Felieton 55
Szanowni Państwo!
Dziś Amerykanie wybierają prezydenta. A właściwie – dziś w Stanach Zjednoczonych ostatni dzień głosowania, bo w wielu miejscach głosować można było od dawna. Z takiej możliwości skorzystało około 100 milionów obywateli. To mniej więcej 75 proc. liczby wszystkich głosów oddanych cztery lata temu.
Sondaże konsekwentnie sugerują, że szanse na reelekcje obecny prezydent ma niewielkie. Jeśli się sprawdzą, to polski rząd, który wszystkie żetony postawił na Donalda Trumpa, znajdzie się na spalonym. A jeśli znów zawiodą i to jednak Trump wygra? PiS będzie mógł odtrąbić sukces. Polska już nie.
***
Od dawna powtarzam, że problem z Trumpem jest identyczny jak z innymi populistami, nie wyłączając tych, którzy są u władzy w Polsce. Nawet jeśli, niekiedy, dobrze zdiagnozują jakiś problem, to następnie proponują lekarstwo gorsze od choroby lub nie robią nic, by tej chorobie zaradzić.
Trump jest tego doskonałym przykładem. Są obszary, gdzie wielu innych liderów przyznaje mu rację – na przykład w sprawie bardziej asertywnej polityki wobec Chin czy wówczas, gdy domaga się, aby państwa NATO więcej wydawały na swoją obronę. Ale on, zamiast szukać sojuszników, woli iść na zwarcie. Skutek jest taki, że nawet jeśli zmieni poglądy partnerów, to jednocześnie wzbudza ich wrogość. A bez sojuszników żaden kraj nie może skutecznie realizować swoich interesów i Stany Zjednoczone, mimo swojej potęgi, nie są pod tym względem wyjątkiem. Nie da się wszystkich zmusić do współpracy groźbą lub siłą. Tym bardziej, że nawet wówczas, gdy niektóre rządy dochodziły z Trumpem do porozumienia, to problemem okazywała się jego nieprzewidywalność.
Podczas jednego ze szczytów G-7 – czyli spotkania przedstawicieli USA, Kanady, Niemiec, Francji, Włoch, Japonii i Unii Europejskiej – Trump nie tylko odmówił podpisania wspólnego oświadczenia, nie tylko oskarżył uczestników szczytu o wykorzystywanie Stanów Zjednoczonych, ale też nazwał gospodarza szczytu, premiera Kanady „bardzo nieuczciwym” i „słabym”. Prosto ze szczytu pojechał zaś na spotkanie w Singapurze z… dyktatorem Korei Północnej Kim Dzong Unem, który ma na sumieniu Bóg jeden wie ile ofiar, a o którym Trump wypowiadał się w samych superlatywach. Kiedy negocjacje zakończyły się niepowodzeniem, temat relacji z Koreą Północną po prostu zniknął z prezydenckiej agendy. Podobnie było i jest w relacjach z Chinami. Od miesięcy, od kiedy pandemia koronawirusa paraliżuje Europę i Stany Zjednoczone, prezydent nie zostawia na Pekinie suchej nitki. Ale jeszcze na początku roku, zanim wirus stał się problemem globalnym, o polityce chińskich władz wobec pandemii wypowiadał się w samych superlatywach. A jego córka i zarazem doradczyni, Ivanka Trump, rozwijała interesy w Państwie Środka, rejestrując tam kolejne znaki handlowe. W takich warunkach jednoznaczne poparcie dla jakichkolwiek działań Amerykanów jest najzwyczajniej bardzo ryzykowne, bo chwilę później Trump może dokonać kolejnej wolty.
***
Nieprzewidywalność, czy nawet pewna „dzikość” polityka mogą być jego atutem, o ile, oczywiście, mają pewne granice. W przypadku Trumpa trudno te granice wskazać, dlatego polski rząd popełnił ogromny błąd stawiając na niego wszystkie karty, kosztem relacji z innymi siłami politycznymi w USA. Dziś słyszymy, że nasze władze próbują kontaktów ze sztabem Joe Bidena. To dobrze. Ale trochę za późno.
