Felieton 34
Szanowni Państwo!
W jednym z poprzednich felietonów – o zamieszkach w USA po śmierci George’a Floyda – napisałem, że Donald Trump „popycha kraj w kierunku regularnej wojny domowej”. Kolejne tygodnie potwierdzają moją przypuszczenia. Im szybciej rośnie liczba ofiar pandemii w USA (już ponad 150 tysięcy) i im wyraźniej sondaże wskazują na to, że może przegrać walkę o reelekcję, tym bardziej rozpaczliwe są jego kroki.
Dlatego decyzja, jaką podejmą amerykańscy obywatele w wyborach prezydenckich już za niespełna 100 dni, 3 listopada, wpłynie nie tylko na przyszłość tego kraju. Może zaważyć na przyszłości całego świata, jaki znamy.
***
Dziś, po zaledwie 3,5 latach urzędowania Trumpa, szacunek dla Stanów Zjednoczonych leży w gruzach. W dorocznym badaniu Gallup Institute, mierzącym między innymi akceptację dla przywódczej roli Stanów Zjednoczonych w świecie, pozytywnie o USA wypowiedziało się tylko 33 procent respondentów! To mediana, a zatem środkowa wartość z badań przeprowadzonych w 135 krajach. Ten wynik jest nieco lepszy niż rezultat z pierwszego roku prezydentury Trumpa (30 procent), ale wyraźnie gorszy niż poziom akceptacji z lat prezydentury Baracka Obamy, kiedy wahał się między 41 a 49 procent.
Co więcej, poziom akceptacji dla przywódczej roli Amerykanów właściwie zrównał się z tym deklarowanym dla globalnej roli Chin (32 procent) i Rosji (30 procent)! I znów, jeszcze kilka lat temu różnice pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a tymi dwoma aspirującymi mocarstwami wynosiły od kilkunastu do ponad dwudziestu punktów procentowych.
Z naszego, europejskiego punktu widzenia relacje z Waszyngtonem wyglądają jeszcze gorzej. Tu mediana akceptacji jest na poziomie 24 procent i nie zmienia się od początku prezydentury Trumpa. Jednocześnie rośnie liczba tych Europejczyków, którzy amerykańskiego przywództwa nie akceptują: z 37 procent w 2016 roku do 61 procent trzy lata później.
A przecież te badania obejmują rok 2019, zatem siłą rzeczy nie uwzględniają amerykańskiej reakcji na wybuch pandemii koronawirusa, jak i globalnych skutków samej epidemii.
W sondażu przeprowadzonym na przełomie kwietnia i maja na zlecenie Europejskiej Rady Stosunków Międzynarodowych (ECFR) przepytano 11 tysięcy Europejczyków w 9 krajach. Na pytanie, jak epidemia koronawirusa zmieniła ich opinię na temat Stanów Zjednoczonych we Francji, Niemczech i Hiszpanii odpowiednio 68, 65 i 64 procent ankietowanych odpowiedziało, że obecnie jest ona gorsza niż była wcześniej. W niektórych państwach – jak Dania i Portugalia – odsetek takich odpowiedzi przekroczył 70 procent! W Polsce tradycyjnie było ich mniej, ale nawet u nas 38 procent respondentów stwierdziło, że epidemia pogorszyła ich opinię o USA, a jedynie 13 procent myśli o Amerykanach lepiej.
***
I prawdopodobnie będzie jeszcze gorzej, bo trudno przypuszczać, żeby ostatnie miesiące rozkochały świat w amerykańskim prezydencie, a co za tym idzie w kraju, który reprezentuje.
Przypomnijmy, w ciągu ostatnich miesięcy dowiedzieliśmy się między innymi, że Trump:
– bez ostrzeżenia i konsultacji zakazał lotów z Europy do USA, doprowadzając do paniki i szturmu pasażerów na lotniska;
– wstrzymał finansowanie dla Światowej Organizacji Zdrowia, a następnie wycofał z niej Stany Zjednoczone;
– chciał potajemnie wykupić niemiecką firmę pracującą nad szczepionką i wymusić na niej produkcję wyłącznie na rynek amerykański;
– wychwalał bliską współpracę z Chinami w walce z wirusem i transparentność władz w Pekinie, by potem oskarżyć je o zatajanie informacji;
– nie zezwolił na wydanie wspólnego oświadczenia państw grupy G-7, bo te nie zgodziły się nazywać COVID-19 „wirusem z Wuhan”;
– zdecydował o wycofaniu 12 tysięcy amerykańskich żołnierzy z Niemiec za to, że Berlin rzekomo nie wpłaca 2 procent PKB na NATO, mimo że takiej składki nie ma, a państwa członkowskie zobowiązały się do wydawania 2 proc. PKB na obronność. Co więcej, wycofywani z Niemiec żołnierze trafią do krajów, które na obronność również nie przeznaczają 2 procent PKB, a w liczbach bezwzględnych wydają znacznie mniej niż Niemcy;
– zagroził sankcjami dla śledczych Międzynarodowego Trybunału Karnego w Hadze, którzy badają ewentualne przewinienia amerykańskich żołnierzy w Afganistanie;
– miał prosić prezydenta Chin o to, by zwiększył import amerykańskiej soi i pszenicy, co miałoby podnieść poparcie dla Trumpa i pomóc mu w wygraniu wyborów;
– w rozmowie z Xi poparł przetrzymywanie setek tysięcy Ujgurów – muzułmańskiej mniejszości w Chinach – w obozach koncentracyjnych, gdzie są poddawani „reedukacji” i zmuszani do pracy;
– w bezpośrednich rozmowach telefonicznych nazywał kanclerz Angelę Merkel „głupią”.
