CZCIONKA
KONTRAST

Wiotki kręgosłup Błaszczaka i kolejna zmarnowana okazja

Share this...
Share on Facebook
Facebook
Tweet about this on Twitter
Twitter

Felieton nr 169

Szanowni Państwo!

Bałagan i chaos kreowany przez rząd PiS dosłownie na każdym kroku nie przestaje zadziwiać. Nawet wówczas, gdy dostają szansę zrobienia czegoś dobrego dla kraju, stają na głowie, aby przypadkiem się nie udało. Ostatniego przykładu dostarcza popłoch, jaki w obozie władzy wywołała możliwość… poprawy bezpieczeństwa Polski.

 

Przypomnijmy, niemiecka minister obrony, Christine Lambrecht, zaproponowała wysłanie do Polski dwóch baterii rakiet przeciwlotniczych Patriot. Stało się to po tym, gdy w miejscowości Przewodów zginęło dwóch Polaków, najpewniej trafionym ukraińskim pociskiem wystrzelonym w czasie kolejnego ataku rakietowego Rosjan. Minister obrony, Mariusz Błaszczak, zareagował na ofertę pozytywnie.

„Z satysfakcją przyjąłem propozycję niemieckiej minister obrony dot. rozmieszczenia w naszym kraju dodatkowych wyrzutni rakiet Patriot. Podczas dzisiejszej rozmowy telefonicznej ze stroną niemiecką, zaproponuję, by system stacjonował przy granicy z Ukrainą”, napisał na Twitterze 21 listopada w godzinach porannych.

Rozmowy z Niemcami najwyraźniej były owocne, bo kilka godzin później Błaszczak poinformował, że minister potwierdziła swoją propozycję, a „do ustalenia pozostaje wersja systemu, jak szybko do nas dotrą i jak długo będą stacjonować”. Dodał, że „liczy na szybkie przedstawienie szczegółów przez stronę niemiecką”.

Tego samego dnia prezydent Andrzej Duda mówił w Polsat News, że oferta Niemiec „to ważny gest sojuszniczy” i że chciałby, aby „te zestawy obrony przeciwrakietowej znalazły się blisko granicy, żeby tam chroniły ten obszar”. Mało tego, przyznał, że krótko przed rozmową dla Polsat News spotkał się z ministrem obrony i rozmawiali właśnie na temat przekazania Polsce baterii Patriot.

Zaledwie dwa dni później Mariusz Błaszczak zmienił jednak zdanie i zwrócił się do Niemiec z prośbą, aby zamiast przekazywać baterie Polsce, wysłali je na Ukrainę. Doskonale wiedział, że to prośba niemożliwa do spełnienia, m.in. dlatego że broń byłaby obsługiwana przez personel niemiecki, a państwa NATO zdecydowały, że swoich żołnierzy na teren Ukrainy wysyłać nie będą. Inne rozwiązanie nie wchodzi w grę, bowiem odpowiednie przeszkolenie ukraińskich żołnierzy mogłoby zająć nawet… dwa lata, twierdzi Marek Świerczyński, ekspert „Polityki Insight”. Błaszczak twierdził, że do zmiany zdania skłoniły go kolejne ataki rakietowe Rosji na Ukrainę. Ale Rosjanie zaczęli takie ataki niedługo po wysadzeniu w powietrze Mostu Krymskiego, co miało miejsce na początku października. Trudno więc uwierzyć, by to rosyjskie ostrzały wpłynęły na opinię ministra Błaszczaka. Co więc się stało?

W międzyczasie na temat baterii Patriot wypowiedział się dla Polskiej Agencji Prasowej Jarosław Kaczyński.

„Zaznaczam, że wyrażam tu mój własny, osobisty pogląd, ale uważam, że dla bezpieczeństwa Polski najlepiej byłoby gdyby Niemcy przekazali ten sprzęt Ukraińcom, przeszkolili ukraińskie załogi, z zastrzeżeniem, że baterie miałyby być rozlokowane na zachodzie Ukrainy”, powiedział Kaczyński. A Błaszczak życzenie szefa partii natychmiast zrealizował.

