CZCIONKA
KONTRAST

Z wizytą w Kijowie

Share this...
Share on Facebook
Facebook
Tweet about this on Twitter
Twitter

 Felieton nr 162

Kilka dni temu wróciłem z Kijowa. W mieście panuje euforia. Skala sukcesu kontrofensywy wojsk ukraińskich zaskoczyła nawet Ukraińców. 11 września Walery Załużny, Naczelny Dowódca Sił Zbrojnych Ukrainy, poinformował, że w ciągu kilku dni udało się odbić 3 tysiące kilometrów kwadratowych terytorium zagarniętego wcześniej przez Rosjan. To mniej więcej 1/3 całego województwa opolskiego. Albo inaczej – jak pisze tygodnik „The Economist” Ukraińcy odbili w ciągu tych kilku dni więcej terenu niż Rosjanom udało się zdobyć od kwietnia. W poniedziałek 12 września prezydent Zełeński powiedział, że odbito już 6 tysięcy kilometrów kwadratowych.

 

Wbrew temu, co mówi kremlowska propaganda to z pewnością nie jest „taktyczny odwrót” Rosjan. To nieskoordynowana ucieczka. Korespondenci dziennika „Washington Post” informowali, że porzuceni przez dowództwo rosyjscy żołnierze próbowali uciekać z Ukrainy na własną rękę czym tylko się dało. Niektórzy rekwirowali lokalnym mieszkańcom samochody. Inni zabierali cywilne ubrania i uciekali na skradzionych rowerach, zostawiając za sobą broń.

 

Mimo porażek armia rosyjska wciąż ma trudne do oszacowania rezerwy, co pokazała chociażby ciężkim ostrzałem Charkowa i odcięciem miasta na jakiś czas od elektryczności. Nie zmienia to jednak faktu, że świat powinien zacząć się przygotować na możliwość zwycięstwa Ukrainy. Bardzo wzrosło prawdopodobieństwo rozsypania się sił okupacyjnych. Rosyjska kołdra okazała się za krótka. Kreml nie jest w stanie zabezpieczyć całego regionu operacji, musi przerzucać siły z południa na północ, odsłaniając się na jednej lub drugiej stronie. A morale wojska jest tak niskie jak podejrzewaliśmy.

 

Sukcesy oddziałów ukraińskich to zagrożenie nie tylko dla szeregowych rosyjskich żołnierzy, ale także dla politycznej elity w Moskwie, w tym samego Władimira Putina. Czy powinniśmy przygotować się na zmianę władzy na Kremlu? Niewykluczone. Przegrana wojna krymska w połowie XIX wieku także pokazała rosyjskim władzom konieczność wprowadzenia reform. Po przegranej wojnie z Japonią w 1905 roku było podobnie. Car co prawda na jeszcze pewien czas zachował władzę, ale trzeba też pamiętać, że społeczna legitymizacja caratu była mocniejsza niż legitymizacja dyktatorskiego reżimu Putina. Nie zdziwiłbym się więc, gdyby kolejna klęska militarna przyniosła poważne zmiany polityczne. Już widać ferment w rosyjskich mediach – i społecznościowych, i tradycyjnych. Rzecznik Kremla uparcie twierdzi jednak, że wojna w Ukrainie będzie kontynuowana do czasu „osiągnięcia wszystkich celów”.

 

Jednego jestem pewien – utrata władzy przez Putina byłaby równoznaczna z utratą przynajmniej części wpływów przez stronnictwo prowojenne. W związku z brakiem mechanizmu sukcesji – nie wiadomo kto i w jaki sposób miałby zostać wybrany następcą obecnego prezydenta – rodzi się strach przed tym co nieznane. Mam jednak nadzieję, że żaden poważny polityk zachodni nie będzie wzywał Ukrainy do zaprzestania walki, po to by Putin mógł „zachować twarz”. Nie ma żadnego powodu by pomagać mu kosztem Ukraińców. A kiedy słyszę, że obecnego rosyjskiego prezydenta mógłby zastąpić ktoś jeszcze gorszy, przypomina mi się słynny numer dziennika „The Times”, który po śmierci Stalina na pierwszej stronie ostrzegał przed tym, że w ZSRR do głosu mogą dojść… twardogłowi.

