Felieton nr 111
Szanowni Państwo!
PiS słabnie. Od wielu miesięcy Zjednoczoną Prawicą wstrząsają konflikty, toczą się wewnętrzne, podjazdowe wojny, padają wzajemne oskarżenia i groźby. Przez długi czas chęć utrzymania się u władzy, obsadzenia kolejnych ministerstw i spółek Skarbu Państwa była silniejsza niż wzajemna niechęć. Dziś coś się zacięło. Kaczyński musi kusić pojedynczych posłów, żeby utrzymać choćby minimalną większość w Sejmie. Zamiast wielkiego triumfu jest walka o przetrwanie.
Nie wiemy, ile ta walka potrwa. Ale kiedy rząd słabnie, opozycja nie może zajmować się sobą. Bo osłabiony Kaczyński jest tym bardziej niebezpieczny, ponieważ wie, że jeśli straci władzę, nigdy jej już nie odzyska. To Kaczyński gotowy zrobić wszystko, żeby władzę zachować.
Jak inaczej czytać „deklarację ideową” podpisaną przez PiS wspólnie z włoską Ligą Matteo Salviniego, czy francuskim Zjednoczeniem Narodowym Marine Le Pe – partiami skrajnej antyeuropejskiej prawicy, wielbiącymi Putina i przez niego finansowanymi?
Kiedy nasze relacje z Unią Europejską i Stanami Zjednoczonymi są najsłabsze od lat, kiedy amerykańscy prezydenci – tak były, jak i obecny – uznają nas za państwo autorytarne, kiedy w Brukseli przestajemy być traktowani jak poważny partner, kiedy jedynym chyba sąsiadem Polski, z którym nie mamy dziś zatargów jest Bałtyk – w takich warunkach Kaczyński tworzy wspólny front z klientami Putina. Tu już nie można udawać. Nie można nie widzieć, że to człowiek gotowy za władzę sprzedać bezpieczeństwo kraju.
W takich warunkach opozycja nie może tracić czasu na spory. A największa partia opozycyjna musi mieć sprawdzonego lidera, który z powodzeniem ją zjednoczy.
Nie ma partii jednorodnych. W każdej są ludzie o nieco odmiennych poglądach – bardziej konserwatywnych lub postępowych, bardziej socjalnych lub wolnorynkowych. A obok tego są jeszcze różnice w proponowanych metodach działania – jedni twierdzą, że powinniśmy skupić się na przyszłości, na odbudowywaniu kraju po Kaczyńskim, drudzy, że trzeba głośno i ostro mówić o tym, jak Kaczyński zagraża bezpieczeństwu Polski tu i teraz, bo inaczej żadnej przyszłości nie będzie. Te różnice nie są niczym nadzwyczajnym. Nasi wyborcy też nie są identyczni.
Jednak w ostatnim czasie różnorodność zamiast być źródłem siły PO – jak w jej najlepszych latach – była źródłem sporów. To prowadziło do spadków poparcia mierzonego sondażami, a w konsekwencji… do dalszych nieporozumień i szukania winnych. To błędne koło, z którego może nas wyrwać tylko odpowiedni przywódca. Taki, który będzie w stanie tą różnorodnością zarządzić.
Doświadczenie i autorytet Donalda Tuska dają na to szansę. Nie chodzi o żaden powrót do przeszłości, a wiek Tuska – przypomnę, młodszego od Kaczyńskiego o 8 lat, a od Joe Bidena o 15 lat– nie ma znaczenia. Inteligentny polityk rozumie, że z czasem zmieniają się oczekiwania ludzi i wyzwania, przed jakimi stoi kraj. Wspomniany Biden jest tego dobrym przykładem – przez lata uznawany za do bólu centrowego, jako prezydent wychodzi z ambitnym programem poważnych reform. Dlaczego? Bo świat nie stoi w miejscu.
Po czterech latach prezydentury Donalda Trumpa, w obliczu rosnącej rywalizacji z Chinami, kryzysu klimatycznego, rewolucji energetycznej i technologicznej nie można wyborcom zaproponować powrotu do przeszłości lub nieruchomego trwania. Kiedy inni idą do przodu, ten kto stoi w miejscu, zostaje z tyłu.
Tusk dobrze o tym wie. I wie, że do rządzenia krajem potrzebuje ludzi o różnym doświadczeniu – także doświadczeniu pokoleniowym. Proszę raz jeszcze spojrzeć na Stany Zjednoczone – administracja najstarszego prezydenta w historii jest najbardziej zróżnicowaną w historii. Twierdzenie, że o jakości polityka decyduje rok urodzenia to po prostu nieprawda.
Tusk byłby naiwny, gdyby uważał, że sam jego powrót da Platformie Obywatelskiej zwycięstwo lub że do sukcesu prowadzi ta sama droga, co w roku 2007 czy 2011. A naiwny nie jest. Widzimy przecież jak na dłoni, że to, co było dla Polaków ważne 10 lat temu, nie musi być ważne dziś. A to, na co 10 lat temu nie zwracano dostatecznej uwagi – jak zmiany klimatyczne, jakość powietrza, potrzeby młodych rodziców – obecnie staje się tematem numer jeden. Kiedyś w wyborach na prezydenta Warszawy wygrywała Hanna Gronkiewicz-Waltz, teraz warszawiacy w pierwszej turze wybrali Rafała Trzaskowskiego.
W bardzo dobrym wystąpieniu Tusk podkreślał, że zbyt łatwo część z nas przyzwyczaiła się do tego, co wydawało się nieakceptowalne – do nepotyzmu na gigantyczną skalę, oszustw, upodlania niezależnych instytucji, mierności PiS-owskiej elity czy wreszcie marnotrawienia miliardów złotych publicznych pieniędzy. Nie możemy się na to godzić. Musimy nieustannie zło nazywać złem, zamiast w całym tym bagnie na siłę szukać jakichś pomysłów, które nie są najgorsze. Kiedy ktoś dewastuje nam dom, to wyrzucamy go za drzwi, a nie cieszymy się, że jeden pokój pozostał jeszcze nietknięty.
To nie znaczy, że Platforma Obywatelska ma być tylko anty-PiS-em. Tusk mówił o tym, jak obecna władza okrada nas nie tylko z pieniędzy, ale przede wszystkim z przyszłości. Z naszej pozycji w Europie, z prawa do czystego powietrza i oddalenia katastrofy klimatycznej, z bezpieczeństwa, które – jak wiemy z historii – naprawdę nie jest nam dane raz na zawsze. Za to wszystko zapłaci nie Kaczyński, lecz kolejne pokolenia. Dlatego właśnie drugą stroną sprzeciwu wobec PiS jest pozytywny program naprawy dokonanych przez Kaczyńskiego zniszczeń.
W tym celu Platforma potrzebuje większego zaangażowania nowych, młodszych polityków. Na niedawnym kongresie Młodych Demokratów postulowałem, aby na naszych listach wyborczych w każdym okręgu na jednym z trzech pierwszych miejsc była co najmniej jedna osoba przed 35. rokiem życia. I będę o realizację tego pomysłu walczył.
Ale zmiana pokoleniowa nie musi oznaczać pokoleniowej wojny! A Platforma – jeśli chce odzyskać zaufanie wyborców – musi skoncentrować się na nich, nie na sobie. Musi pokazać, że jest gotowa do przejęcia rządu tu i teraz.
Przywództwo Tuska daje na to szansę. Nie dlatego, że wygrywał kiedyś. Ale dlatego, że wykorzysta różnorodność Platformy do wygrywania dzisiaj.