CZCIONKA
KONTRAST

(Zimna) wojna z Chinami

Tagi:
Share this...
Share on Facebook
Facebook
Tweet about this on Twitter
Twitter

Felieton 40

Szanowni Państwo!

 

Zaczęła się nowa „zimna wojna” ogłaszają niektórzy politycy i komentatorzy. Na myśli mają pogarszające się relacje między Stanami Zjednoczonymi i Chinami. A były premier Australii, Kevin Rudd, ostrzega, że w najbliższym czasie grozi nam wojna nie „zimna”, lecz kinetyczna.

 

„Skutek niegdyś nie do pomyślenia – rzeczywisty konflikt zbrojny pomiędzy Stanami Zjednoczonymi i Chinami – obecnie wydaje się możliwy po raz pierwszy od zakończenia wojny w Korei”, pisze Rudd. I dodaje, że najgroźniejsze będą najbliższe miesiące, kiedy w Stanach Zjednoczonych toczy się zacięta kampania wyborcza.

 

Przywołuje to skojarzenie ze słynnym filmem „Fakty i akty”. Tam –  po tym, jak prezydent Stanów Zjednoczonych zostaje przyłapany w jednoznacznej sytuacji z młodą dziewczyną – jego doradcy wywołują wojnę z Albanią, aby odwrócić uwagę od skandalu, zmobilizować emocje społeczne i zjednoczyć ludzi wokół prezydenta. Chociaż film powstał ponad 20 lat temu, już wówczas przewidywał, że amerykańska – i nie tylko amerykańska – polityka przesunie się w kierunku reality show. Prezydentura Trumpa – z jego licznymi konferencjami i dosłownie tysiącami kłamstw wypowiedzianych w ciągu kilku lat – sprawiła, że rzeczywistość, czyli reality, stała się nieodróżnialna od reality show.

 

***

 

W czasie swojej prezydentury Trump wypowiadał się o Chinach w sprzeczny sposób. Od wyrazów szacunku, podziękowań i uznania za walkę z pandemią, przeszedł w ciągu kilku miesięcy do oskarżania Chin o celowe zatajanie informacji o wirusie. Od przyjmowania Xi Jinpinga w swojej rezydencji na Florydzie i „cesarskiej” wizyty w Pekinie, przeszedł znacznie bliżej totalnej wojny gospodarczej z Chinami i największymi chińskimi firmami z Huawei na czele.

 

„Od marca, z powodu załamania poparcia w ogólnokrajowych sondażach, Trump zaczął obwiniać Chiny o całe spektrum swoich porażek na scenie krajowej: politycznych, gospodarczych i dotyczących ochrony zdrowia”, pisze Rudd. „Jednocześnie przeciwnik Trumpa, były wiceprezydent Joe Biden, stara się ze wszystkich sił, aby Trump nie przelicytował go w kwestii Chin, co razem tworzy wyjątkowo wybuchowe środowisko polityczne. I zostawia niewiele miejsca na niuanse w polityce zagranicznej, nie mówiąc już o kompromisie militarnym, gdyby pojawił się jakiś kryzys”. W kampanii prezydenckiej spoty obu kandydatów dotyczące Chin są bardzo podobne – oskarżają drugą stronę o przymilanie się do Pekinu i zapowiadają zaostrzenie kursu. Jeśli do tego dodać nacjonalistyczną retorykę odzyskiwania godności i wpływów, którą chętnie posługuje się prezydent Xi Jinping, to rzeczywiście powstaje mieszanka wybuchowa.

 

Ale postawa Trumpa jest po części przyczyną, a po części skutkiem zmian nastrojów wśród  Amerykanów, co z kolei ma swoje źródło w zmianie polityki samych Chin. Od dłuższego czasu słyszymy, że w chińskiej polityce zagranicznej coraz większe znaczenie zyskuje tak zwana „dyplomacja wilczego wojownika” (ang. wolf warrior diplomacy). To nawiązanie do popularnego w Chinach filmu akcji podobnego do kolejnych części Rambo. Nazwa ta ma pokazywać, że po latach relatywnie spokojnego budowania swojej pozycji, Pekin chce już w sposób całkowicie jawny odgrywać większą rolę w świecie. Celem Chin jest stać się krajem „o znaczącym wpływie globalnym” w epoce, w której „Chiny przesuwają się w bliżej środka sceny i wnoszą wspaniały wkład dla ludzkości”, mówił Xi Jinping podczas XIX zjazdu Komunistycznej Partii Chin.

 

Rzecz w tym, że ta zmiana wywołuje negatywne reakcje w innych miejscach świata. W Australii na przykład – czyli państwie zachodnim, ale bardzo silnie związanym gospodarczo z Chinami – w roku 2019 odsetek obywateli ufających Chinom „bardzo” lub „w pewnym stopniu” spadł do 35 z 55 procent rok wcześniej. 77 procent badanych uważało, że Australia powinna stawiać większy opór chińskim działaniom militarnym w regionie, nawet jeśli będzie to miało negatywne konsekwencje dla relacji gospodarczych.

 

A Chiny, mimo całej swojej potęgi, mierzą się z wieloma problemami: starzejącym się społeczeństwem, koniecznością podtrzymania szybkiego tempa wzrostu, czy kosztami utrzymania ścisłego nadzoru nad obywatelami. Chińscy analitycy zdają też sobie sprawę, że rosnąca potęga Chin wywoła niepokój w innych państwach i dążenie do zrównoważenia relacji. I że jeśli ograniczenie dostępu do rynków zachodnich i zachodnich technologii nastąpi zbyt szybko, to rozwój Chin może wyhamować, zanim państwo znajdzie sobie wystarczające alternatywy. Pisał o tym niedawno w amerykańskim „Foreign Affairs” wykładowca stosunków międzynarodowych z Uniwersytetu Princeton, prof. Aaron L. Friedberg.