 

Oczywiście, podaż różnego rodzaju „strategów”, którzy pod przykrywką „realizmu” są gotowi dla świętego spokoju przehandlować czyjąś wolność jest zawsze duża. Najważniejsze są jednak wola walki ukraińskich żołnierzy, amerykańskie dostawy broni i europejskie wsparcie dla ukraińskiej gospodarki. Jeśli te trzy elementy nie zostaną naruszone, to dywagacje różnych mądrali wzywających do łagodnego podejścia do Rosji będą kompromitowały ich samych.

 

Prawdę mówiąc, obecnie silniejszy wydaje mi się na Zachodzie instynkt odwrotny, to znaczy chęć wzmocnienia sukcesu Kijowa. Do tej pory państwa demokratyczne pomagały Ukrainie, ale nad ową pomocą ciążyło przekonanie, że to wojna tragiczna, ponieważ Rosja nie może jej przegrać, a Ukraina nie będzie w stanie je wygrać. Sytuacja na froncie pokazuje, że agresora da się pokonać. Co to znaczy pokonać? Klęska Rosji nie doprowadzi do bezwarunkowej kapitulacji, a ewentualne odejście Putina do całkowitego przemodelowania kraju. Wojna w Ukrainie nie przypomina pod tym względem II wojny światowej, ale raczej wcześniejsze konflikty kolonialne, w których pokonana strona traciła przede wszystkim terytorium i prestiż, co z kolei wymuszało pewne reformy wewnętrzne.

 

 

***

Dalsze sukcesy Ukraińców i porażki Rosji, a w konsekwencji możliwa zmiana władzy w Moskwie mogą jednak otworzyć bardzo ciekawe tematy w polityce wschodniej. Upadek reżimu Putina stwarza szansę na upadek Łukaszenki na Białorusi. Pozostaje nam żałować, że Polska nie jest w gronie decyzyjnym całego Zachodu gdy idzie o politykę wschodnią. Gdyby obecny rząd w Warszawie miał dziś tak silną pozycję w UE jak kiedyś i poprawne stosunki z Niemcami i Francją, mógłby odgrywać znacznie większą rolę w tym konflikcie.

 

Zwycięska Ukraina jako przyszły kandydat do UE potrzebuje w Unii przyjaciół wpływowych, a nie takich, którzy sami znajdują się na cenzurowanym. Polska uznana za kraj łamiący zasady praworządności i płacąca z tego tytułu kary nie jest w stanie pomóc Ukrainie w negocjacjach z Brukselą, tak jak jeszcze kilka lat temu była w stanie pomóc w zamknięciu umowy stowarzyszeniowej z UE.

 

Mateusz Morawiecki uczestniczył w Kijowie w tej samej co ja konferencji – Yalta European Strategy. Pytany przez amerykańskiego dziennikarza Fareeda Zakarię właśnie o poszanowanie niezależności sądownictwa odpowiadał jak zawsze, że wszelkie zarzuty to wymysł „lewicy” i „wrogów Polski”, a rząd PiS nie robi nic złego tylko dokonuje „dekomunizacji” sądów. Nie trzeba wiele wiedzieć o naszym kraju, aby rozumieć, że ponad 30 lat po upadku PRL niewielu polskich sędziów to byli komuniści. Tłumaczenia premiera nie zabrzmiały więc wiarygodnie i Morawiecki publiki nie przekonał. Po raz kolejny zmarnował za to dobrą okazję do wniesienia czegoś wartościowego do międzynarodowej debaty. Siedział obok prezydenta Zełeńskiego i zamiast zastanawiać się co możemy wspólnie zrobić dla Ukrainy wolał atakować Niemcy i Francję.

 

Jakie dobro płynie z tego dla Ukrainy, a przede wszystkim dla Polski? Tego się w Kijowie nie dowiedziałem.

Share this...
Share on Facebook
Facebook
Tweet about this on Twitter
Twitter