Felieton nr 11
Szanowni Państwo!
Z odwołania wyborów w dniu 10 maja wielu polityków się cieszy, a najgłośniej sukces ogłasza Jarosław Gowin. Były wicepremier dziwi się też, że ludzie, którzy chcieli przełożenia wyborów, jednocześnie krytykują jego „układ” z Jarosławem Kaczyńskim. Pomóżmy byłemu wicepremierowi w zrozumieniu sytuacji.
***
Przede wszystkim, „umowa” Kaczyńskiego z Gowinem zamiast rozwiązać bałagan prawny, wywołany uporem PiS, tylko go pogłębia. I rzuca nas w obszar, którego prawo po prostu nie reguluje. Oto dwóch liderów partii ogłosiło, że wybory prezydenckie w Polsce po prostu się nie odbędą. Kto jest za to odpowiedzialny? Kto podjął decyzję i dlaczego? Oczywiście, wiemy, że przyczyną jest epidemia, ale przecież w takich sytuacjach mamy formalną drogę, którą można było wybrać już dawno temu: wprowadzenie stanu klęski żywiołowej, a wraz z nią jasnych reguł działania.
Kaczyński nie chciał jednak z tego rozwiązania skorzystać, obawiając się, że przełożenie wyborów obniży szanse Andrzeja Dudy, a jemu samemu utrudni rządzenie. To wskutek jego uporu znaleźliśmy się w obecnej sytuacji.
***
O winie Kaczyńskiego nikt jednak w obozie rządzącym otwarcie nie powie. Dlatego już trwa tam przerzucanie się odpowiedzialnością. Na przykład: za wydrukowanie 30 milionów kart wyborczych, które zapewne pójdą na przemiał.
„ Minister Jacek Sasin nie miał nic wspólnego z organizacją wyborów. Nie wydał w tej sprawie żadnych decyzji. Jego jedyną rolą jest to, że nadzoruje Pocztę Polską. Wszystkie decyzje podejmował premier Morawiecki” – powiedział w publicznym radiu Janusz Kowalski, poseł PiS i podwładny Sasina w Ministerstwie Aktywów Państwowych.
Z pytaniem o to, kto podjął decyzję o niezorganizowaniu wyborów będzie podobnie. W tym przypadku sytuacja jest jednak jeszcze poważniejsza. Bo skoro już raz po prostu odmówiono organizacji wyborów i nikt nie poniesie za to odpowiedzialności, to przecież można ten manewr powtórzyć.
I właśnie tu leży odpowiedź na pytanie, dlaczego ci, którzy chcieli przełożenia wyborów, nie biegną dziś do Gowina z czekoladkami. Chociaż były wicepremier lubi twierdzić, że na sercu ma przede wszystkim dobro państwa, to w tym wypadku po raz kolejny to państwo osłabił. Pomógł stworzyć niebezpieczny precedens, z którego Kaczyński może jeszcze nieraz skorzystać.
Tak, wybory należało przełożyć, ale trzeba to było zrobić zgodnie z istniejącymi przepisami. Gowin z Kaczyńskim zrobili to „bez żadnego trybu”.
A ustalenia, które obaj panowie spisali na jakimś świstku papieru są nie tylko dramatycznie ogólne. Nie mają też żadnej wartości prawnej. Kaczyński może je uszanować i pozwolić Gowinowi na zgłaszanie kolejnych poprawek do sposobu organizacji procesu wyborczego. Może część z nich zaakceptuje, chociaż wcale nie musi. Może też umowę z Gowinem po prostu wyrzucić do kosza. Może się zgodzić na wybory w lipcu, ale może też zarządzić je na 23 maja. A jeśli zgodzi się na wybory lipcowe, lecz za kilka tygodni notowania Andrzeja Dudy będą znacznie gorsze niż obecnie, to i te wybory mogą się po prostu nie odbyć. Dlaczego? Tak jak teraz – bez żadnego trybu.
***
Podpisanie umowy z Kaczyńskim nie jest też – tak sądzę – wielkim sukcesem politycznym samego Gowina. Po pierwsze, paradoksalnie, Gowin Kaczyńskiemu pomógł. Wszyscy wiedzieliśmy przecież, że wybory 10 maja się nie odbędą, bo nikt nie zdąży z ich przygotowaniem. Opozycja mówiła o tym od dawna, mówił to szef Państwowej Komisji Wyborczej, a na kilka dni przed datą głosowania przyznawali to nawet najwierniejsi wojacy prezesa z Jackiem Sasinem na czele. Do przełożenia wyborów nie była więc potrzebna żadna umowa Gowina z Kaczyńskim. Wystarczyło poczekać. Prezes PiS musiałby wówczas uznać swoją porażkę. I albo by się do niej przyznał, albo – co bardziej prawdopodobne – zrzuciłby odpowiedzialność na kogoś innego, zapewne na Sasina.
Tymczasem dzięki układowi z Gowinem, do wyborów nie dochodzi, ale rządzący mogą udawać, że stało się tak wskutek ich świadomej decyzji, nie kompletnego chaosu, do którego doprowadzili. Kiedy więc były minister nauki chwali się tym, że nie dopuścił do wyborów 10 maja, to tak jakby się chwalił tym, że dzięki jego umowie z Kaczyńskim dziś rano wzeszło słońce.
***
To wszystko nie zmienia faktu, że Kaczyński nie daruje Gowinowi jego początkowego sprzeciwu wobec wyborów korespondencyjnych. Owszem, szefowi Porozumienia udało się zatrzymać przy sobie dość posłów swojej partii, aby prezes PiS nie był pewien sejmowej większości.
Tylko jak długo utrzyma się ten stan rzeczy? Jak długo posłowie Gowina będą się opierać politycznej korupcji uprawianej przez Kaczyńskiego, o której w ostatnich dniach szeroko pisały media? Nawet ci, którzy nie dadzą się skusić posadom i pieniądzom mogą nie wytrzymać ataków prawicowych mediów na czele, oczywiście, z Telewizją Polską. Bo że do takich dojdzie, nie mam wątpliwości.
Co wówczas będzie mógł im zaproponować Gowin, aby utrzymać ich przy sobie?
***
To wszystko nie są moje problemy, zwracam jedynie uwagę tym, którzy dziś chwalą polityczną zręczność i pro-państwowość byłego wicepremiera. Jakie były jego pierwotne intencje, nie wiem. Ale ostatecznie wyszło tak, że wczoraj staliśmy nad przepaścią, a dziś Gowin cieszy się, że zrobił wielki krok naprzód.