Felieton nr 161
Szanowni Państwo!
Polskim samorządom grozi finansowa katastrofa. Koszty idą w górę, wpływy maleją, a w rezultacie rosną dziury w lokalnych budżetach. Samorządowcy już są zmuszeni zapowiadać podwyżki lub ograniczać niektóre usługi. Wybuch niezadowolenia to tylko kwestia czasu. Ważne jednak, żeby obywatele kierowali swój gniew pod właściwym adresem – nie lokalnych władz, ale Kaczyńskiego i jego ludzi.
Nawet trzy razy więcej ma zapłacić szczeciński Zarząd Dróg i Transportu Miejskiego za energię elektryczną potrzebną do oświetlenia ulic, przejść dla pieszych i utrzymanie sygnalizacji świetlnej. Jedyna firma, która zgłosiła się do przetargu, wyceniła swoje usługi na 38 milionów złotych, chociaż w tym roku rachunek wynosi 13 milionów złotych. A to nie pierwsza podwyżka cen energii. Wcześniej miasto dowiedziało się, że za prąd do obsługi linii tramwajowych, na który do tej pory wydawano 8 milionów złotych, w kolejnym roku trzeba będzie zapłacić pięciokrotnie więcej!
A przecież opłaty za prąd to nie jedyne zmartwienie lokalnych władz. Problemem są też wysokie ceny gazu i węgla do ogrzania między innymi szkół i szpitali. Zwiększone wydatki na te cele przekładają się na wyzwania w innych dziedzinach – chociażby na problemy z zapewnieniem odpowiednich płac nauczycielom, a tym samym skompletowaniem kadry.
Szczecin nie jest wyjątkiem. W województwie kujawsko-pomorskim samorządowcy borykają się z identycznymi problemami. Poprosiłem swoich współpracowników o zebranie informacji bezpośrednio u źródła, w trzech urzędach miejskich. Dane są zatrważające.
W mojej rodzinnej Bydgoszczy jeszcze w 2019 roku wydatki na media wynosiły niespełna 63 miliony złotych. W 2022 roku plany miasta zakładają, że na ten sam cel trzeba będzie przeznaczyć 104 miliony, a w 2023 – uwaga! – niemal 234 miliony złotych! To oznacza wzrost nakładów o 171 milionów złotych w ciągu zaledwie czterech lat.
Rosną także wydatki na edukację. Chodzi o środki własne miasta, którymi musi uzupełniać subwencję oświatową otrzymywaną z budżetu centralnego. W 2022 roku władze Bydgoszczy przeznaczą na ten cel ponad 261 milionów złotych, czyli niemal 60 milionów więcej niż w roku 2019.
Nie lepiej jest z kosztami utrzymania komunikacji publicznej. Jeszcze trzy lata temu miasto dopłacało do jej utrzymania niespełna 107 milionów złotych. W tym roku przewiduje się dopłatę na poziomie 155 milionów. A jakby tego było mało, spadają dochody miasta z tytułu podatku PIT. Gdyby nie zmiany prawa wprowadzane przez rząd od 2019 roku, w 2023 roku miasto mogło oczekiwać 779 milionów złotych wpływów z podatku PIT. Według wstępnych danych Ministerstwa Finansów Bydgoszcz otrzyma… 469 milionów.
Idźmy dalej. Jak informuje mój współpracownik w Toruniu, na zmianach w finansowaniu samorządu budżet miasta również traci dziesiątki milionów złotych. A dopłaty z miejskiego budżetu do subwencji oświatowej rosną podobnie jak w Bydgoszczy – jeszcze w 2019 roku wynosiły 124,5 miliona złotych, a w 2021 roku już 165 milionów. W tym roku ta suma będzie jeszcze wyższa.
Z Grudziądza otrzymaliśmy informację, że sam wzrost poziomu stóp procentowych podnoszonych przez Radę Polityki Pieniężnej, spowoduje w tym roku wzrost wydatków miasta na obsługę długu o prawie 9 milionów złotych. Z kolei ubytek w dochodach z PIT spowodowany wprowadzeniem Polskiego Ładu, tylko w tym roku wyrwie w miejskim budżecie dziurę szacowaną na 26,6 milionów złotych. Gdyby podliczyć wszystkie straty wywołane zmianami podatkowymi oraz konsekwencjami pandemii, to w latach 2020-2022 doprowadziły one do spadku dochodów z PIT o co najmniej o 65 milionów złotych.
To tylko kilka przykładów, ale przecież z podobnymi problemami muszą się borykać władze lokalne w całej Polsce. Co mogą zrobić? Zadłużać się, oszczędzać na nawet najbardziej podstawowych usługach takich jak oświetlenie ulic lub – tam gdzie to możliwe, na przykład w przypadku opłat za komunikację publiczną – podnosić ceny.
***
Tymczasem PiS ustami swojego wodza zapowiada przełożenie terminu wyborów samorządowych o pół roku. Podobno dlatego, że na skutek uchwalonej przez ten sam PiS reformy zbiegają się one w czasie z wyborami parlamentarnymi, co prowadzi do poważnych trudności organizacyjnych. Rozumiem problem, ale trzeba było o tym myśleć podczas uchwalania ustawy przedłużającej kadencję samorządowców.
Poza tym, nauczony doświadczeniem, nie wierzę w czyste intencje tej władzy, zwłaszcza gdy chodzi o regulacje dotyczące organizacji wyborów. Sądzę, że prawdziwe cele są inne. Kaczyński już wie, że po kolejnych wyborach parlamentarnych straci sejmową większość. Liczba katastrof sprowadzonych przez obóz władzy na Polskę jest po prostu zbyt przytłaczająca, nawet dla wielu wiernych dotąd PiS-owi wyborców.
Utrata poparcia, którą od pewnego czasu widać w sondażach, oznacza, że spora grupa posłów i posłanek Zjednoczonej Prawicy będzie musiała sobie poszukać nowej pracy. Dla wielu będzie to nowe doświadczenie, Kaczyński szuka więc sposobu na zapewnienie im miękkiego lądowania właśnie w samorządach. I dlatego poddusza finansowo obecnych samorządowców. Być może liczy na to, że Polacy sfrustrowani wyższymi cenami biletów komunikacji miejskiej, niepełnym oświetleniem ulic, brakami kadrowymi w szkołach, itd. w wyborach samorządowych oddadzą władzę działaczom PiS.
Innymi słowy lider partii, która podobno tak troszczy się o Polaków, chce walczyć o polityczne wpływy kosztem samorządów i usług, które finansują, takich jak utrzymanie szkół, lokalnych dróg, czy komunikacji miejskiej. Bo, proszę Państwa, za tragiczną kondycję lokalnych budżetów odpowiadają przede wszystkim decyzje rządu Zjednoczonej Prawicy, czyli Kaczyńskiego i jego ludzi. A samorządy, podobnie jak zwykli obywatele, muszą sobie radzić z ich konsekwencjami.
Nie wierzą Państwo, że Kaczyński jest się w stanie do tego posunąć? Skoro rezygnuje z dziesiątków miliardów euro na Krajowy Plan Odbudowy tylko po to, żeby niezależnych sędziów trzymać pod butem, to jest w stanie odciąć samorządom miliardy złotych, żeby utrzymać władzę. Od Państwa zależy, czy mu się uda.