Felieton 52 23.10.2020
Szanowni Państwo!
Tygodnik „The Economist” informuje, że polski rząd przechodzi do kolejnego etapu ograniczania wolności prasy. Niemiecka grupa wydawnicza Verlagsgruppe Passau, która jest właścicielem większości lokalnych dzienników w Polsce, podobno rozważa ich sprzedaż… Orlenowi.
Okazuje się, że 2 miliardy złotych rocznie wydawane z budżetu na partyjne radio i TVP już nie wystarczają. PiS chce więc za pośrednictwem Orlenu przejąć lokalną prasę. Firma nie potwierdziła, że negocjacje się toczą, ale nie byłoby w tym nic zaskakującego. PiS od dawna otwarcie mówi, że chce większej kontroli nad rynkiem mediów. Oczywiście, owija to w bawełnę takich pojęć, jak „dekoncentracja” czy „repolonizacja”, ale cel jest jasny – mniej niezależności i więcej odgórnej propagandy.
Wicepremier Piotr Gliński tak mówił w rozmowie w radiu RMF FM:
„Tam, gdzie będzie to możliwe, najprawdopodobniej spółki państwowe powinny kupować media […]”. I z żalem dodawał, że „w tej chwili jest olbrzymia przewaga mediów, które nie są w rękach kapitału związanego z polskim rządem”.
Tak, dobrze Państwo rozumieją. Minister kultury uważa, że kapitał „związany z rządem” powinien kontrolować większą liczbę mediów, bo wówczas zapanuje w tym obszarze większa wolność i pluralizm. Istotnie, nic tak nie poprawia swobody pracy dziennikarzy jak fakt, że ich pensje wypłaca państwowa spółka zależna od rządu. Rządu, którego działania ci dziennikarze mają krytycznie analizować.
W swoim programie PiS także nie ukrywa, że zamierza się zająć lokalnym rynkiem medialnym. Czytamy w nim, że „dużym zagrożeniem dla wolności jest nierównowaga podmiotów kształtujących sferę publiczną”. Zdaniem autorów „dotyczy to szczególnie procesów kształtujących lokalną opinię publiczną, gdzie od lat obserwujemy dominację silnych mediów korporacyjnych (…) oraz samorządowych (…), a także lokalnego sektora gospodarczego i politycznego”.
Prawdą jest, że prasa lokalna cierpi z powodu spadków czytelnictwa i braku pieniędzy. Nie tylko zresztą w Polsce – o podobnych zjawiskach mówi się w wielu innych krajach, nawet z takimi tradycjami wolnej prasy jak Stany Zjednoczone. Taki stan rzeczy może prowadzić do uzależnienia finansowego od lokalnych władz, czy co bogatszych lokalnych reklamodawców. Ale Jarosław Kaczyński nie chce tego problemu rozwiązać – on chce po prostu przejąć kontrolę. I konsekwentnie to robi.
Jak przypomina „The Economist”, Polska w ciągu kilku lat rządów PiS drastycznie spadła w rankingach wolności prasy przygotowywanych przez organizację Reporters without Borders. Z miejsca 18. na świecie w roku 2015 (wyprzedzaliśmy wówczas wielką Brytanię, Francję i USA) zjechaliśmy na miejsce 62. w tym roku (niżej niż Gruzja, Armenia czy Niger). Ukochane przez Kaczyńskiego Węgry Viktora Orbána są na miejscu 89., bo tam proces przejmowania kontroli nad mediami jest bardziej zaawansowany. Bardzo możliwe, że i my w tym kierunku zmierzamy. Zresztą tytuł artykułu o Polsce nie pozostawia złudzeń: „The Hungarian model”, czyli „Model węgierski”.
***
Jaki będzie los lokalnych mediów, jeśli przejmie je rządowa spółka? Widzę dwa scenariusze. Jeden zakłada, że po przejęciu, Orlen zamieni gazety w broszurki propagandowe PiS, ale jakimś cudem ich sprzedaż utrzyma się na dotychczasowym poziomie lub wzrośnie. Mało to prawdopodobne. Wyniki oglądalności mediów publicznych czy wyniki sprzedaży hojnie dotowanych przez państwo tygodników prawicowych pokazują, że ludzie wolą normalne media od propagandowych trocin. Scenariusz drugi, bardziej prawdopodobny, zakłada więc, że po przejęciu kontroli przez Orlen sprzedaż gazet spada, a nowy właściciel sztucznie utrzymuje je przy życiu przy pomocy państwowych pieniędzy.
W tej drugiej sytuacji ludzie przestają kupować lokalną prasę, a w poszukiwaniu informacji uciekają na strony internetowe, do mediów społecznościowych, czy różnych grup dyskusyjnych. Czy to znaczy, że w gruncie rzeczy nic się nie stanie? Wręcz przeciwnie.
Po pierwsze, państwowa spółka po raz kolejny utopi niemałe pieniądze w projekt, który ma niewielki sens biznesowy, a potrzebny jest wyłącznie dla celów politycznych. Spółki Skarbu Państwa dotychczas zainwestowały już w Polską Fundację Narodową, w firmę, która kilka lat temu miała wyprodukować „polski samochód elektryczny”, w setki „patriotycznych” dodatków do prawicowej prasy, a także różne gale, akademie i nagrody, które ludzie obecnej władzy przyznają sobie nawzajem.
Po drugie, upadek mediów prowadzi do dalszej fragmentacji debaty publicznej. W świecie, w którym każdy czerpie informacje ze swoich – nierzadko niepewnych – źródeł, racjonalna dyskusja w końcu stanie się niemożliwa. Poszczególne grupy będą bowiem miały nie tylko swoje własne opinie. Będą miały swoje własne fakty.
Ten kolejny przykład marnowania pieniędzy przez państwową firmę każe się też zastanowić, czy spółek Skarbu Państwa w ogóle potrzebujemy. Jeśli mają służyć wyłącznie wspieraniu władzy, może lepiej w końcu je sprzedać, a pieniądze zainwestować w to, co dla nas wszystkich naprawdę ważne – ochronę zdrowia i edukację.