Felieton nr 171
Szanowni Państwo!
W połowie listopada rząd Zjednoczonej Prawicy przyjął dokument „Strategia Demograficzna 2040” podejmujący problem niskiej dzietności w Polsce. „Strategia” zawiera niekiedy słuszne diagnozy. Ale kiedy przychodzi do rekomendacji, ogranicza się do nic nieznaczących ogólników i pobożnych życzeń. W praktyce bowiem rząd Zjednoczonej Prawicy robi rzeczy dokładnie przeciwne do tych, które sam sobie zaleca. I zamiast stwarzać zachęty do posiadania dzieci, aktywnie Polaków do tego zniechęca.
Skala problemu
Dokument rządowy nie może przyznać, że program Rodzina 500 Plus, wbrew zapowiedziom PiS, nie przyczynił się do trwałego podniesienia poziomu dzietności. Według najnowszych, jeszcze szacunkowych danych Głównego Urzędu Statystycznego, w 2021 roku liczba urodzeń w Polsce wyniosła niewiele ponad 330 tysięcy. To o około 25 tysięcy mniej niż w roku poprzednim.
Ten rok będzie zapewne jeszcze gorszy. Do 1 września urodziło się w Polsce 208 tysięcy dzieci, mimo że rok wcześniej w tym samym okresie przybyło ich 220 tysięcy. Współczynnik dzietności – czyli liczba urodzonych dzieci przypadających na kobietę w wieku rozrodczym – spadł w 2021 roku do 1,32 i jest niższy od wyniku z roku 2016, czyli pierwszego pełnego roku rządów PiS (wynosił wówczas 1,357). W 2019 roku Polska pod względem dzietności znajdowała się na 19. miejscu wśród 27 krajów członkowskich UE.
Konsekwencje tego stanu rzeczy będą poważne i autorzy „Strategii” zdają sobie z tego sprawę. Ostrzegają, że ludność Polski może skurczyć się z 37,9 miliona w roku 2019 do 23 lub nawet 16,3 milionów w roku 2100. Zmieni się także na niekorzyść stosunek osób pracujących do tych w wieku poprodukcyjnym. „W roku 1990 na jedną osobę w wieku poprodukcyjnym przypadało 4,5 osoby w wieku produkcyjnym, w roku 2019 wartość ta spadła do 2,7, a w roku 2060 może spaść do 1,2 osoby”. Oczywiście w takich warunkach utrzymanie systemów emerytalnych czy przyzwoitych usług publicznych będzie skrajnie trudne. Odsetek osób korzystających ze świadczeń państwa będzie po prostu zbyt duży w stosunku do liczby osób odprowadzających składki. Autorzy dokumentu rozumieją więc skalę problemu.
Co zrobić?
Mało tego, nie sposób się też nie zgodzić z ich ogólnymi zalecaniami, przy czym słowo „ogólne” ma w tym wypadku kluczowe znaczenie. Czytamy, że głównym celem „Strategii Demograficznej” jest „wyjście z pułapki niskiej dzietności i zbliżenie się do poziomu dzietności gwarantującego zastępowalność pokoleń”. To oznacza wzrost współczynnika dzietności do poziomu co najmniej 2,1 w ciągu zaledwie 18 lat – datą graniczną jest zawarty w tytule rok 2040. Prof. Irena Kotowska, demografka ze Szkoły Głównej Handlowej, przekonuje, że to cel niemożliwy do osiągnięcia. Żadne państwo UE nie może się dziś pochwalić takimi wskaźnikami, a poziom dzietności w Polsce, po krótkim wzroście w latach 2016-17, konsekwentnie spada.
Zawieśmy jednak na chwilę wątpliwości i sprawdźmy, jak autorzy chcieliby ów cel zrealizować. We wprowadzeniu wymieniają „12 kierunków interwencji”. Wśród nich są m.in.:
- zabezpieczenie finansowe rodzin;
- wsparcie w zaspokojeniu potrzeb mieszkaniowych rodzin;
- wsparcie trwałości rodzin;
- popularyzacja kultury sprzyjającej rodzinie;
- poprawa jakości i organizacji edukacji;
- rozwój opieki zdrowotnej;
- rozwój infrastruktury i usług potrzebnych rodzinom.
Brzmi atrakcyjnie, więc z ciekawością zajrzałem do rozdziałów, w których spodziewałem się znaleźć konkretne propozycje działań. Niestety, nic nie znalazłem. Na przykład w rozdziale poświęconym jakości edukacji przeczytamy:
- że dzieci są uczone wychowania do życia w rodzinie (jak się uczy tego przedmiotu , o tym dokument milczy);
- że problemem jest różnica w wykształceniu kobiet i mężczyzn. Lepiej wykształcone kobiety wyjeżdżają na studia do większych miast i już nie wracają, a gorzej wykształceni mężczyźni zostają sami. Trzeba więc zmniejszyć tę różnicę, ale jak tego dokonać, tego się już nie dowiemy.