 

Przekonywał także – z czym trudno się nie zgodzić – że jedynym skutecznym sposobem na stawianie oporu Chinom jest współdziałanie w ramach szerokiej grupy państw demokratycznych. Donald Trump tego nie rozumie, a przynajmniej nie próbuje w ten sposób prowadzić polityki zagranicznej. Joe Biden zapowiada próbę stworzenia takiej koalicji.

 

***

 

Wojna między Chinami a Stanami Zjednoczonymi – czy to bezpośrednia, czy prowadzona przez inne państwa – byłaby katastrofą. Ale obecnej sytuacji nie należy też porównywać z „zimną wojną” z czasów rywalizacji z ZSRR. Owszem, po drugiej stronie znów staje państwo teoretycznie komunistyczne, ale różnice są znacznie większe niż podobieństwa.

 

Po pierwsze, chińska gospodarka – inaczej niż oddzielona żelazną kurtyną gospodarka ZSRR i państw satelickich – jest ściśle powiązana z gospodarkami największych państw zachodnich. To daje Chinom dużą siłę przetargową, ale jest także źródłem słabości.

 

Po drugie, Chiny budują swoje wpływy za granicą inaczej niż Związek Radziecki. Tak, teraz również mamy do czynienia ze starciem ideowym, bo chińscy komuniści próbują przekonywać, że ich model państwa – autorytarnego, ściśle kontrolującego obywateli i ignorującego  jednostkowe prawa –  działa lepiej niż liberalne demokracje. Ale Chiny nie narzucają państwom ościennym rządów komunistycznych i nie próbują instalować tam miniaturowych wersji swojej partii komunistycznej. Zamiast tego budują swoją pozycję, uzależniając je gospodarczo, na przykład kredytując przedsięwzięcia infrastrukturalne, a w zamian żądając dostępu do ważnych strategicznie portów, lotnisk czy zakładów przemysłowych. To podejście także doczekało się swojej nazwy: debt-trap diplomacy, dyplomacji opartej na pułapce długu.

 

Z tego wynika – i to po trzecie – że Chiny nie chcą przekształcić państw na przykład Europy w państwa komunistyczne, ale w państwa zależne. Bez względu na to, jak będą rządzone.

 

Jedno jednak pozostaje niezmienne. Tak jak w czasach zimnej wojny państwa zachodnie wygrywały nie tylko siłą militarną, ale także atrakcyjnością modelu politycznego oraz poziomu życia, jaki miały do zaoferowania, tak samo powinny oddziaływać i dziś. Stare powiedzenie mówi, że dobre życie to najlepsza zemsta. To też bardzo przydatne narzędzie dyplomatyczne. Zwykle znacznie bardziej skuteczne niż wojna.

 

***

 

Europejska polityka wobec Chin musi być jednocześnie oparta na zasadach (ang. principled), ale i pragmatyczna (ang. pragmatic). Nie wolno nam milczeć na temat prześladowania ujgurskiej mniejszości oraz praw mieszkańców Hong-Kongu, czy opozycjonistów w samych Chinach, brutalnie łamanych przez rząd w Pekinie. Nie możemy być bierni, kiedy europejskie firmy są na rynku chińskim traktowane gorzej niż lokalna konkurencja. Musimy działać, kiedy wspierane przez komunistyczny rząd firmy chińskie próbują w nieuczciwy sposób konkurować na rynku europejskim.

 

Krótko mówiąc, Europa powinna narzucać koszty za nieprzestrzeganie standardów, których chcemy się trzymać. Ale jednocześnie musi pokazywać drogę do poprawy relacji i być otwarta na współpracę tam, gdzie przynosi to wzajemne korzyści – chociażby w kwestii walki ze zmianami klimatycznymi.

 

Europa powinna prowadzić wobec Chin politykę niezależną. Uzgodnioną z sojusznikami, przede wszystkim ze Stanami Zjednoczonymi, ale do granicy konfliktu zbrojnego. Z wielu powodów. Po pierwsze, Unia Europejska nie dysponuje odpowiednimi siłami, aby zaangażować się w działania militarne przeciwko Chinom. Po drugie, nie ma prawnych podstaw do takiego zaangażowania. Warto przypomnieć, że z sojusznikami Waszyngtonu w tym regionie nie łączą nas formalne zobowiązania sojusznicze. Wreszcie, po trzecie i najważniejsze, konflikt zbrojny nie leży w interesie Europy. Ale, co równie istotne, nie leży też w interesie Stanów Zjednoczonych. Dlatego Unia Europejska powinna pełnić w dyskusjach z Chinami i o Chinach rolę moderatora, nie agresora.

 

Dziś nastroje antychińskie w Stanach Zjednoczonych zdają się narastać niemal z każdym dniem. Nie znaczy to jednak, że ten trend będzie się utrzymywał. Kiedy na początku lat 70. administracja prezydenta Richarda Nixona otwierała się na relacje z komunistycznymi Chinami, na czele kraju wciąż stał odpowiedzialny za śmierć milionów ludzi Mao Tse-tung.  Amerykanie uznali jednak, że to cena, którą warto zapłacić za złamanie jedności bloku państw komunistycznych. Warto o tym pamiętać.

Share this...
Share on Facebook
Facebook
Tweet about this on Twitter
Twitter
Tagi: