Felieton nr 12
Szanowni Państwo!
Raptem kilka dni po ogłoszeniu porozumienia „dwóch Jarosławów”, już widzimy, że układ Kaczyńskiego z Gowinem nie tylko nie rozwiązał naszych problemów, ale jeszcze je pogłębił.
Spróbujmy zrozumieć, gdzie w tej chwili jesteśmy.
***
W niedzielę Państwowa Komisja Wyborcza stwierdziła nieważność wyborów prezydenckich, zaplanowanych na 10 maja, ze względu na „brak możliwości głosowania na kandydatów”. PKW uznała sytuację za analogiczną do tej, gdyby do wyborów nikt się nie zgłosił. Taka opinia PKW oznacza, że Marszałek Sejmu ma obecnie 14 dni na zarządzenie nowych wyborów. Podkreślmy – nowych, bo przewodniczący PKW dopytywany przez dziennikarzy stwierdził, że „de facto zakończyliśmy […] proces wyborczy, związany z zarządzeniem Marszałka Sejmu z 5 lutego”.
Marszałek Sejmu zarządza więc nowe wybory, w których mogą wystartować nowi kandydaci. A to oznacza konieczność rozpoczęcia na nowo kampanii, zebrania podpisów pod kandydaturami i wydrukowania na nowo kart wyborczych, które już raz politycy PiS kazali drukować. Kosztowało to podatników, co najmniej, kilka milionów złotych.
Porozumienie Gowin-Kaczyński zakłada, co prawda, zachowanie „praw nabytych” kandydatów, którzy mieli startować 10 maja, ale to ustalenie budzi poważne wątpliwości. Po pierwsze, ustawy, która by te „prawa nabyte” nadawała, nie ma i nie wiadomo, kiedy wejdzie w życie. Po drugie, nawet jeśli wejdzie w życie, to trudno zrozumieć, jak nowe prawo może działać wstecz i obejmować wybory, które już się odbyły.
To oczywiście sprawia, że komitety wszystkich kandydatów planujących start w wyborach 10 maja poniosły straty finansowe – prowadziły kampanię, prosiły wyborców o wsparcie finansowe, wydawały pieniądze, a wybory – nie z ich winy – nie doszły do skutku. Czy powinna przysługiwać im jakaś forma odszkodowania? Na ten temat porozumienie Gowin-Kaczyński nic nie mówi. Nie bardzo wiadomo też, jak w obecnej sytuacji komitety mają się rozliczyć z kampanii.
***
To jednak dopiero wierzchołek całej góry problemów. Najgorsze jest chyba to, że wciąż nie wiemy, na jakich zasadach miałyby się odbyć te nowe – jeśli zgodzimy się, że są nowe – wybory. Obecnie obowiązuje ustawa odrzucona przez Senat, ale zaakceptowana przez sejmową większość i podpisana przez Andrzeja Dudę. Pozwala ona na przeprowadzenie wyborów korespondencyjnych, lecz pełna jest dziur, które bezlitośnie wytknęli posłom PiS senatorowie opozycji.
Zgodnie z umową między Kaczyńskim a Gowinem, ten drugi ma teraz przedstawić swoje propozycje poprawek do felernej ustawy. W poniedziałek zapowiedział, że zrobi to w tym tygodniu. Rzecz w tym, że Kaczyński nie musi się na nie zgodzić, bo jego „porozumienie” z Gowinem to tylko kartka papieru bez żadnego znaczenia prawnego. Media informują, że w sobotę Kaczyński był o krok od zignorowania Jarosława Gowina i zorganizowania wyborów 23 maja. Doradzali mu to Zbigniew Ziobro i… były prezes telewizji – niegdyś publicznej, a dziś partyjnej – Jacek Kurski. Ostatecznie duet Kurski-Ziobro nic nie wskórał i na razie porozumienie jest w mocy. Czy tak będzie nadal, nie wiadomo. Dlaczego?
***
Na horyzoncie pojawia się kolejna przeszkoda. W poniedziałek Gowin stwierdził, że chciałby, aby nowe wybory nie były wyłącznie korespondencyjne, lecz „hybrydowe”. To znaczy, że korespondencyjnie głosowaliby ci, którzy zgłosiliby taką chęć, a pozostali wyborcy oddaliby głos tradycyjnie, w lokalach wyborczych. To lepsze rozwiązanie, bo daje obywatelom możliwość wyboru, ale z kolei nie uwzględnia zagrożenia epidemicznego. Minister zdrowia, Łukasz Szumowski, jeszcze niedawno przekonywał, że normalne wybory mogą odbyć się najwcześniej za dwa lata. Gowin pytany czy konsultował swój pomysł na wybory hybrydowej z Szumowskim przyznał, że nie.
Dobrze to pokazuje jakość współpracy i poziom koordynacji prac w tej – jak sami o sobie mówili – „biało-czerwonej drużynie”.
***
Ale i na tym nie koniec. Załóżmy, że Szumowski zmieni zdanie w sprawie wyborów tak samo, jak wcześniej zmienił zdanie w sprawie konieczności noszenia maseczek.
Nawet jeśli Sejm błyskawicznie przyjmie poprawki Gowina, musi się nad nimi pochylić także Senat. I dobrze by było, aby nie musiał się spieszyć, tylko poprawił ewentualne błędy po to, abyśmy uniknęli kolejnej kompromitacji. Na swoje prace Senat ma 30 dni. Niedużo, jeśli weźmiemy pod uwagę, z jak poważną sprawą mamy do czynienia i do jak wielkiego chaosu doprowadził upór Kaczyńskiego.
Skutek tego uporu jest taki, że dzień po zignorowaniu przez władze terminu wyborów prezydenckich, wciąż nie wiemy, kiedy i na jakich zasadach będziemy mogli wymienić Andrzeja Dudę. I niewykluczone, że w tym stanie zostaniemy przez kolejny miesiąc.
Wszystko to byłoby pewnie komiczne, gdyby nie fakt, że rozmawiamy nie o perypetiach IV-ligowego klubu piłkarskiego, ale o 36-milionowym państwie w samym sercu Europy. I o naszym fundamentalnym prawie – prawie wyboru tego, kto ma nas reprezentować.
Musimy wyjść z tego chaosu jak najszybciej, a pierwszym krokiem powinna być eksmisja obecnego lokatora – używam tego słowa celowo – Pałacu Prezydenckiego.