niesławną ustawę o IPN, z której potem rząd Zjednoczonej Prawicy musiał się wycofywać i to nie Unia powołała do życia Polską Fundację Narodową.

 

– „brak przyjęcia uchodźców”

 

O polityce migracyjnej państwa unijne decydują wspólnie. Jeśli rząd Zjednoczonej Prawicy ma na nią jakiś pomysł, niech poszuka dla niego wsparcia w innych państwach i go po prostu przegłosuje. Poza tym, to nie Unia Europejska kazała nam przyjąć co najmniej 20 tysięcy Nepalczyków (tylu według GUS otrzymało oficjalne zezwolenie na pracę w roku 2018) czy ponad 9 tysięcy mieszkańców Indii (tylu wg. Urzędu ds. Cudzoziemców otrzymało zezwolenie na pobyt w Polsce od początku 2019 roku).

 

– „brak zgody na aborcję bez żadnych ograniczeń”;

 

Po pierwsze, chyba nawet sam Jaki nie wie, czym miałaby być „aborcja bez żadnych ograniczeń”. Po drugie, zwracam uwagę, że państwa unijne w różny sposób regulują dostęp do przerywania ciąży.

– „brak finansowania z budżetu państwa wszystkich organizacji lewackich wskazanych przez PE”;

 

W jaki sposób Parlament Europejski miałby nakazać finansowanie konkretnych organizacji, pozostaje dla mnie tajemnicą. Parlament może zwrócić uwagę, aby pewne organizacje nie były dyskryminowane tylko dlatego, że mają poglądy inne niż obecna władza.

– „istnienie telewizji publicznej w wersji innej niż chce PE”.

 

W unijnym dokumencie, do którego odwołuje się Jaki, mowa jest o „poważnym zaniepokojeniu działaniami podejmowanymi przez polskie władze wobec mediów publicznych, między innymi przekształceniu publicznego nadawcy w nadawcę prorządowego i powstrzymywaniu mediów publicznych oraz ich ciał zarządczych przed wyrażaniem niezależnych czy opozycyjnych opinii, a także kontrolowaniu nadawanych treści”. Autorzy dokumentu odwołują się jednak w tym miejscu nie do regulacji unijnych, ale do zakazu cenzury zawartego w polskiej konstytucji!

 

***

 

I tu dochodzimy do kolejnego punktu czyli właśnie dokumentu, którym straszy swoich wyborców Jaki. To okresowy raport poświęcony praworządności w Polsce, przygotowany przez Komisję Wolności Obywatelskich, Sprawiedliwości i Spraw Wewnętrznych (LIBE) Parlamentu Europejskiego. Co z tego wynika?

 

Po pierwsze, w Komisji LIBE z ramienia PiS zasiadają między innymi Joachim Brudziński, Jadwiga Wiśniewska i właśnie Patryk Jaki. Jeśli mieli wątpliwości co do treści raportu, należało przekonać innych członków Komisji do swojego zdania. Niestety, posłowie PiS nie potrafili tego zrobić i raport został w lipcu przyjęty większością głosów 52 do 15.

 

Na szczęście nic straconego. Treść raportu będzie omawiana i poddana pod głosowanie na forum całego Parlamentu. I tu poseł Jaki będzie miał szansę przekonać innych europosłów – wybranych tak jak on, przez obywateli UE w powszechnych wyborach – do swojego zdania. Życzę mu powodzenia.

 

Po drugie, nawet jeśli raport zostanie przyjęty, o ewentualnych dalszych krokach wobec Polski zadecyduje w tym wypadku nie Parlament (ten jedynie wzywa do działania), ale Rada Europejska, która decyzje podejmuje jednomyślnie (z wyłączeniem kraju, którego dotyczy postępowanie). I dopiero wówczas państwa członkowskie mogą – większością kwalifikowaną – uruchomić sankcje pod adresem Polski.

 

Jak widać cała procedura jest długa i skomplikowana, co nierzadko rodzi frustrację po stronie tych, którzy działania PiS uznają za jawne pogwałcenie praworządności. Dzieje się tak jednak właśnie dlatego, że Unia nie jest organizacją autorytarną, zdolną do narzucania swojej woli. Jest organizacją demokratyczną, gdzie każda decyzja musi uzyskać poparcie większości lub wszystkich krajów członkowskich.

 

***

 

Polska narodowa prawica ma z demokracją i prawami obywatelskimi poważny problem i stąd te wszystkie antynuijne tyrady i coraz bardziej otwarte wezwania do Polexitu.

 

Ale chyba najbardziej groteskowe jest w tym wszystkim to, że nasi nacjonaliści lubią przedstawiać się jako obrońcy zdrowego rozsądku i tak zwanego „realizmu” w polityce zagranicznej.

 

Przyjrzyjmy się więc na czym polega ów „realizm” dla takich ludzi, jak Lisicki czy Jaki. Oto panowie chcą torpedować działania lub wręcz wychodzić z bloku państw tworzącego jedną z największych gospodarek na świecie. Bloku, który otwiera polskich przedsiębiorców i pracowników na bogate i chłonne rynki; który pomaga chronić polskie rolnictwo; który dostarcza nam środków na budowę nowej infrastruktury oraz remont starej; który dzięki zbiorowej sile pozwala na prowadzenie negocjacji handlowych z innymi mocarstwami na równej stopie; który dzięki solidarnemu wprowadzeniu i utrzymywaniu sankcji pozwala wywierać presję na Rosję; który wymusza na silniejszych państwach Europy szukanie kompromisów z mniejszymi i słabszymi; który w obliczu pandemii chce przeznaczyć 750 miliardów euro na ratowanie gospodarek swoich członków.

 

Panowie chcą z tego wszystkiego zrezygnować, ponieważ w zamian ów blok domaga się dwóch rzeczy – poszanowania praw polskich obywateli oraz uszanowania zobowiązań, które sami przyjęliśmy.

 

Jeśli kiedyś fantazje o Polexicie staną się rzeczywistością, ich praprzyczyną będą właśnie te wszystkie kłamliwe wpisy i wypowiedzi na temat Unii. Bo populiści na całym świecie – od Stanów Zjednoczonych przez Europę po Rosję – działają według jednej prostej zasady. Nieważne, jakie kłamliwe głupstwa opowiadasz. Ważne, aby działały na emocje i aby wypowiadać je jak najczęściej. Wtedy na pewno coś się „przyklei”. A kiedy suweren w te kłamstwa uwierzy – tak jak uwierzył suweren brytyjski – będzie już za późno.

Share this...
Share on Facebook
Facebook
Tweet about this on Twitter
Twitter