CZCIONKA
KONTRAST

Unia się opłaca. I to bardzo

Share this...
Share on Facebook
Facebook
Tweet about this on Twitter
Twitter

Felieton nr 119

Szanowni Państwo!

Od pewnego czasu rozmaici politycy Zjednoczonej Prawicy licytują się, kto bardziej skrytykuje Unię Europejską i nasze w niej członkostwo. Nie będę się tu zajmował idiotyzmami wygadywanymi w mediach przez Marka Suskiego, który porównuje obecność w UE do okupacji hitlerowskiej i sowieckiej. Nie będę się słowami Suskiego zajmował nie tylko z szacunku dla inteligencji moich Czytelników, ale przede wszystkim z szacunku dla pamięci ofiar tych reżimów.

Sowieci i niemieccy naziści zabili miliony polskich obywateli, wielu innym złamali życie, wywieźli na roboty, zagrabili majątek, zostawiając za sobą zgliszcza. Porównywanie dobrowolnego, korzystnego dla Polski i popieranego przez ponad 80 proc. Polaków członkostwa w UE do koszmaru okupacji jest nie tylko kłamliwe – jest moralnie odrażające. I wystawia świadectwo w tym samym stopniu Suskiemu, co Kaczyńskiemu, który mu te idiotyzmy mówić kazał.

Jednocześnie inni politycy Zjednoczonej Prawicy próbują krytykować członkostwo w Unii w sposób z pozoru bardziej poważny. Podpierają się liczbami i przekonują, że przynależność do UE nam się nie opłaca. Ostatnio takie „wyliczenia” przedstawiał Patryk Jaki, któremu wyszło, że do członkostwa dopłaciliśmy setki miliardów złotych. Bogaty to kraj, którego stać na takie ekstrawagancje. Z wyliczeniami Jakiego jest jednak tak, jak z deklaracją antykorupcyjną PiS – nie są warte papieru, na którym je zapisano.

Po pierwsze, Jaki porównuje rzeczy nieporównywalne, czyli bierze z jednej strony sumę środków otrzymanych przez Polskę z budżetu UE i zestawia z zyskami, jakie firmy zagraniczne wypracowały dla siebie w naszym kraju. Równie dobrze można by porównać jabłka do pomarańczy, stwierdzić, że te drugie są bardziej pomarańczowe, a w związku z tym kupowanie jabłek się nie opłaca. To jest ten poziom absurdu.

Po drugie, zyski niepolskich firm to istota argumentacji Jakiego. Ale z faktu, że zagraniczne firmy prowadzą w naszym kraju opłacalną działalność nie wynika, że Polacy na tym tracą. Jest dokładnie odwrotnie! Jeśli jakaś firma stawia w Polsce fabrykę na przykład samochodów i na ich sprzedaży zarabia, to przecież tworzy miejsca pracy dla polskich pracowników. A pensje, jakie ci ludzie dostają, wydają następnie w Polsce i od nich odprowadzają podatki, składki emerytalne, zdrowotne itd. Innymi słowy zagraniczna inwestycja w Polsce zwykle jest korzystna i dla inwestującej firmy, i dla pracowników, i dla polskiego państwa. Ale tego już w swoich wyliczeniach Jaki nie uwzględnia.

Najwyraźniej europoseł wie coś, czego nie wie premier jego rządu. Bo Mateusz Morawiecki gorąco zachęca zagraniczne przedsiębiorstwa do inwestowania w Polsce. Na przykład Mercedes otrzymał od polskiego rządu ponad 80 milionów złotych wsparcia na budowę fabryki w Jaworze i dodatkowe ulgi podatkowe wynikające z tego, że fabryka powstanie w Specjalnej Strefie Ekonomicznej koło Wałbrzycha. Amerykański gigant finansowy JP Morgan za otwarcie biura w Warszawie otrzymał od rządu dotację na ponad 20 milionów złotych. To jak to jest z tymi zagranicznymi inwestycjami – opłacają się czy nie?

Po trzecie, wiele firm inwestujących w Polsce wytwarza dobra, z których korzystają sami Polacy. Jeśli jakieś przedsiębiorstwo wygra przetarg na budowę drogi, to nie tylko w czasie tej budowy może zatrudnić polskich pracowników i zaprosić polskie firmy do współpracy, ale na koniec zostawia w Polsce drogę, z której wszyscy korzystamy i która przyczynia się do rozwoju gospodarczego. Dodajmy jeszcze, że wiele z takich inwestycji jest finansowanych w dużej części za pieniądze z unijnego budżetu. A zatem z UE otrzymujemy środki na inwestycję, na jej realizacji zarabiają polscy pracownicy zagranicznej firmy i na koniec zostajemy z nową infrastrukturą. To faktycznie straszne.

Po czwarte, czy gdybyśmy nie byli w UE, to zagraniczne przedsiębiorstwa działające w Polsce przestałyby przelewać zyski do centrali w swoich krajach? Oczywiście, że nie. Dwie rzeczy z pewnością by się jednak zmieniły. Nie dostawalibyśmy pieniędzy z budżetu UE, a europejskich inwestycji byłoby mniej, bo koszty inwestowania u nas byłyby wyższe – chociażby ze względu na cła, jakie zostałyby nałożone na towary produkowane w Polsce i eksportowane do UE. A – jak już sobie powiedzieliśmy – mniej zagranicznych inwestycji, to także mniejsza liczba miejsc pracy dla Polaków.

