Felieton nr 173
Szanowni Państwo,
Gdyby ktoś przed rokiem twierdził, że rosyjska armia skruszy sobie zęby w Ukrainie, że Stany Zjednoczone przeznaczą na pomoc Ukraińcom niemal 100 miliardów dolarów, że kolejne dziesiątki miliardów dołoży Unia Europejska i państwa członkowskie, że efektem rosyjskiego szantażu energetycznego będzie odcinanie się od dostaw surowców z Moskwy, że Europa wprowadzi i utrzyma sankcje wobec Kremla o niespotykanym do tej pory zasięgu, że Szwecja i Finlandia dołączą do NATO – gdyby ktoś formułował wszystkie te przewidywania, zostałby w najlepszym razie uznany za szukającego rozgłosu oryginała.
Nie mam więc zamiaru formułować dokładnych przewidywań. Wiadomo jednak na jakie obszary warto zwrócić uwagę i skąd mogą nadejść wydarzenia, o których będzie mówił świat.
Zacznijmy od Stanów Zjednoczonych. Już 3 stycznia zostanie zaprzysiężony nowy Kongres wyłoniony w listopadowych wyborach. Partia Demokratyczna zachowa większość w Senacie, ale straci ją w Izbie Reprezentantów. Minimalna przewaga Republikanów w Izbie oznacza, że duże wpływy zyskają w partii politycy radykalni, także ci głoszący poglądy izolacjonistyczne i przeciwni wspieraniu Ukrainy. Dlatego dobrze, że nowa transza pomocy została zatwierdzona jeszcze w poprzednim roku.
Jedną z niewielu spraw, w której zgadza się ze sobą większość przedstawicieli obu partii jest zagrożenie, jakie widzą w rosnącej potędze Chin. Amerykanie w najbliższych latach zainwestują setki miliardów dolarów w rozwój energii odnawialnej i produkcję półprzewodników, aby zyskać przewagą technologiczną nad głównym konkurentem. Prezydent Biden mówił, że gdyby Xi Jinping zdecydował się zaatakować Tajwan, wyśle do obrony wyspy nie tylko sprzęt, ale i żołnierzy. Najnowszy budżet obronny USA osiągnął rekordowy poziom 858 miliardów dolarów.
Przyszły rok upłynie także pod znakiem… wyborów prezydenckich. Odbędą się one, co prawda, dopiero w listopadzie roku 2024, ale kandydatów poznamy w ciągu najbliższych 12 miesięcy. Na razie start oficjalnie zapowiedział Donald Trump, chociaż wiele sondaży pokazuje, że nie chce tego nawet znaczna część wyborców jego partii. Im słabszy Trump, tym większa pokusa wśród Republikanów, aby rzucić mu wyzwanie. Ale, paradoksalnie, im więcej konkurentów, tym większe szanse, że ostatecznie to właśnie Trump zdobędzie najwięcej głosów w prawyborach. Wszystko dzięki jego wiernej i zdyscyplinowanej bazie wyborców.
U Demokratów także powrócą pytania, czy prezydent Biden powinien walczyć o reelekcję. Wielu Amerykanów tego nie chce, głównie ze względu na wiek prezydenta (w listopadzie 2024 roku będzie miał 82 lata). Ewentualna rezygnacja Bidena z drugiej kadencji sprawi, że ataki na niego, do których szykują się Republikanie, stracą rację bytu, ale jednocześnie zacznie się partyjna walka o nominację.
W amerykańskiej polityce już dokonuje się zmiana pokoleniowa. To naturalne, ale zwracam uwagę, że ze sceny schodzi pokolenie, które dobrze pamięta czasy zimnej wojny i obecność setek tysięcy amerykańskich żołnierzy w Europie. Od dawna mówi się o tym, że Stany Zjednoczone przesuwają swoje zainteresowanie w kierunku Pacyfiku. Nowe pokolenie polityków może ten proces przyspieszyć.
W Chinach tymczasem – często przedstawianych jako model kompetentnego zarządzania – po trzech latach od wybuchu pandemii koronawirusa władze mają większe problemy z jej opanowaniem niż w rzekomo chaotycznych demokracjach zachodnich. Ma to oczywiście bezpośrednie przełożenie na obecny stan gospodarki, ale także na długofalowe plany inwestycyjne. Już czytam, że ze względu na zerwane z powodu pandemii łańcuchy dostaw i narastające napięcia w relacjach z Waszyngtonem część koncernów amerykańskich przenosi produkcję do innych państw regionu lub bliżej USA, do Meksyku. Jeśli chińska gospodarka zwolni na dłużej, jeśli ludzie zaprotestują przeciwko niekompetencji władz, kierownictwo partii może zareagować nerwowo. Xi Jinping właśnie złamał dotychczasowe reguły sukcesji i nie odszedł ze stanowiska po upływie dekady. Zakładam, że w tych warunkach będzie tym bardziej wrażliwy na wszelkie próby podważenia jego autorytetu.
