Felieton nr 137
Szanowni Państwo!
„Jeśli Rosja dokona inwazji – to znaczy rosyjskie czołgi lub żołnierze po raz kolejny przekroczą granicę Ukrainy – wówczas nie będzie już mowy o Nord Stream 2. Skończymy z tym”. Tak odpowiedział Joe Biden na pytanie dziennikarki o losy gazociągu na wypadek rosyjskiego ataku. Dopytywany o to, jak zamierza zatrzymać ten projekt, odpowiedział ogólnikowo: „Obiecuję, że będziemy w stanie to zrobić”.
Ale ważniejsze jest, w jakich okolicznościach Biden powiedział to, co powiedział. Na konferencji prasowej w Waszyngtonie obok amerykańskiego prezydenta stał kanclerz Niemiec, Olaf Scholz. Zapytany o to samo Scholz stwierdził, że Stany Zjednoczone i Niemcy „będą zjednoczone, będą działały wspólnie i podejmą wszystkie potrzebne kroki”, a koszty dla Putina będą wysokie.
Jednoznacznej deklaracji zatem nie było, ale żadnego sprzeciwu wobec słów Bidena także nie usłyszeliśmy. Wcześniej o tym, że Niemcy nie wykluczają objęcia sankcjami Nord Stream 2 mówiła minister spraw zagranicznych Annalena Baerbock. Zmianę tonu widać także w największej partii opozycyjnej. W wywiadzie opublikowanym przez „Gazetę Wyborczą” nowy przewodniczący CDU, czyli partii Angeli Merkel, powiedział, że błędem strategicznym popełnionym przez Merkel było klasyfikowanie Nord Stream 2 jako „prywatnego projektu”, ponieważ „Nord Stream 2 ma charakter wysoce polityczny i miał go od pierwszego dnia”. Cieszy mnie ta zmiana, bo kiedy przed laty, jeszcze jako minister obrony, nazywałem gazociąg nową odsłoną paktu Ribbentrop-Mołotow, niemieckie media – a nawet ówczesny rzecznik rządu – reagowali oburzeniem.
***
Z jednej strony niechęć niemieckich polityków do jasnego powiedzenia tego, co zakomunikował Biden – że w przypadku inwazji po prostu nie uruchomią NS2 – budzi irytację. I to nie tylko w Polsce. W Stanach Zjednoczonych pojawiają się komentarze (i Demokratów, i Republikanów) stwierdzające, że Niemcy nie są pewnym partnerem w konflikcie z Rosją. Z drugiej jednak strony, jeszcze kilka miesięcy temu wydawało się nieprawdopodobne, by Niemcy w ogóle rozważali zamknięcie NS2. Berlin próbował do tego przekonać kolejne rządy w Polsce, innych krajach regionu oraz instytucje europejskie. Ale udało się dopiero Władimirowi Putinowi. Jak?
Biden po objęciu prezydentury zgodził się na zdjęcie sankcji z firm obsługujących gazociąg, pozwalając tym samym na ukończenie prac. Ale w zamian Niemcy zobowiązały się do jego zamrożenia, gdyby miał zostać wykorzystany jako narzędzie szantażu energetycznego. Swoimi groźbami pod adresem Ukrainy Putin nie pozostawił wątpliwości, że właśnie do tego służy.
Według danych samego Gazpromu firma w 2020 roku dostarczyła do Europy 174,9 mld m³ gazu. A to znaczy, że łączna przepustowość wszystkich gazociągów biegnących z Rosji do Europy już teraz, bez NS2, jest wyższa niż ilość eksportowanego przez Rosję gazu! Tylko przez terytorium Ukrainy Rosjanie mogliby przesyłać ponad 145 mld m³ rocznie. Rosjanie wykorzystują też zaledwie ułamek możliwości Gazociągu Jamalskiego, który biegnie przez Polskę.
Przepustowość Nord Stream 1 i 2 może wynosić łącznie 110 mld m³ rocznie. Jest więc oczywiste, że po jego uruchomieniu Rosjanie będą mogli dalej zmniejszać tranzyt przez terytorium Ukrainy. Tym bardziej, że w roku 2024 wygasa pięcioletnia umowa zawarta pomiędzy spółkami Naftohaz i Gazprom. Zobowiązuje ona Gazprom do przesyłania przez terytorium Ukrainy 65 mld m³ gazu w pierwszym roku i po 40 mld m³ rocznie w kolejnych latach. Co będzie potem? Nie wiadomo.
