Felieton nr 89
Szanowni Państwo!
„Czy należy zakazać rozwodów?” – tak zatytułowano „debatę” zorganizowaną pod koniec stycznia 2020 roku przez katolicki dwumiesięcznik „Polonia Christiana”. Obok redaktora naczelnego pisma, wziął w niej udział Tymoteusz Zych, wiceprezes Ordo Iuris. To on, jak mówił portalowi Interia, był pomysłodawcą tytułu.
Pod wpływem krytyki nazwę debaty podobno zmieniono na „Dlaczego trzeba walczyć z plagą rozwodów?”, ale w mediach społecznościowych wciąż łatwo znaleźć poprzednie zaproszenie. Numer pisma opublikowany w tym samym czasie, na okładce promuje artykuł z apelem nie pozostawiającym żadnych wątpliwości. Po prostu: „Czas zakazać rozwodów!”.
Nie wydaje mi się też, żeby pierwotny tytuł dyskusji był specjalnie prowokacyjny. Raczej dobrze oddawał intencje organizatorów. „Na każde tysiąc małżeństw zawartych w Polsce w roku 2014 rozpadło się aż 349. W ubiegłym roku rozwód sfinalizowało 64 tysiące par, a 1700 znalazło się w orzeczonej przez sąd separacji”, czytamy w zaproszeniu. I dalej: „Oto jeden z najbardziej jaskrawych przykładów rozziewu pomiędzy statystykami liczby ochrzczonych a konsekwencjami wynikającymi z wymagań wiary katolickiej. Dlaczego w kwestii tak zasadniczej – dotyczącej zarówno zbawienia wiecznego, jak i doczesnego szczęścia – poddajemy się tak łatwo? A może nadszedł czas, aby w końcu zakazać rozwodów?”.
Można by całą sprawę potraktować jako nieistotną, a samą debatę jako sabat marginalnej grupki radykałów, gdyby nie fakt, że o Ordo Iuris można powiedzieć wiele, ale z pewnością nie jest to margines. Dowody? Aleksander Stępkowski, założyciel i pierwszy prezes OI jest byłym wiceministrem spraw zagranicznych, a obecnie sędzią Sądu Najwyższego, rzecznikiem prasowym SN i jednym z polskich kandydatów do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Sam Tymoteusz Zych jest jednym z 21 przedstawicieli naszego kraju, zasiadających w Europejskim Komitecie Ekonomiczno-Społecznym, ciele doradczym UE opiniującym propozycje legislacyjne. Jest też członkiem Rady Narodowego Instytutu Wolności, który zajmuje się przydziałem pieniędzy dla organizacji pozarządowych. Konfederacja Inicjatyw Pozarządowych Rzeczypospolitej, organizacja, której Zych jest współzałożycielem i wiceprezesem, dostała – jak informowało OKO. press – 900 tysięcy zł grantu od Narodowego Instytutu Wolności na „rozwój instytucjonalny”. Wpływy Ordo Iuris sięgają daleko dalej, a ostatnio materializują się w walce z Konwencją Stambulską, mającą na celu ograniczenie przemocy wobec kobiet. Wszystko dlatego, że w Konwencji stwierdzono, iż przemoc może być wynikiem kulturowo narzucanych, stereotypowych ról płciowych.
***
Jak radykałowie z Ordo Iuris i popierający ich politycy prawicy uzasadniają swoje postulaty? Bardzo prosto. Twierdzą, że bronią tradycji, dawnych wartości albo nawet zdrowego rozsądku, „naturalnego” porządku czy „normalności”. I w tym sensie reprezentują wartości konserwatywne.