Innym źródłem niestabilności wynikającej ze strachu autokratów i niezadowolenia ludu może być Iran. Religijny fundamentalizm reżimu sprawia, że odwraca się od niego znaczna część głównie młodszych Irańczyków i – najczęściej – Iranek. Niepewna swego elita władzy, jak to często bywa, odpowiada na protesty brutalną przemocą. A jednocześnie intensyfikuje wysiłki na rzecz zdobycia broni nuklearnej. Izrael, gdzie właśnie zaprzysiężono kolejny, tym razem skrajnie prawicowy gabinet Benjamina Netanjahu, konsekwentnie zapowiada, że nigdy do tego nie dopuści. Ewentualny konflikt w tym regionie wymusiłby rewizję większości przewidywań na obecny rok.
Nas w Polsce siłą rzeczy szczególnie interesuje przebieg wojny w Ukrainie. W prasie natykam się na wszelkie możliwe scenariusze – od zakończonej powodzeniem ofensywy Kijowa, przez impas, po wizję skutecznej kontrofensywy Rosji. Dziś wiele wskazuje na to, że wojna potrwa dłużej – Władimir Putin nie zamierza ustępować niezależnie od kosztów, a prezydent Biden dobrze wie, że pomoc Ukrainie nie tylko jest słuszna, ale leży w interesie Waszyngtonu, bo pozwala relatywnie tanim kosztem osłabić Rosję. Ale losy wojny mogą się gwałtownie zmienić, na przykład gdyby doszło do zmiany układu sił na Kremlu lub gdyby zdesperowany Putin zdecydował się na radykalną eskalację.
Polska powinna być niezmiennie adwokatem wspierania Ukrainy, a jednocześnie wspierania wspólnej europejskiej obronności na wypadek zmiany priorytetów w Waszyngtonie. W realizacji obu tych celów pomogłaby nam poprawa relacji z Brukselą, w tym odblokowanie pieniędzy na realizację Krajowego Planu Odbudowy i zakończenie trwającej od lat destrukcji wymiaru sprawiedliwości.
O tym, jak wiele można stracić ulegając złudnemu urokowi nacjonalizmu przekonują się Brytyjczycy. Wielka Brytania po wyjściu z UE miała odzyskać nie tylko suwerenność, ale i międzynarodowe wpływy. W rzeczywistości od sześciu lat mierzy się z permanentnym kryzysem politycznym, a obecnie ze spowolnieniem gospodarczym, masowymi strajkami i nawet wizją rozpadu kraju – bo rząd szkocki domaga się kolejnego referendum w sprawie niepodległości. Dobrze by było, gdyby polskie władze wyciągnęły z tej lekcji wnioski.
Z polskiej perspektywy ważna jest także poprawa relacji z Berlinem. Niemieccy politycy z jednej strony uznają swoje błędy w relacjach z Rosją i zapowiadają zmiany, w tym zwiększenie wydatków na zbrojenia. Z drugiej strony już widać, że realizacja tych zapowiedzi idzie opornie. W naszym interesie jest, żeby Niemcy trwale zmieniły swój stosunek do Rosji i żeby poważnie potraktowały wyzwania związane z obronnością. Ale jednocześnie, by ta wielka przemiana dokonała się w uzgodnieniu z sąsiadami i instytucjami europejskimi.
W jednym z wywiadów dla niemieckiej prasy powiedziałem, że „Niemcy popełnili błędy w polityce wobec Rosji wynikające z arogancji i błędnej oceny przyczyn zwycięstwa w zimnej wojnie”. Ale obecnie Polska nie oczekuje od Niemiec przeprosin, tylko słuchania swoich sąsiadów i działania. Aby tak jednak było, rząd w Berlinie musi mieć w Warszawie partnera. Zamiast tego ma podzieloną partię władzy, słabego premiera, który nie potrafi zdyscyplinować swoich ministrów i Jarosława Kaczyńskiego, który chciałby podejmować wszystkie decyzje i za nic nie odpowiadać.
W minionym roku nie brakowało nam w polityce międzynarodowej poważnych wyzwań. Zakończył się jednak lepiej niż moglibyśmy przypuszczać jeszcze kilka miesięcy wcześniej – Ukraina zdołała się obronić, Zachód utrzymał jedność i wsparcie, Putin stał się ofiarą własnego szantażu. Każdy poważny kryzys rodzi szansę na nowe otwarcie i zmianę na lepsze. W tym roku będzie podobnie. Polacy swoją szansę dostaną najpóźniej jesienią.