Felieton nr 132
Szanowni Państwo!
Jakie wyzwania stoją przed Polską i polską dyplomacją w nowym roku? Mówiąc najkrócej – liczne i poważne. Poniżej mój subiektywny przegląd.
Zapewne ktoś inny mógłby go skomponować inaczej – coś dodać, ująć. Nie zmienia to jednak faktu, że opisane tu wyzwania są jak najbardziej realne i groźne. Czytając to zestawienie proszę się zastanowić – czy Polska będzie na nie lepiej przygotowana jako kraj samotny i izolowany, czy we współpracy ze zintegrowaną Unią Europejską, NATO i najbliższymi sąsiadami? I którą z tych dwóch dróg prowadzi nas rząd Zjednoczonej Prawicy?
- Ukraina
W najbliższym czasie przekonamy się, czy dojdzie do rosyjskiej inwazji na Ukrainę. W swoim ostatnim wpisie tłumaczyłem, że żądania, jakie niedawno wystosował wobec USA i NATO Władimir Putin – mowa w nich, między innymi, o zablokowaniu Ukrainie drogi do Sojuszu – nie dotyczą jedynie Ukraińców. To potężne zagrożenie dla bezpieczeństwa całego naszego regionu Europy, ponieważ Rosja de facto domaga się przywrócenia podziału kontynentu na zachodnią i rosyjską strefę wpływów. Zgodnie z wizją Putina Polska trafiłaby do tej drugiej grupy.
Jakie są możliwe scenariusze? Już wkrótce ruszają rozmowy pomiędzy Stanami Zjednoczonymi i Rosją, a następnie w formacie NATO-Rosja. Jeśli dzięki nim uda się zapobiec inwazji na Ukrainę, to rodzi się pytanie: za jaką cenę? Jakiekolwiek ustępstwa na rzecz Putina w zakresie integralności terytorialnej Ukrainy lub swobody Kijowa w decydowaniu o własnym losie będą oznaką słabości NATO i państw Europy. A także symptomem malejącej chęci Stanów Zjednoczonych do odgrywania roli strażnika ładu w naszym regionie świata.
Wydaje się więc, że najlepszym rozwiązaniem byłaby twarde odrzucenie putinowskich roszczeń. Pozostaje jednak pytanie o kolejny krok. Co zrobi Zachód, kiedy Putin po raz kolejny – jak w 2014 roku – najedzie na Ukrainę? Prezydent Joe Biden już zapowiedział, że amerykańskich żołnierzy do walki nie wyśle. Zachód może jednak znacząco podnieść koszty rosyjskiej agresji. Wsparcie zbrojne dla Ukraińców, zamrożenie na czas nieokreślony gazociągu Nord Stream 2 i potężne sankcje ekonomiczne (włącznie z odcięciem od międzynarodowego systemu bankowego), to w tej sytuacji jedyne adekwatne działania. W przeciwnym razie – jeśli kolejny atak ujdzie Putinowi na sucho – możemy się spodziewać, że słabość zachodnich demokracji zechcą wykorzystać inne reżimy autorytarne.
- Francja i Węgry
Aby Europa była w stanie prowadzić zdecydowaną i spójną politykę wobec Rosji potrzebuje konsekwencji i solidarności. Tymczasem w wielu państwach europejskich nie brakuje partii otwarcie popierających żądania Władimira Putina i działających w jego interesie. Liderka francuskiego Zgromadzenia Narodowego Marine LePen wprost powiedziała, że Ukraina należy do „rosyjskiej strefy wpływów”. I nie zrobiła tego we Francji, ale w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” udzielonym w Warszawie, gdzie została zaproszona i z honorami przyjęta przez partię rządzącą!
Inne ugrupowania, z którymi PiS chce zacieśniać współpracę – takie jak Liga Matteo Salviniego czy Fidesz Viktora Orbána – także są gotowe na daleko idące ustępstwa na rzecz Kremla. Partia Kaczyńskiego wciąż próbuje się prezentować jako antyputinowska, ale jej działania całkowicie temu przeczą. Już sama próba tworzenia eurosceptycznej międzynarodówki, której celem jest osłabianie i „rozpruwanie” Unii Europejskiej, idealnie wpisuje się w oczekiwania Rosji. Putinowi łatwiej z pozycji siły rozmawiać z małymi, podzielonymi państwami europejskimi niż z jedną dużą i zjednoczoną organizacją. Nie bez przyczyny Rosja wspiera finansowo i medialnie właśnie polityków antydemokratycznych i antyeuropejskich.
Ważny test dla rosyjskich wpływów i odporności Europy przyjdzie w kwietniu wraz z wyborami parlamentarnymi na Węgrzech i prezydenckimi we Francji. Czwarte zwycięstwo Orbána z pewnością ucieszy PiS, ale prawdziwym trzęsieniem ziemi byłaby wygrana prawicowych ekstremistów – Érica Zemmoura lub Marine LePen we Francji. Le Pen jeszcze w 2017 roku obiecywała wyjście Francji ze strefy euro, a Zemmour oficjalnie zapowiada wyprowadzenie kraju z NATO. Żadne z nich nie będzie też zainteresowane sprzeciwem wobec agresywnych działań Rosji w naszym regionie Europy.