- że wielu rodziców korzysta z płatnych korepetycji. Diagnoza jak najbardziej słuszna, dane pokazują, że wielu Polaków przeznacza setki złotych na dodatkowe zajęcia lub posyła dzieci do szkół prywatnych. Ale, znów, w „Strategii” brakuje konkretnych informacji, co z tym wyzwaniem zrobić.
„Te niedogodności stawiają pytanie o równość szans dzieci z rodzin o niższym dochodzie. Istotne jest zatem podniesienie poziomu edukacji szkolnej oraz zwiększenie oferty zajęć dodatkowych w szkołach w celu minimalizacji potrzeb korepetycji”. I na tym koniec.
Śmiem twierdzić, że to nie brak zajęć dodatkowych w szkole pcha ludzi w objęcia korepetytorów, ale brak nauczycieli. To nie nadmiar gotówki każe im przenieść dziecko do szkoły prywatnej, ale przepełnione klasy i strach przed kolejnymi pomysłami ministra Czarnka. Chcecie powstrzymać odpływ dzieci ze szkół publicznych i na dodatkowe korepetycje, to powstrzymajcie swojego ministra edukacji. Zamiast ciągłej rewolucji i najazdu fundamentalistów, szkoła potrzebuje uspokojenia i przewidywalności.
Atrakcyjne postulaty i przykra rzeczywistość
Podobnie jest w przypadku innych problemów. Autorzy „Strategii” nawet jeśli trafnie je identyfikują, nie zauważają, że działania rządu Zjednoczonej Prawicy zamiast pomóc, dodatkowo te problemy pogłębiają. Weźmy „wsparcie w zaspokojeniu potrzeb mieszkaniowych rodzin”. Zapowiadany z pompą program Mieszkanie Plus nigdy tak naprawdę nie ruszył. Z kolei możliwości zakupu mieszkania na rynku dramatycznie się kurczą, ponieważ wysokie stopy procentowe odcinają Polaków od kredytu. W sierpniu tego roku o kredyty hipoteczne ubiegało się 12 tysięcy chętnych. Rok wcześniej prawie 43 tysiące. To spadek o 70 procent! Pojawiają się także doniesienia o rosnącej liczbie Polaków, którzy mają kłopot ze spłatą już zaciągniętych zobowiązań. Skutek jest taki, że młodzi ludzie muszą mieszkania wynajmować, a w rezultacie ceny najmu także gwałtownie rosną.
Inny postulat to „rozwój opieki zdrowotnej”. Znów, słuszny, ale skutkiem rządów PiS jest pogorszenie jakości opieki, nie jej rozwój. W niedawnym artykule z serwisu „Polityka Insight” czytam, że „w 2020 r. Polska wydała na zdrowie (łączne wydatki publiczne i prywatne) 1591 euro na mieszkańca, przy średniej w UE na poziomie 3159 euro”. To plasowało nas w Unii Europejskiej na 6. miejscu od końca. Dalej dowiaduję się, że jeśli wziąć pod uwagę jedynie wydatki publiczne, to „Polska przeznaczyła na zdrowie 4,7 proc. PKB i zajęła ostatnią pozycję w UE obok Łotwy”. W latach 2019-2021 oczekiwana długość życia spadła w całej UE średnio o 1,2 roku, ale w Polsce o 2,4 lata. Gorzej było tylko w Bułgarii, Rumunii i na Słowacji.
Jeśli do tego dodać praktycznie całkowity zakaz przerywania ciąży, nawet w wypadku poważnych wad płodu i zagrożenia dla zdrowia matki – co zafundował nam Trybunał Konstytucyjny mgr Julii Przyłębskiej – to trudno oczekiwać, by Polki nabrały ochoty na kolejne ciąże.
Kolejny postulat – „zabezpieczenie finansowe rodzin”. Najwyższa od dwóch dekad inflacja sprawia, że zamiast się finansowo „zabezpieczyć” wiele polskich rodzin szybko biednieje, a oszczędności się kurczą.
Strategia nie dostrzega też dokonujących się przemian obyczajowych. Czytamy w niej, że rząd chce „uwzględnić w systemie wsparcia finansowego konstytucyjny obowiązek szczególnej ochrony małżeństwa”, nie dostrzegając, że już co czwarte dziecko w Polsce rodzi się w związkach nieformalnych i odsetek ten od lat rośnie. Władza ma prawo wspierać małżeństwo, ale nie może zamykać oczu na to, że nie wszyscy się na nie decydują. Zamiast takich rodziców ignorować, trzeba mieć ofertę również dla nich – na przykład w postaci związków partnerskich i pewnych przywilejów z nimi związanych.
Ideologiczne zacietrzewienie nie pozwala autorom „Strategii Demograficznej” dostrzec także innego sposobu wsparcia dzietności, czyli zabiegów in vitro. Na 127 stronach tekstu nie wspomina się o tej procedurze ani razu.
W rezultacie „Strategia Demograficzna 2040” jest jak całe rządy PiS – nawet jeśli partia dobrze identyfikuje problemy i roztacza wizje świetlanej przyszłości, to praktyka rządzenia prowadzi nas w dokładnie przeciwnym kierunku. Jak zwykle w świecie PiS, jeśli dobro obywateli nie przystaje do ideologii, tym gorzej dla obywateli.