Po piąte, wprowadzenie ceł po ewentualnym polexicie uderzyłoby także w polskich eksporterów. Koszty ceł musieliby doliczyć do swoich produktów, a tym samym staliby się mniej konkurencyjni niż ich europejscy rywale. W takiej sytuacji polski producent na przykład butów, mógłby przenieść produkcję za granicę, do kraju UE po to żeby zyskać swobodny dostęp do całego europejskiego rynku. Czy na tym zależy Jakiemu i jego kolegom? Na wyprowadzaniu z Polski miejsc pracy?

Po szóste, Jaki i inni nasi eurofobowie często powtarzają, że Polska traci na obecności w Unii, ponieważ ta okropna Bruksela coś nam narzuca – na przykład w kwestii wprowadzenia odnawialnych źródeł energii i ograniczenia emisji dwutlenku węgla. Przede wszystkim Unia niczego nam nie narzuca, bo nie może. Wszelkie nowe przepisy muszą zostać zaakceptowane przez państwa członkowskie. Dzieje się tak z bardzo prostej przyczyny – UE nie jest organizacja autorytarną, lecz demokratyczną, a polskie władze współtworzą politykę Unii. To Mateusz Morawiecki reprezentuje nas na posiedzeniach Rady Europejskiej, a ministrowie na posiedzeniach Rady Unii Europejskiej. Rozwiązania wprowadzane na poziomie Wspólnoty to kompromisy zaakceptowane także przez polski rząd.

Eurofob odpowie w tym miejscu, że gdybyśmy wyszli z Unii, nie musielibyśmy się oglądać się na innych. Polska poza UE mogłaby więc ignorować wszelkie unijne normy energetyczne, środowiskowe itd. Co prawda trulibyśmy wówczas naszych współobywateli, ale wytwarzalibyśmy wszystko taniej i nasza gospodarka byłaby bardziej konkurencyjna. Niestety, to po prostu nieprawda.

Jako członkowie Wspólnoty mamy wpływ na tworzenie unijnego prawa. Po polexicie, ten wpływ by zniknął, a nasze firmy i tak musiałby spełniać unijne normy, jeśli chciałyby korzystać z unijnego rynku. Już dziś wiadomo, że produkty z krajów spoza Unii, które nie przestrzegają tak wyśrubowanych norm środowiskowych, jakie obowiązują w UE, będą obłożone dodatkowym podatkiem. Właśnie po to, żeby nie chronić europejskie – w tym polskie – firmy.

***

Analizy Jakiego i jemu podobnych eurofobów mają więc przynajmniej dwie zasadnicze wady. Przede wszystkim opierają się na bardzo wątpliwych wyliczeniach i porównaniach zjawisk nieporównywalnych.  A poza tym całą energię skupiają na krytyce UE, pomijając odpowiedź na pytanie o poziom naszego życia poza Wspólnotą. Dlaczego? Bo byłby znacznie niższy.

W całej tej dyskusji nie chodzi o Unię. Chodzi o licytację na radykalizm, walkę o te kilka procent skrajnie eurofobicznych wyborców, do których chcą dotrzeć Solidarna Polska, PiS i Konfederacja.

A tak naprawdę obecna władza doskonale zdaje sobie sprawę z korzyści, jakie daje nam obecność w UE.

„Efekty rozszerzenia UE w 2004 roku można oceniać z różnych perspektyw. W wymiarze symbolicznym zakończyło ostatecznie erę historycznych podziałów, w politycznym przyczyniło się do poszerzenia obszaru współpracy, pokoju i stabilności. W aspekcie międzynarodowym wzmocniło pozycję Unii w zglobalizowanym świecie. Wśród zalet dla nowo przyjętych państw należy natomiast wskazać możliwość funkcjonowania w obrębie rynku wewnętrznego oraz pozytywny wpływ rozszerzenia na sytuację społeczno-ekonomiczną. […] Do Polski szerokim strumieniem popłynęły unijne pieniądze, które w połączeniu z pracowitością i przedsiębiorczością Polaków, zmieniły oblicze naszego kraju”.

Powyższy akapit to nie są moje słowa. To fragment prezentacji korzyści z członkostwa Polski w UE przygotowanej zaledwie dwa lata temu przez rząd Zjednoczonej Prawicy. Rząd, którego wiceministrem był wówczas Patryk Jaki.

Widząc tę spiralę kłamstw proponowałem, i propozycję podtrzymuję, aby obejmując mandat do Parlamentu Europejskiego poseł – tak jak w wielu parlamentach narodowych – przysięgał strzec interesów swoich wyborców i przestrzegać porządku prawnego UE, ale też potwierdzał lojalność wobec instytucji, w której pracuje. Inaczej nasi eurofobowie będą jak Nigel Farage, ojciec Brexitu, który przez 20 lat atakował Unię i „elity brukselskie” na gaży europosła. A teraz do fuchy komentatora w Russia Today dostaje jeszcze emeryturę z Parlamentu Europejskiego. Nie ma dla nich granicy obłudy.

Share this...
Share on Facebook
Facebook
Tweet about this on Twitter
Twitter