Jeszcze gorzej, że Trump pod koniec kampanii próbuje wygrać, stosując brudne tricki, które pomogły mu cztery lata temu w zwycięstwie nad Hillary Clinton. Wówczas obecny prezydent powtarzał ogólnikowe opowieści o tajemniczych mailach, które miały być kompromitujące dla konkurentki, a na jego wiecach publiczność, zachęcana przez Trumpa, regularnie i głośno domagała się, aby Clinton zamknąć w więzieniu. Ostatecznie, przeciwko byłej sekretarz stanu nie wniesiono żadnych zarzutów.
Na ostatniej prostej tegorocznej kampanii współpracownicy Trumpa zaczynają mówić o tajemniczych mailach Huntera Bidena, syna Joe Bidena, które mają dowodzić praktyk korupcyjnych i wykorzystywania stanowiska przez byłego wiceprezydenta. Znów, organy ścigania nie palą się do wszczynania śledztw i to mimo że na ich czele stoją obecnie nominaci Trumpa.
W całej sprawie pojawia się także wątek polski. Otóż jednym z posiadaczy rzekomych e-maili okazał się Matthew Tyrmand, były doradca ds. komunikacji ówczesnego ministra spraw zagranicznych Witolda Waszczykowskiego. Tyrmand od dawna stara się być blisko Prawa i Sprawiedliwości. Wulgarnie obrażał nielubianych przez PiS dziennikarzy, próbował zakłócać wykłady moje i mojej żony organizowane w USA, a w mediach społecznościowych chwalił się, między innymi, zdjęciem z Mateuszem Morawieckim zrobionym w KPRM czy z Jarosławem Kaczyńskim, który na tę okazję założył czerwoną czapeczkę z napisem „Make America Great Again”, hasłem wyborczym Trumpa.
***
W krótkim wywiadzie dla „Dziennika Gazety Prawnej” jeden z doradców Joe Bidena ds. polityki zagranicznej Michael Carpenter przekonuje, że wygrana byłego wiceprezydenta nie rozluźni więzów z Polską, chociaż przyznaje, że kwestia przestrzegania praworządności w naszym kraju wywołuje „pewne napięcie”. Warto jednak zwrócić uwagę, że te słowa padają przed wyborami, w których głosy Amerykanów polskiego pochodzenia mogą być Bidenowi potrzebne. Co stanie się po wyborach? Oczywiście, nie będzie tak, że po zwycięstwie Bidena linie telefoniczne na linii Waszyngton-Warszawa zostaną odcięte, a nowa administracja zapomni o istnieniu Polski. Ale lepiej byłoby zaczynać od przyjaznych relacji lub przynajmniej czystej karty, a nie tłumaczenia się za internetowego trolla, który kiedyś pracował dla MSZ, a dziś próbuje uderzać w rodzinę Bidena.
Jeśli zaś Biden przegra, a Trump zostanie w Białym Domu na kolejne cztery lata, polski rząd ogłosi sukces, bo ze strony Waszyngtonu zyska wolną rękę do dalszego łamania praworządności. Co jednak konkretnie zyska na tym Polska? Naprawdę nie wiem.
***
Co ciekawe, sytuacja wyborcza w Stanach Zjednoczonych przypomina pod pewnym względem tę w Polsce. Jak przewidują sondaże, na Donalda Trumpa zagłosuje nawet 50 procent wszystkich głosujących mężczyzn i tylko 35 procent kobiet. To największa różnica międzypłciowa w historii, od czasu kiedy prowadzi się takie badania.
Najwyraźniej w Stanach, podobnie jak w Polsce, to panie szybciej dostrzegają fałsz populistycznych obietnic.