CZCIONKA
KONTRAST

Populizm rodzi przemoc

Share this...
Share on Facebook
Facebook
Tweet about this on Twitter
Twitter

Felieton nr 74

Szanowni Państwo!

Po ataku tłumu podjudzanego przez Donalda Trumpa na waszyngtoński Kapitol, wielu Amerykanów wreszcie zrozumiało to, o czym, co przytomniejsi analitycy mówili od dawna –Trump przejął Partię Republikańską i jej elektorat.

Teraz, kiedy powtarzane od lat zachęty do przemocy przerodziły się w realną przemoc, amerykańscy konserwatyści muszą sobie odpowiedzieć na pytanie – jak to się stało i jak odzyskać ludzi przez lata cynicznie okłamywanych i świadomie radykalizowanych? To problem, przed którym prędzej czy później staną wszystkie państwa podbite przez radykalnych populistów. Łącznie z Polską.

***

Zacznijmy od tego, że ludzie szturmujący Kapitol – niektórzy z przygotowaną wcześniej bronią; ludzie, którzy próbowali wtargnąć do sali obrad, aby przerwać proces zatwierdzania legalnie wybranego prezydenta; ludzie, którzy na korytarzach amerykańskiego parlamentu krzyczeli „Powiesić [wiceprezydenta] Mike’a Pence’a!” – to nie jest margines wyborców Partii Republikańskiej.

Naoczni świadkowie środowych wydarzeń piszą, że na schodach Kapitolu „republikanie z klubów dla wyższej klasy średniej” (country club) i „biali ewangelicy w czapeczkach z Jezusem” maszerowali ramię w ramię z wyznawcami teorii spiskowej QAnon, ubranymi w odzież wojskową członkami grup paramilitarnych i „zatwardziałymi białymi nacjonalistami”. A jeśli kogoś nie przekonują ani takie relacje, ani kolejne filmy nagrane wewnątrz Kapitolu i pokazujące poziom agresji tłumu, niech sięgnie do sondaży. Bo te dla typowych konserwatystów powinny być wstrząsające.

Jeden z nich, przeprowadzony zaraz po zamieszkach przez znaną firmę badawczą YouGov pokazał, że 45 procent wyborców Partii Republikańskiej „silnie lub w pewnym stopniu” popiera szturm na Kapitol. Proszę się nad tym chwilę zastanowić – wygląda na to, że co drugi wyborca jednej z dwóch największych partii w USA uważa, że można siłą wtargnąć do parlamentu po to, aby odwrócić wynik wyborów. W tym samym sondażu 68 procent Republikanów odpowiedziało, że ich zdaniem wydarzenia w Waszyngtonie nie są zagrożeniem dla amerykańskiej demokracji, a raptem 26 procent obwinia („w znacznym stopniu” lub „trochę”) Donalda Trumpa za to, co się stało. Dla porównania – aż 52 procent sądzi, że za przemoc w stolicy odpowiada… Joe Biden.

Zgodnie z innymi sondażami mniej więcej 70-80 procent wyborców Partii Republikańskiej wierzy, że Biden został wybrany w sposób nielegalny, a w trakcie wyborów doszło do jakichś fałszerstw. Wierzy, chociaż nie ma na to ani cienia dowodu, chociaż sądy już odrzuciły około 60 pozwów złożonych przez sztab Trumpa i jego sympatyków, chociaż o tym, że nie było żadnych fałszerstw mówili lokalni politycy należący do Partii Republikańskiej i prokurator generalny powołany przez samego Trumpa!

***

Powyższe dane pokazują, że w ciągu pięciu lat polityczny outsider, którego wielu Republikanów miało i ma za niebezpiecznego idiotę, zawładnął elektoratem blisko 170-letniej partii. Jak to się stało?

W debacie publicznej funkcjonują dwa główne wyjaśnienia. Zgodnie z pierwszym, Trump przyszedł z zewnątrz. I grając na poczuciu krzywdy części białych Amerykanów, a także na uprzedzeniach rasowych, które ożyły po prezydenturze Baracka Obamy, po prostu pociągnął za sobą do tej pory przyzwoitych, religijnych, ceniących wartości rodzinne i indywidualną przedsiębiorczość Republikanów.