Już na pierwszy rzut oka widać, że te argumenty są wzajemnie sprzeczne. Nie możemy uznać, że jakiś porządek społeczny jest „naturalny”, a zatem uniwersalny dla rodzaju ludzkiego, a jednocześnie, że wynika z naszych tradycji, a zatem jest specyficznym produktem naszej kultury. Argumenty „naturalne” możemy z miejsca odrzucić, ponieważ nie ma czegoś takiego jak jeden, globalny model rodziny. W różnych miejscach na świecie, różne są ideały męskości i kobiecości, podobnie jak inne są, przypisane płciom, role społeczne. Pozycja kobiet w krajach zachodnich różni się od tej w Arabii Saudyjskiej czy Afganistanie. Owszem, wszędzie to kobiety rodzą dzieci, ale już dopuszczalne typy rodziny oraz oczekiwania społeczne wobec dziewczynek i chłopców są bardzo zróżnicowane. W naszej kulturze legalne są jedynie małżeństwa monogamiczne, ale już na Półwyspie Arabskim normalna jest poligynia, czyli związek jednego mężczyzny z kilkoma kobietami. Z kolei w Tybecie zdziwienia nie budzą rodziny poliandryczne, w których jedna kobieta tworzy rodzinę z więcej niż jednym mężczyzną.
Odwołaniami do „naturalnego porządku” czy „zdrowego rozsądku” przez całe wieki próbowano bronić poglądów, które dziś uznajemy za absurdalne lub zwyczajnie barbarzyńskie. Niewolnictwo czy odmawianie kobietom praw politycznych były uznawane za zgodne z „naturalnym” porządkiem. A przekonanie, że ziemia jest płaska za absolutnie zdroworozsądkowe.
Albert Einstein miał twierdzić, że zdrowy rozsądek to nic innego, jak „zbiór uprzedzeń nabytych do osiemnastego roku życia”. Z kolei angielski filozof Bertrand Russell mawiał podobno, że to nic innego jak „metafizyka jaskiniowca”. Kiedy więc słyszymy, że mamy się zgodzić na jakiś stan rzeczy tylko dlatego, że jest on rzekomo „naturalny” lub „zdroworozsądkowy”, powinniśmy się mieć na baczności.
***
Przejdźmy zatem do argumentu „obrony tradycji”. W tym wypadku, nasi radykałowie przedstawiają się jako obrońcy dawnego i, w domyśle, lepszego porządku, który dziś próbują podważać jakieś „ciemne siły”. Zgodnie z tą linią argumentacyjną, polska kultura jest inna od pozostałych (o żadnym uniwersalizmie nie ma więc mowy) i właśnie tej tradycyjnej odmienności powinniśmy bronić.
I na tej ścieżce natykamy się jednak na poważne problemy. Po pierwsze – wbrew temu, co próbują nam wmówić panowie i panie z Ordo Iuris – normy określające ideał rodziny i role płciowe zmieniają się nieustannie. W Nakle, 18-tysięcznej stolicy mojego powiatu, 30 lat temu ze świecą można by szukać na ulicy mężczyzny z wózkiem dziecięcym, zmieniającego pieluchy, czy zajmującego się małym dzieckiem na placu zabaw. Dziś taki widok nikogo nie dziwi. Jest to niewątpliwie sprzeczne z tradycyjnym modelem ojcostwa. Ale nie sądzę, aby ta zmiana stanowiła zagrożenie dla polskiej rodziny i trzeba z nią było walczyć.
Po drugie, nie każdej „tradycyjnej” normy można bronić. W Afganistanie, gdzie spędziłem trochę czasu, toczy się obecnie dyskusja czy dziewczynki powyżej 12. roku życia, powinny mieć prawo do śpiewania w chórze. To samo dotyczy prawa kobiet do nauki. Regularnie dochodzi też do zabójstw lub okaleczania kobiet wykonujących zawody – jak na przykład zawód policjanta – które zdaniem części Afgańczyków może wykonywać jedynie mężczyzna. Ataków dokonuje się więc w imię obrony tradycji, chociaż to akurat tradycja niewarta obrony.