- Stany Zjednoczone
Kilka miesięcy później, w listopadzie do wyborów rusza Partia Demokratyczna prezydenta Joe Bidena. I chociaż nie będą to wybory prezydenckie, to zdecydują o tym, kto będzie kontrolował Kongres, czyli Senat i Izbę Reprezentantów. Wiele wskazuje na to, że ugrupowanie Bidena straci większość w jednej lub obu izbach. To z kolei oznacza, że większość inicjatyw ustawodawczych głowy państwa całkowicie straci szanse na realizację – zdominowana przez trumpistów Partia Republikańska zrobi wszystko, aby zatopić Bidena i utorować Donaldowi Trumpowi drogę powrotną do Białego Domu.
Co to oznacza dla naszego regionu? Niektórzy twierdzą, że prezydent stanie się „kulawą kaczką” – tak Amerykanie określają polityków formalnie sprawujących jeszcze dany urząd, ale bez realnych wpływów politycznych. Z drugiej strony doświadczenie uczy, że kiedy amerykańscy prezydenci tracili możliwość realizacji swoich planów w kraju, zwracali się ku polityce zagranicznej, gdzie mają większą swobodę działania.
Biden wielokrotnie i regularnie przekonywał, że zdaje sobie sprawę z wyzwań, przed jakimi stają liberalne demokracje. Mówił, że państwa demokratyczne muszą wykazać się większą skutecznością w działaniu niż autokracje w rodzaju Rosji czy Chin oraz że to właśnie teraz decyduje się los porządku międzynarodowego stworzonego przez USA po II wojnie światowej. Wciąż otwarte pozostaje pytanie, co takiego i w jakich częściach globu Biden będzie gotowy zrobić, by tego porządku bronić.
- Chiny
Zewnętrzne i wewnętrzne zagrożenia, z jakimi mierzą się liberalne demokracje w różnych częściach świata, nie pozostają bez wpływu na działania Chin. Od dłuższego czasu słychać w debatach międzynarodowych tezę ostrzegającą przed tak zwaną pułapką Tukidydesa. To sytuacja, kiedy światowemu hegemonowi (obecnie to Stany Zjednoczone) zaczyna wyrastać poważny konkurent (Chiny). Potęga tego pierwszego relatywnie spada, a tego drugiego rośnie. Jeśli hegemon nie zareaguje w odpowiednim czasie, kiedy pretendent jest jeszcze słaby, musi dojść do nieuchronnego i poważnego konfliktu o dominację.
Z Pekinu od dawna płynie przekaz mówiący o nieuchronnym spadku znaczenia Zachodu i nieuchronnym wzroście znaczenia Chin. Przez całe dekady wskaźniki chińskiej gospodarki były imponujące. Ale dziś coraz częściej słychać o niezapłaconej cenie wzrostu gospodarczego i potężnych problemach czyhających za rogiem – między innymi kosztach środowiskowych, potężnej bańce na rynku nieruchomości, problemach w dostawach surowców, czy wreszcie zapaści demograficznej. Już za dwie dekady liczba Chińczyków powyżej 65. roku życia sięgnie 350 milionów, co będzie się wiązało z ogromnymi wydatkami na opiekę i ochronę zdrowia dla budżetu państwa. Już teraz słyszymy, że chińska gospodarka wyhamowała zdecydowanie bardziej niż wskazują na to oficjalne dane i niekoniecznie jest to zjawisko przejściowe.
Co to oznacza dla świata? Niestety, obawiam się, że chińskie władze – podobnie jak autorytarni przywódcy w innych krajach – spróbują przykryć problemy wewnętrzne nacjonalistyczną retoryką i agresywną postawą na arenie międzynarodowej. A jeśli ich przekonanie o słabości Zachodu zostanie wzmocnione – np. uległą postawą NATO wobec Rosji – Pekin może skopiować metody działania Moskwy.
- Pandemia
Nie potrafię przewidzieć, jak będzie rozwijała się epidemia, czy testowane obecnie leki na COVID okażą się skuteczne i czy nie pojawiają się nowe, jeszcze groźniejsze warianty wirusa. Możemy jednak być pewni, że dynamika pandemii – a co za tym idzie pesymistyczne lub optymistyczne przekonania ludzi o najbliższej przyszłości – będzie miała poważne konsekwencje polityczne. Wspomniany wyżej Joe Biden cieszył się aprobatą ponad 50 procent Amerykanów przez pierwsze kilka miesięcy prezydentury. Gwałtowny spadek zbiegł się w czasie ze nadejściem kolejnej fali zachorowań.
Polski rząd ponosi na froncie walki z koronawirusem klęskę za klęską – regularnie słyszymy o śmierci ponad pół tysiąca osób dziennie, szpitale są przeciążone, a ludzie zmęczeni niezdecydowaniem, nieprzewidywalnością i niepewnością.
W przestrzeni publicznej słychać głosy, że pandemia to kolejny dowód na nieskuteczność demokracji i wyższość rządów „silnej ręki”. Nic bardziej mylnego. Oto przykład pierwszy z brzegu: w Polsce i na Węgrzech umiera dziś odpowiednio ponad 12 i ponad 13 osób na milion mieszkańców, podczas gdy średnia dla Unii Europejskiej wynosi 3,73. W Stanach Zjednoczonych i w Niemczech te same wskaźniki to 3,71 i 3,02 (dane z 3 stycznia).
Pandemia nie jest dowodem na wyższość autorytaryzmu. Pokazuje, że w trudnych czasach tym bardziej potrzebujemy kompetentnych rządów, współpracy międzynarodowej, ale i odwagi w obronie własnych wartości. Jeśli siłom demokratycznym nie uda się do tego przekonać wyborców, rok 2022 będzie dla nas jeszcze trudniejszy niż mijające 12 miesięcy.