Felieton 46
Szanowni Państwo!
„My chcemy Boga!”, krzyczeli polscy narodowcy podczas swojego Marszu Niepodległości w 2017 roku. Okazuje się jednak, że coraz więcej ludzi – w tym Polaków – Boga chce coraz mniej. Polska prawica i Kościół katolicki powinny się dobrze zastanowić, dlaczego.
Na stronach magazynu „Foreign Affairs” znany politolog, prof. Ronald Inglehart opisuje swoje badania nad poziomem religijności w różnych krajach świata. Zmiany w tym obszarze mierzono pytaniem: „Jak ważny jest Bóg w Twoim życiu”. Badani byli proszeni o odpowiedź w skali od 1 – w ogóle nie ważny, do 10 – bardzo ważny. Nie musi to być oczywiście Bóg chrześcijański, bo – jak pisze autor – ankiety zrealizowano w 49 krajach świata obejmujących 60 procent ludzi na świecie. I co się okazało?
Wbrew wielu przewidywaniom, w latach 1981-2007 badacze nie wykryli specjalnych zmian w kierunku odchodzenia od religii. Wręcz odwrotnie – w 33 na 49 krajów ludzie stawali się bardziej religijni. Dotyczyło to między innymi byłych krajów postkomunistycznych. Ale od roku 2007 tendencja jest wyraźna – 43 z 49 badanych społeczeństw stały się mniej religijne.
Najbardziej dramatyczna zmiana nastąpiła w trzecim najludniejszym państwie świata, czyli w Stanach Zjednoczonych. „W latach 1981-2007 Stany Zjednoczone należały do najbardziej religijnych państw świata, a poziom religijności nie zmieniał się istotnie”, pisze Inglehart. W połowie pierwszej dekady XXI wieku Amerykanie oceniali ważność Boga w swoim życiu średnio na 8,2 punktu w 10-stopniowej skali. W roku 2017 ta liczba spadła do 4,6 i był to najbardziej znaczący spadek we wszystkich badanych państwach.
***
Polski nie ma, niestety, w zestawieniu Ingleharta, ale z innych danych wiemy, że podobne zjawisko może zachodzić i u nas. W badaniach ośrodka Pew Research Center z roku 2018 porównano religijność różnych pokoleń w 108 krajach świata. Wniosek? „Ze wszystkich przebadanych państw, największy spadek religijności – z generacji na generację – nastąpił w Polsce”.
Religijność była w tym wypadku mierzona czterema pytaniami:
- Czy czujesz się związana/y z religią?
- Czy chodzisz co niedzielę do świątyni?
- Czy religia jest dla ciebie bardzo ważna?
- Czy codziennie się modlisz?
Jak pisał w podsumowaniu badań portal OKO.press: „Spośród tych czterech kategorii (…) Polska była globalnym liderem spadku (…) w dwóch kategoriach (2. udział w mszach co najmniej raz w tygodniu, i 3. w deklaracjach, że religia jest bardzo ważna) oraz na drugim miejscu na świecie w 4. kategorii – spadku częstości codziennej modlitwy”.
O ile udział we mszy deklarowało 55 procent Polaków powyżej 40. roku życia, to wśród młodszych już tylko 26 procent. Na pytanie, czy religia jest „bardzo ważna” w ich życiu, twierdząco odpowiedziało 40 procent Polaków po 40-ce i tylko 16 procent młodszych.
Także wiele innych danych wskazuje na to, że Polacy coraz swobodniej podchodzą do religijnych nakazów. Stosunek małżeństw kościelnych do cywilnych w ostatnich latach istotnie spadł. Jak obliczył Główny Urząd Statystyczny, w roku 2000 małżeństwa wyznaniowe stanowiły 71,9 procent wszystkich małżeństw, a w 2018 roku było to już 61,9 procent (w miastach 56,2 procent). Jednocześnie wzrasta powszechność rozwodów. W roku 2018 na 100 zawieranych małżeństw przypadały 33 rozwody, chociaż w roku 2000 tak zwany „współczynnik rozwodów” wynosił 20 procent. Rośnie także wiek nowożeńców. W swoim raporcie GUS pisze, że „od połowy lat 90. XX wieku mediana wieku nowożeńców wynosząca wówczas ok. 23 lat dla kobiet i 25 lat dla mężczyzn – zaczęła się rosnąć i w 2018 r. wyniosła 30 lat dla mężczyzn i prawie 28 lat dla kobiet”. To znaczy, że o ile w latach 90. połowa kobiet wychodzących za mąż miała mniej niż 23 lata, a połowa więcej, to dziś połowa ma mniej niż 28 lat, a połowa więcej. Dla żeniących się mężczyzn ten wiek wynosił 25 lat w latach 90. i 30 lat obecnie.
A przecież późniejszy wiek zawierania małżeństw nie oznacza, że młodzi Polacy żyją w tym czasie w celibacie. Rośnie więc nie tylko liczba związków nieformalnych, ale też dzieci urodzonych w takich związkach – na początku lat 90. takich dzieci było tylko 6 procent, a w 2015 roku już 25 procent.