Między bajki można więc włożyć opowieści, że NS2 zwiększa bezpieczeństwo energetyczne Europy, poprawia dywersyfikację dostaw lub pozwoli zwiększyć ilość przesyłanego surowca. Nord Stream 2 jest przede wszystkim narzędziem politycznym, bo z punktu widzenia ekonomicznego Rosjanie po prostu nie potrzebują nowych gazociągów. A przesył przez Polskę i Ukrainę jest znacznie tańszy niż po dnie Bałtyku.
Warto też pamiętać, że to na Ukrainie, przede wszystkim przy jej zachodniej granicy, znajdują się największe w Europie magazyny gazu o łącznej pojemności przekraczającej 30 mld m³. To dodatkowe narzędzie pozwalające na uniezależnienie się od wahań cenowych na rynkach czy presji politycznej ze strony Moskwy. Jeśli jednak Kreml nadal będzie zmniejszał tranzyt przez Ukrainę, skorzystać z tej możliwości będzie trudniej.
Rosjanie nie od dziś próbują omijać Ukrainę. Temu służy też biegnący wybudowany w latach 90., biegnący przez Białoruś i Polskę Gazociąg Jamalski. Infrastrukturę w Polsce przygotowano pod budowę dwóch nitek. Ostatecznie jednak – w czasie rządów SLD – Rosjanie z budowy drugiej nitki zrezygnowali, a zamiast tego zrealizowali Gazociąg Północny, czyli właśnie Nord Stream. Jeszcze w 2013 roku powrócił pomysł budowy tzw. Pieremyczki, czyli odnogi Gazociągu Jamalskiego prowadzącego z Polski na Słowację z pominięciem Ukrainy, ale ostatecznie Rosjanie postawili na Nord Stream 2.
Polski rząd także nie chciał się zgodzić na Pieremyczkę, słusznie uznając, że uderzałaby w interesy Ukrainy. Poza tym, Gazprom przez lata nie zgadzał się na wypłaty dywidendy z zysków firmy EuroPolGaz obsługującej polski odcinek Gazociągu Jamalskiego, robił wszystko dla zaniżania opłat tranzytowych i – jak przypominał ostatnio Andrzej Kublik w „Gazecie Wyborczej” – „nie płacił w pełni rachunków za tranzyt gazu do Niemiec”.
Czy mimo wszystko nasz rząd popełnił błąd rezygnując z Pieremyczki? W jednym z felietonów pisałem, że „nasza moralna racja nie przełożyła się na żadne korzyści, bo w wyniku decyzji Niemiec, po ukończeniu Nord Stream 2, bezpieczeństwo Ukrainy i tak ucierpi, a Polska nic nie zyska”. Z drugiej strony są opinie mówiące, że Pieremyczka od początku była blefem, ponieważ Rosjanie i tak planowali budowę Nord Stream 2, bez względu jego wyższe koszty.
***
Przeszłości nie zmienimy, ale obecny kryzys stwarza szansę na nowe otwarcie. Skoro nikt nie ma już wątpliwości, że dla Putina gaz jest narzędziem szantażu, musimy się bronić. Jednym sposobem jest zróżnicowanie dostawców, a w dłuższej perspektywie ograniczanie zapotrzebowania naszych gospodarek na gaz. To jednak wymaga czasu. Inny sposób to wzmocnienie naszej pozycji negocjacyjnej w rozmowach z Putinem. Europa jest największym odbiorcą rosyjskiego gazu i gdyby negocjacje z Rosją prowadziła wspólnie, mogłaby uzyskać lepsze warunki.
Dlatego powinniśmy stworzyć unię gazową z prawdziwego zdarzenia. Komisja Europejska już teraz w imieniu państw członkowskich kupuje uran do elektrowni atomowych i potem rozdziela go pomiędzy poszczególne państwa. Nie widzę przeszkód, żeby to samo zrobić z gazem. Wtedy mielibyśmy pewniejsze dostawy, po bardziej konkurencyjnej cenie. Stworzenie takiego systemu mogłoby też zmienić ocenę Nord Stream 2 przez polski rząd i rządy innych państw UE przeciwnych temu projektowi. Gdybyśmy skutecznie wytrącili Putinowi z ręki narzędzie do szantażowania Europy, NS2 nie budziłby aż tak wielkich emocji.
Dobrze by było, gdyby obecny kryzys skłonił Niemcy do otwarcia na prawdziwą europejską solidarność w tej kwestii. Bo zmiany w Berlinie widać, ale na razie zachodzą powoli. Stare powiedzenie w polskim MSZ mówi, że każdy rząd zachodniego kraju uczy się Rosji od nowa. Mam nadzieję, że w przypadku nowych niemieckich władz lekcja przebiegnie szybko, a koszt korepetycji nie okaże się zbyt wysoki dla Ukrainy.