Po trzecie, radykałowie próbują nas przekonać, że najlepszym narzędziem zabezpieczenia tradycyjnych norm jest wprowadzanie prawnych zakazów. Nie wiem, czy aktywiści Ordo Iuris naprawdę wierzą, że całkowity zakaz aborcji wyeliminuje aborcje, czy też chodzi im tylko o to, aby zeszły one do podziemia i nie było ich widać w oficjalnych statystykach. Przypuszczam, że ważniejsze są dla nich pozory niż realny stan rzeczy. To samo dotyczy wspomnianego na początku zakazu rozwodów. Pomijam już fakt, że uderzyłby on bardzo silnie w środowiska konserwatywne, w których rozwodników spotkamy na każdym kroku. Gorzej, że żaden zakaz nie poprawi ludziom jakości ich związków. Co najwyżej zmusi do trwania w małżeństwie, w którym trwać nie chcą. I zamiecie problem pod dywan.
Wreszcie, po czwarte, radykałowie przekonują, że dzięki kulturowej kontrrewolucji na świecie – a przynajmniej w Polsce – zapanuje wreszcie porządek, spokój i harmonia. Kolejna bzdura. Historia ludzkości to nieustanna walka jakichś grup społecznych – mniejszości etnicznych, kobiet, chłopów, robotników itd. – z jakimś obowiązującym porządkiem. To także nieustanne jęki konserwatywnych radykałów przekonujących, że zmiana – na przykład przyznanie prawa głosu kobietom czy usankcjonowanie rozwodów – zawsze prowadzi do końca świata.
***
Czym w takim razie jest konserwatyzm? Dla mnie to przekonanie, że zmiany norm i praw z nimi związanych nie mogą odbywać się w całkowitym oderwaniu od nastrojów społecznych. Radykalna lewica nierzadko popełnia ten sam błąd, co prawicowi radykałowie i wierzy, że uchwalenie jakiegoś prawa wystarczy do rozwiązania problemu. Różnica polega na tym, że dla lewicy prawo ma być narzędziem emancypacji, a dla reakcjonistów narzędziem „obrony” tradycji. W rzeczywistości, jeśli prawo całkowicie mija się z poglądami ludzi, będzie aktywnie podważane i martwe. Kto nie wierzy, niech prześledzi losy prohibicji w USA.
Rozsądny konserwatysta powie, że społeczeństwo musi dojrzeć do pewnych zmian w prawie, że nie wolno ich narzucać. Ale kiedy nastroje społeczne ewoluują, nie będzie próbował na siłę tej zmiany powstrzymywać. Nie będzie zakazywał mężczyznom opieki nad dziećmi, argumentując, że ich zachowanie podważa tradycyjne role płciowe. Mądrość konserwatyzmu polega na tym, żeby ustąpić, gdy fala przemian jest już nie do powstrzymania. Także dlatego, aby zmiana nie przerodziła się w niekontrolowaną rewolucję.
Tymczasem radykałowie z organizacji pokroju Ordo Iuris działają dokładnie na odwrót. Wbrew deklaracjom, nie próbują bronić nas przed obcymi normami. Próbują narzucić zasady, których społeczeństwo już nie chce. Poparcie dla zaostrzania przepisów aborcyjnych jest w Polsce śladowe. Dla zakazu rozwodów jest zapewne jeszcze mniejsze. Zmieniły się także nasze opinie o dobrym rodzicielstwie, seksie przedmałżeńskim, czy związkach partnerskich.
Sporów o wartości i normy nigdy nie da się w społeczeństwie całkowicie wyeliminować. Ale konserwatysta powinien utrzymywać temperaturę konfliktu poniżej poziomu wrzenia. Radykał z kolei – tak z prawa, jak i z lewa – najbardziej lubi dokładać do pieca. I dlatego Ordo Iuris oraz jego sympatycy z obozu władzy z konserwatyzmem nie mają wiele wspólnego. To zwykłe wstecznictwo, które ma nas cofnąć do rzekomo lepszej i szczęśliwej przeszłości. Problem w tym, że ta przeszłość nigdy nie istniała.