Wszystkie te zmiany – i wiele innych – pokazują nie tylko szybkie przeobrażenia naszego życia rodzinnego, ale także ewolucję podejścia do nakazów religijnych i religii w ogóle.
***
Przyczyny słabnącej pozycji Kościoła katolickiego są złożone i zróżnicowane. Kiedyś Kościół był jedną z niewielu (albo jedyną) niezależną od opresyjnego państwa instytucją. Dziś musi konkurować z wieloma innymi. Kiedyś model życia zalecany przez duchownych wydawał nam się jedynym możliwym. Dziś, dzięki dostępowi do zróżnicowanych mediów i źródeł informacji, widzimy, że można żyć rozmaicie. Kiedyś role kobiet i mężczyzn były sztywne i szczegółowo podzielone. Dziś ojciec z wózkiem na spacerze czy kobieta decydująca się na ciążę dopiero po 30-ce, nikogo nie dziwią. Kiedyś ludzie Kościoła wydawali się nietykalni. Dziś coraz częściej dowiadujemy się o popełnianych przez nich przestępstwach czy nadużyciach, co obniża prestiż całej instytucji.
Nie wiem, czy Kościół i polska radykalna prawica nie dostrzegają tych zmian i stojących za nimi przyczyn, czy po prostu nie chcą ich dostrzec. Wiem jednak, że dotychczasowe reakcje – szukanie wrogów, straszenie ludzi „wojną kulturową” i „tęczową zarazą” – raczej nie zagonią ludzi z powrotem do Kościoła. Bo jak niby piętnowanie gejów ma zachęcić Polaków do wcześniejszego zawierania małżeństw lub przynajmniej wybierania ślubu kościelnego?
Tym bardziej, że – jak pisze wspomniany na początku Inglehart – odchodzenie od religii nie prowadzi do apokalipsy, którą lubią nas straszyć radykałowie. Społeczeństwa mniej religijne są zwykle bardziej zamożne, a wskaźniki korupcji czy przestępczości jako takiej są w nich zazwyczaj niższe niż w państwach, gdzie ludzie uznają się za bardzo religijnych. W Polsce także przestępczość i religijność ostatnio spadają jednocześnie, co osłabia argument za tym, że religia jest opoką moralności.
***
Duchowni mogą obrażać się na rzeczywistość, ale mogą też próbować ją zrozumieć. Niektórzy przedstawiciele duchowieństwa twierdzą, że Kościół nie może iść na żadne kompromisy, nawet jeśli doprowadzi to do odpływu wiernych. Uważają, że jakakolwiek próba rozmowy o zmieniających się normach obyczajowych to równia pochyła i jeśli Kościół zacznie się liberalizować, uruchomi lawinę. Zamiast więc prowadzić dialog, lepiej „dokręcać śrubę”. Wskazują przy tym na przykłady innych krajów, gdzie kler starał się być bardziej otwarty, a gdzie dziś kościoły i tak stoją puste.
Z drugiej strony, trudno znaleźć przypadek kraju, gdzie Kościół obrał odmienną strategię i obronił stan posiadania. W katolickiej Irlandii kler konsekwentnie odmawiał zmierzenia się z przestępstwami popełnianymi przez duchownych. Skończyło się legalizacją małżeństw jednopłciowych i liberalizacją dostępu do aborcji. A to wszystko po ogólnokrajowym referendum. Innym chrześcijańskim krajem, gdzie duchowieństwo nie próbuje się zmieniać, jest Rosja. Ale przyspawana do Kremla cerkiew nie ma większego wpływu na realne życie Rosjan. Wskaźniki rozwodów są wyższe niż w Szwecji, Francji, Niemczech czy średnio w całej Unii Europejskiej. Podobnie jest z liczbą dokonywanych aborcji w stosunku do liczby porodów – dane dla Rosji znacznie przewyższają wskaźniki dla większości krajów zachodnich (w tym Niemiec, Francji, Szwecji, Norwegii, Wielkiej Brytanii, itd.). Powszechna w rosyjskiej debacie publicznej retoryka obrony „chrześcijańskich wartości” jest niczym więcej niż retoryką właśnie.
Polscy duchowni mają prawo iść drogą Jędraszewskiego i Rydzyka. Ale nie mają prawa oczekiwać, że państwo będzie ten słabnący i radykalizujący się Kościół wspierać tak, jak robi to teraz, za rządów PiS. Zresztą, bliskie związki Kościoła z władzą mogą być kolejną z przyczyn, które odpychają ludzi od religii.
„W przeszłości uznawano, że to przekonania religijne kształtowały poglądy polityczne, nie na odwrót”, pisze Inglehart. „Ale nowe dane wskazują, że relacja przyczynowa może przebiegać odwrotnie: badania panelowe [czyli takie, gdzie tę samą grupę bada się na przestrzeni jakiegoś czasu] pokazały, że wielu ludzi najpierw zmienia swoje poglądy polityczne, a następnie staje się mniej religijnymi”.
Nasi fundamentaliści powinni wziąć sobie te informacje do serca.