Felieton nr 177
Raport z Monachium
Podczas zakończonej właśnie dorocznej konferencji bezpieczeństwa w Monachium wziąłem udział w panelu „Powrót do przyszłości? Projekty europejskiej architektury bezpieczeństwa”. W rozmowie z premierką Estonii, Kają Kallas, premierem Szwecji Ulfem Kristerssonem i wiceprzewodniczącym Komisji Europejskiej Josepem Borrellem poruszyliśmy wiele tematów. Poniżej kilka tez, które w tej dyskusji przedstawiłem.
Członkostwo Ukrainy w Unii Europejskiej
Ukraina wywalczyła sobie prawo negocjowania wstępu do Unii Europejskiej niezwykłą ofiarą, jaką złożyli i wciąż składają jej obywatele. Kijów nie uzyskałby statusu kandydata tak szybko, gdyby nie wojna wywołana przez Władimira Putina. Chociaż gorąco popieram szybkie przyłączenie Ukrainy do UE, mam jednak dla Ukraińców szczerą przestrogę – nie liczcie na łatwe drogi na skróty.
Unia Europejska to między innymi wspólnota prawna oparta o zbiór regulacji, które nie zostaną zmienione ze względu na Ukrainę. To Ukraina będzie się musiała do nich dostosować, a im szybciej to zrobi, tym szybciej zostanie państwem członkowskim. Ukraińskie elity powinny zdawać sobie z tego sprawę nie tylko dla lepszego zrozumienia procesu akcesyjnego, ale także po to, by lepiej tłumaczyć ten proces obywatelom.
Przystąpienie Ukrainy do UE zmieni równowagę sił – Ukraina wprowadzi do Parlamentu Europejskiego około 60 posłów, środek ciężkości przeniesie się na Wschód, a obywatelstwo UE otrzyma ponad 40 milionów ludzi, którzy na własnej skórze doświadczyli rosyjskiego imperializmu.
Były prezydent Estonii, Toomas Hendrik Ilves, pytał, czy te same kraje Europy zachodniej, które oskarżały kraje naszego regionu o przewrażliwienie na punkcie zagrożenia ze strony Moskwy, dziś naprawdę chcą wprowadzenia do UE milionów nowych obywateli o podobnych doświadczeniach historycznych. Rok wcześniej, na tej samej konferencji przedstawiciele Europy środkowej, którzy ostrzegali przed agresją Putina byli uznawani za wojennych podżegaczy, a rzekomi realiści twierdzili, że rosyjski prezydent blefuje. Wyszło na nasze. Dlatego dobrze byłoby, gdyby sceptycy tym razem wysłuchali naszych diagnoz. Jeśli imperialne ambicje Rosji mają zostać powstrzymane, Ukraina powinna zostać członkiem Unii Europejskiej.
Jaka architektura bezpieczeństwa?
Kiedy mowa o architekturze bezpieczeństwa Europy, myślę przede wszystkim o zasadach – jeśli nie przestrzegamy pewnych reguł budowlanych, w najlepszym razie skończymy z budynkiem brzydkim i niefunkcjonalnym, a w najgorszym – konstrukcja po prostu się zawali.
Rosja reguł nie przestrzega. Na przestrzeni lat stworzono cały szereg instytucji, które miały służyć utrzymywaniu przewidywalnych relacji najpierw z ZSRR, a potem z Rosją i łagodzeniu ewentualnych napięć. Jedną z takich instytucji jest Rada Bezpieczeństwa ONZ, która powinna służyć między innymi zmniejszeniu zagrożenia konfliktem zbrojnym. A tymczasem stała się dla Rosji narzędziem unikania odpowiedzialności i potępienia za wojnę, którą wywołała.
Między bajki należy włożyć opowieści Kremla o tym, jak to Zachód rzekomo upokarzał Rosję. Wręcz przeciwnie. Państwa zachodnich demokracji raz po raz szukały „resetu” i poprawy relacji z Moskwą – nieraz wbrew ostrzeżeniom krajów naszego regionu.