Wyjaśnienie drugie mówi, że Trump – który przez kilka lat był zarejestrowany jako wyborca Partii Demokratycznej – nie przypadkiem wystartował na prezydenta jako Republikanin. Zgodnie z tą tezą, Trump nie tyle odmienił Partię Republikańską i porwał jej wyborców, co po prostu poszedł dalej drogą, na którą partia weszła już dawno temu. Dość przypomnieć, że po zwycięstwie Baracka Obamy wielu sympatyków partii propagowało nieprawdziwe pogłoski, jakoby prezydent nie urodził się w USA i nie miał prawa ubiegać się o ten urząd. Krótko mówiąc: że został wybrany w sposób nielegalny. Karierę na podsycaniu tej teorii spiskowej robił nie kto inny, jak Donald Trump.

W czasie prezydentury Trumpa ogromna większość polityków jego obozu nie miała odwagi mu się sprzeciwić. Przemilczali prezydenckie kłamstwa, bagatelizowali skandaliczne wypowiedzi (jak wówczas, gdy powiedział, że w starciach neonazistów z kontr-demonstrantami po obu stronach byli „dobrzy ludzie”), ignorowali nawet otwarte wezwania do przemocy (na jednym z wieców prezydent wzywał tłum do pobicia protestujących, gdyby tacy się pojawili i obiecywał, że… pokryje koszty sądowe).

Ostatnie cztery lata pełne były skandali, które – jeszcze do niedawna – byłyby zabójcze dla polityka. Ale Trump szedł dalej, między innymi dlatego, że nie napotykał żadnego oporu ze strony kolegów z partii. Nawet już po wyborach prezydenckich, kiedy bez żadnych podstaw mówił o fałszerstwach, Republikanie próbowali go usprawiedliwiać twierdząc, że prezydent musi… mieć czas na pogodzenie się z porażką.

Nie dziwi mnie, że dziś wielu Republikanów woli widzieć się raczej w roli ofiary Trumpa i trumpizmu. Prawda jest jednak taka, że to ich bierność, a niekiedy aktywne wsparcie, pozwoliły Trumpowi zajść tam, gdzie jest dzisiaj.

***

Amerykańska demokracja – jak każda demokracja – potrzebuje sceny politycznej, na której zmieszczą się co najmniej dwie partie polityczne. Partie konkurujące ze sobą, ale zgodnie ze sprawiedliwymi regułami gry i gotowe uznać zwycięstwo przeciwnika. Partia Republikańska przestaje być taką partią. Dziś bliżej jej pod tym względem do PiS-u czy Fideszu niż do tradycyjnej centroprawicy.

Jeśli prawdziwi konserwatyści chcą odzyskać swoją partię, muszą „odradykalizować” tych wyborców, których – wspólnie z Trumpem – radykalizowali przez ostatnie lata. Muszą zrozumieć, że potężne, negatywne emocje, jakie wzbudzili, wymykają się spod kontroli. I że licytując się na radykalizm, w końcu dochodzimy do ściany i pytania: czy jesteś gotowy na przemoc? Karty historii pełne są ambitnych populistów, którym wydawało się, że potrafią rozbudzić i opanować wściekłość swoich zwolenników, a którzy ostatecznie zostali przez tych zwolenników zniszczeni, bo znalazł się ktoś, kto okazał się jeszcze bardziej radykalny.

Przed Republikanami są obecnie dwie drogi. Mogą zdecydowanie odciąć się od Trumpa i spróbować przesunąć partię na powrót w kierunku centrum. Taki krok prawdopodobnie pozbawi ich – przynajmniej na jakiś czas – części wyborców, a w związku z tym szans na wygranie kolejnych wyborów do Kongresu i wyborów prezydenckich.

Mogą też zaakceptować kłamstwa Trumpa i udawać, że na czele najpotężniejszej demokracji świata stoi nielegalnie wybrany prezydent Joe Biden. To jednak ślepa uliczka. W 2024 roku kolejne wybory prezydenckie. Załóżmy, że kandydat Republikanów znów przegra. Co zrobią wyborcy, którzy przez cztery lata będą słyszeli opowieści o fałszerstwach i wielkim spisku Partii Demokratycznej? Kolejne przypadki terroryzmu wewnętrznego, w tym szturm na Kapitol, a może i Biały Dom są tylko kwestią czasu. Republikanie mają więc wybór, ale nie mają przyszłości, jeśli wybiorą źle.

To, co się wydarzyło w Waszyngtonie, powinno być lekcją także dla polityków, politologów i dziennikarzy usprawiedliwiających politycznych radykałów w innych krajach. Prędzej czy później, wy też dojdziecie do ściany.

Być może to ostatni moment, aby się opamiętać.

Share this...
Share on Facebook
Facebook
Tweet about this on Twitter
Twitter