Zmiana polskiego stanowiska nie była konsultowana ani z prezydentem Dudą, ani ze stroną niemiecką! Ambasador Niemiec pytany w rozmowie z „Rzeczpospolitą”, czy Berlin uprzedzono przed publikacją wywiadu Kaczyńskiego dla PAP przyznał, że nie. A dopytywany, czy w związku z tym słowa szefa PiS były dla nich zaskoczeniem odpowiedział wymownym milczeniem.

W dalszej części rozmowy Thomas Bagger zwrócił uwagę na jeszcze jeden ważny element relacji polsko-niemieckich. „Oferta Patriotów pokazuje wagę, jaką rząd przywiązuje do relacji z Polską. Polska mogłaby więc mieć znaczący wpływ na niemiecką debatę w sprawie polityki wobec Rosji”. Otóż to – Niemcy popełnili w swoich relacjach z Rosją katastrofalne błędy, za które dziś płacą zagrożeniem dla bezpieczeństwa energetycznego, polityczną korupcją i stratami wizerunkowymi. Polska, gdyby krytykowała te błędy, jednocześnie proponując sensowne rozwiązania, mogłaby pozyskać sojuszników tak w innych państwach, jak i w samych Niemczech. Ale zarzutami o chęć budowę „IV Rzeszy”, czy niepoważnym traktowaniem poważnych propozycji, uznania w oczach sojusznika nie zyskamy.

 

Tym bardziej, kiedy partia rządząca ma w swoich władzach nie tylko Kaczyńskiego, ale i Antoniego Macierewicza, który stwierdził, że propozycja Niemiec była – uwaga! – formą ataku na polski rząd.

„Wydaje się, że takie działanie było celem tej operacji: próba zaatakowania naszego rządu, Polski, dania opozycji – formacji proniemieckiej, narzędzia ataku na rząd”, mówił 28 listopada w upartyjnionym radiu publicznym.

Jestem bez wątpienia nazbyt wyrozumiały nawet przez moment traktując słowa Macierewicza serio, ale załóżmy, że wiceprezes PiS naprawdę myśli to, co mówi. W jaki sposób oferta Niemiec miałaby sprzyjać opozycji? Rząd dostał sukces na talerzu – mógł po prostu przyjąć propozycję i pokazać jednocześnie dwa osiągnięcia. Po pierwsze, pochwalić się poprawą bezpieczeństwa Polaków. I to nie tylko przez rozmieszczenie rakiet, ale także zademonstrowanie determinacji państw NATO do wzajemnej obrony w obliczu agresji i nieprzewidywalności Rosji. Po drugie, mogli także odnieść korzyści na arenie wewnętrznej, przekonując, że Niemcy zrozumieli swoje błędy w polityce wobec Rosji i pod wpływem Polski starają się je naprawić. Poza tym, mimo agresywnej retoryki polskiego rządu wobec Berlina wciąż chcą prowadzić z Polską dialog i podejmować współpracę. Z kolei gdyby, z jakiegoś powodu, ostatecznie rakiety do nas nie trafiły, winę za to ponosiłaby strona niemiecka.

Ale Kaczyński jest niezdolny do konstruktywnego myślenia, a najlepiej czuje się otoczony destrukcją i chaosem. Bo skutek jego interwencji jest taki, że ani Polska nie jest bezpieczniejsza, ani Ukraińcy nie dostali żadnego nowego sprzętu. Z kolei Niemcy nie tylko nie wychodzą z tej wymiany osłabione, lecz wręcz przeciwnie – pokazały się jako dobry sojusznik, który chce wesprzeć sąsiada w potrzebie. Problem w tym, że ten sąsiad jest niepoważny i najwyraźniej sam nie wie, czego chce lub, co gorsza, uprzedzenia i zacietrzewienie odbierają mu zdolność racjonalnego myślenia.

A jakby kompromitacji było mało, Kaczyński stwierdził, że niemieckie rakiety stacjonujące w Polsce miałyby co najwyżej znaczenie estetyczne, nie militarne, albowiem „dotychczasowa postawa Niemiec nie daje podstaw do tego, by sądzić, że oni zdecydują się na to, by strzelać do rakiet rosyjskich”. Można te słowa odebrać jako kolejną zniewagę pod adresem Berlina rzuconą ku uciesze najbardziej radykalnej części elektoratu PiS. W rzeczywistości jednak Kaczyński stwierdza, że Niemcy nie wywiązałyby się ze swoich zobowiązań wynikających z członkostwa w NATO i ponad bezpieczeństwo innego członka Sojuszu stawiają relacje z Rosją. Wszystko to po tym, kiedy niemiecka minister obrony sama wyszła z propozycją przysłania żołnierzy i sprzętu do obrony polskiego terytorium. Proponuję, żeby przy najbliższej okazji poseł Kaczyński napluł jeszcze na buty niemieckiego ambasadora – bo na ten poziom „debaty” zszedł.