Był czas, gdy jako Unia Europejska negocjowaliśmy z Rosją projekt partnerstwa i współpracy. Chociaż dziś trudno sobie to wyobrazić, możliwy był świat, w którym UE podpisałaby umowę stowarzyszeniową zarówno z Ukrainą, jak i z Rosją. Władze na Kremlu zdecydowały jednak, że nie są już tą współpracą zainteresowane. Moim zdaniem w roku 2011 Władimir Putin doszedł do wniosku, że stworzy alternatywną instytucję, Unię Euro-Azjatycką, która następnie podejmie z UE negocjacje jako równorzędny partner. Ukraina była mu w tej organizacji niezbędna. Ale pamiętajmy, że była to decyzja Rosji i to Rosja może ją zmienić. Choć oczywiście nie pod obecnym przywództwem.
Wiceprezydentka Stanów Zjednoczonych Kamala Harris dzień wcześniej na tej samej konferencji oświadczyła, że na podstawie już znanych faktów Stany Zjednoczone są pewne, iż Rosja popełniła podczas wojny zbrodnie przeciwko ludzkości. A ci którzy je popełnili, jak również ich przywódcy powinni zostać pociągnięci do odpowiedzialności. Myślę, że byłoby to nie tylko moralnie słuszne, ale korzystne również dla samych Rosjan. Premierka Estonii trafnie zwróciła uwagę, że proces zmiany świadomości społeczeństwa niemieckiego po II wojnie światowej był możliwy między innymi dzięki procesom norymberskim. Pokazały one światu i wielu Niemcom ogrom zbrodni popełnionych przez ich rodaków i konsekwencje rasistowskiej, nacjonalistycznej retoryki. Jeśli w analogiczny sposób Rosjanie nie przepracują swojej historii, pozostaną niewolnikami imperialistycznych złudzeń.
Rosyjskie władze raz po raz łamały kolejne regulacje i porozumienia międzynarodowe, jakie przez lata staraliśmy się wspólnie wypracować. Nie sądzę więc, że nową architekturę bezpieczeństwa w Europie można zbudować bez zmiany natury panującego w Rosji reżimu.
Bezpieczna Europa
Nie da się jej również zbudować, jeśli Europa nie weźmie większej odpowiedzialności za swoje bezpieczeństwo. Straciłem niemal głos pytając na różnych międzynarodowych forach, co jeszcze musi się wydarzyć na terenach przygranicznych Unii Europejskiej, aby przywódcy państw członkowskich potraktowali sprawę wspólnej obronności poważnie.
Prawdą jest, że wiele krajów – w tym Polska – zwiększa dziś swoje wydatki na zbrojenia, ale powinniśmy to robić razem, w ramach UE i to z kilku powodów.
Po pierwsze, skoordynowane wydatki będą bardziej efektywne – zamiast dublować nasze zdolności bojowe kupimy sprzęt, który będzie się wzajemnie uzupełniał.
Po drugie, będzie to rozwiązanie sprawiedliwsze. Kraje graniczne UE, jak Polska, decydują się dziś na potężne inwestycje w bezpieczeństwo. W rezultacie będą lepiej chronić nie tylko siebie, lecz także inne – często zamożniejsze – państwa członkowskie, które mają szczęście leżeć nieco dalej od źródła zagrożenia. Sprawiedliwszym rozwiązaniem byłoby więc finansowanie inwestycji obronnych poprzez budżet europejski, na który wszyscy się składamy proporcjonalnie do wielkości PKB.
Po trzecie, taka zmiana powinna poprawić nasze relacje ze Stanami Zjednoczonymi, które od lat zachęcają Europejczyków do wzięcia większej odpowiedzialności za własne bezpieczeństwo. Z prostego powodu, Amerykanie muszą się mierzyć z wyzwaniami w innych częściach globu i dobrze by było, gdyby Europejczycy wspólnie potrafili radzić sobie z zagrożeniami niższego szczebla pojawiającymi się u naszych granic. Działając wspólnie nie tylko skuteczniej zadbamy o naszych obywateli, nie tylko podniesiemy naszą wiarygodność na świecie, ale też poprawimy relacje z kluczowym sojusznikiem.
Potencjał obronny buduje się latami. Jeśli nie zaczniemy dzisiaj, w kolejnych dekadach będziemy jako Unia Europejska równie bezbronni jak dziś.