A przecież to jedynie decyzje z obszaru polityki międzynarodowej. W kraju Trump zasłynął między innymi tym, że:
– odmawiał noszenia maseczki i wzywał do zniesienia lockdownu w wybranych stanach, wbrew zaleceniom epidemiologów;
– sugerował, że wirusa można leczyć wstrzykując chorym środki czyszczące;
– otwarcie przyznał, że namawiał służby do zmniejszenia liczby testów na koronawirusa, aby zaniżyć liczbę wykrywanych przypadków;
– nie zareagował, kiedy amerykańskie służby wywiadowcze informowały, że Rosja płaci afgańskim talibom za zabijanie amerykańskich żołnierzy;
– twierdził, że zarządzane przez burmistrz z Partii Demokratycznej Chicago jest bardziej niebezpiecznie niż Afganistan;
– wbrew woli lokalnych władz wysłał funkcjonariuszy federalnych agencji do rozpędzania protestów w kilku miastach, ale wyłącznie tych, gdzie rządzą Demokraci. Często brutalne interwencje funkcjonariuszy doprowadziły do zaostrzenia protestów. Pojawiają się też pytania o legalność działania władz. Na wielu nagraniach z miasta Portland widać, jak niezidentyfikowani funkcjonariusze wpychają protestujących do nieoznakowanych pojazdów i wywożą w nieznanym kierunku;
– nakazał brutalne rozpędzenie pokojowej demonstracji pod Białym Domem tylko po to, by zrobić sobie zdjęcie z Biblią pod jednym z pobliskich kościołów. O swoich planach nie poinformował hierarchy zarządzającego kościołem, a duchownych obecnych w budynku również usunięto;
– wielokrotnie kłamał na temat dostępności testów na koronawirusa i realnego zagrożenia epidemią;
***
Sytuacja jest na tyle dramatyczna, że już teraz w kampanię na rzecz pokonania Trumpa włączają się politycy i organizacje o skrajnie odmiennych poglądach. Mamy więc Republikanów wzywających do głosowania na Joe Bidena, którzy pod szyldem organizacji Lincoln Project publikują znakomicie zrealizowane, kompromitujące dla Trumpa klipy. Mamy Fundację Prezydencką Ronalda Reagana – ikony amerykańskiego konserwatyzmu – która wzywa Partię Republikańską i Trumpa, by w kampanii przestali wykorzystywać wizerunek byłego prezydenta.
Z drugiej strony do głosowania na Joe Bidena solidarnie wzywają ikony amerykańskiej lewicy lub radykalnej lewicy – chociażby senator Elizabeth Warren czy senator Bernie Sanders. Nawet Barack Obama coraz aktywniej włącza się w kampanię, co również jest rzeczą, w przypadku byłych prezydentów, wyjątkową.
Dziś sondaże – zarówno te na poziomie krajowym, jak i poszczególnych stanów – pokazują, że szanse na ponowny wybór Trumpa są niewielkie. Prezydent reaguje więc coraz bardziej nerwowo. 30 lipca napisał na Twitterze, że z powodu pandemii – której tak długo nie uznawał za poważny problem – należałoby przesunąć wybory prezydenckie. Kilka godzin później z pomysłu się wycofał. Jednocześnie twierdzi jednak, że w wyborach dojdzie do fałszerstw na masową skalę. Najpoważniejsze amerykańskie media zupełnie serio pytają, co się stanie, jeśli Trump wyników wyborów nie uzna. Trudno o lepszy wskaźnik tego, jak długą drogę i w jakim kierunku przebyła amerykańska demokracja w ciągu ostatnich 3,5 roku.
***
Naiwnością byłoby twierdzenie, że zmiana prezydenta rozwiąże wszystkie problemy, z jakimi borykają się dziś Amerykanie, bo nierzadko prezydentura Trumpa jest nie tyle ich źródłem, ile skutkiem. Ale zmiana na szczytach władzy to niezbędny pierwszy krok.
A co jeśli Trump wygra po raz drugi? Kilka miesięcy temu moja żona, Anne Applebaum, tak odpowiedziała na to pytanie na łamach magazynu „The Atlantic”:
„Każdy naród może popełnić błąd raz, wybrać złego przywódcę raz. Ale jeśli Amerykanie wybiorą Trumpa ponownie, wyślą w świat jasny sygnał: «Nie jesteśmy już poważnym narodem. Jesteśmy tak prymitywni, jak nasz bezmyślny, narcystyczny, prymitywny prezydent»”.
My po wyborach w Polsce już taki sygnał w świat wysłaliśmy. Czy to samo zrobią wyborcy w Stanach Zjednoczonych? Winston Churchill powiedział kiedyś o Amerykanach, że „zawsze postąpią właściwie, ale dopiero po tym jak wyczerpią wszystkie inne możliwości”. Już wyczerpali, czy to dopiero początek?