 

***

Na koniec jeszcze jedna uwaga. W mediach dominują krytyczne oceny interwencji Kaczyńskiego i zmiany stanowiska polskiego rządu. Ale opis tego, co się stało, nie w pełni odpowiada stanowi rzeczy. Słyszymy bowiem, że Kaczyński i jego podwładni postawili interes partyjny ponad interes kraju i że w celach kampanijnych igrają bezpieczeństwem Polski. W rzeczywistości jest jeszcze gorzej.

Wywiad Kaczyńskiego dla PAP, w którym wyraził swój „własny, osobisty pogląd” na sprawę, to także upokorzenie Dudy, Morawieckiego i Błaszczaka. Kaczyński nie tylko postanowił wykorzystać okazję do rozgrywki wewnątrzpartyjnej i potwierdzenia własnej pozycji w PiS. Nic przecież nie stało na przeszkodzie, żeby zamiast wzywać do siebie pracownika PAP i dyktować mu treść wywiadu, Kaczyński wyraził swoje stanowisko w prywatnej rozmowie z ministrem, premierem i prezydentem, którzy następnie mogliby podjąć skoordynowane działania. Odrzucenie oferty Niemiec wciąż byłoby głupie, ale nie tak kompromitujące dla osób zajmujących kluczowe stanowiska w państwie. Ale nie, Kaczyński rzucił swoje „osobiste zdanie” w przestrzeń publiczną, żeby sprawdzić wierność podwładnych, zobaczyć, czy Błaszczak, który już pochwalił decyzję Niemiec, wycofa się i podda woli szefa.

Ktoś mógłby zapytać, co nas może obchodzić godność Błaszczaka. Nie od dziś wiemy, że praca z Kaczyńskim kończy się albo dymisją, albo postępującym wiotczeniem kręgosłupa. Ale nie o Błaszczaka, Morawieckiego czy Dudę chodzi, tylko o powagę państwa i jego urzędów.

Po pierwsze, wysyłamy partnerom jednoznaczny sygnał, że słowa członków rządu, a nawet prezydenta nie mają najmniejszego znaczenia, bo wystarczy jedno słowo lidera partii, by wszelkie ustalenia trafiły do kosza. Tuż za granicami Polski toczy się wojna, a tymczasem szefowie resortów obrony czy spraw zagranicznych tracą znaczenie jako poważni partnerzy do rozmowy ze swoimi zagranicznymi odpowiednikami.

Po drugie, jestem państwowcem i boli mnie degradowanie kluczowych instytucji. Prezydentura nie jest własnością Kaczyńskiego czy Dudy – to urząd, która wykracza poza tę czy inną postać. Duda już więcej prezydentem nie będzie, Kaczyński też wkrótce straci władzę, lecz szkody zostaną. Prestiż głowy państwa i przekonanie, że polscy ministrowie to poważni ludzie trzeba będzie długo odbudowywać.

Po trzecie, kto poniesie odpowiedzialność za to, co się stało? Podjęto decyzję o ważnym znaczeniu dla bezpieczeństwa Polski i Polaków. Wszyscy wiemy, że za odrzuceniem propozycji Niemiec stoi Kaczyński. Ale czy zostanie rozliczony za to, co się stało? Oczywiście, że nie – w końcu wyraził jedynie „osobisty pogląd” w wypowiedzi dla PAP. A za to, że Błaszczak zrobił dokładnie to, czego oczekiwał, szeregowy poseł już nie odpowiada.

Tak zarządza państwem tchórz. Z jednej strony chciałby mieć pełnię władzy, z drugiej boi się związanej z tym odpowiedzialności.

Share this...
Share on Facebook
Facebook
Tweet about this on Twitter
Twitter