CZCIONKA
KONTRAST

Duda w Waszyngtonie, czyli przedwyborcza propaganda

Share this...
Share on Facebook
Facebook
Tweet about this on Twitter
Twitter

Felieton 25

Szanowni Państwo!

 

Jeszcze przed wizytą Andrzeja Dudy w Waszyngtonie uprzedzałem, że prezydent Trump ewidentnie będzie chciał użyć naszego prezydenta do swoich rozgrywek z Angelą Merkel. I tak się stało.

 

Duda jechał do Stanów Zjednoczonych pełen nadziei na propagandowy sukces. Ostrzegałem, że w relacjach  z politykiem tak nieprzewidywalnym jak Donald Trump trzeba zachować szczególną ostrożność. A już z pewnością nie liczyć na sentymenty. Zwłaszcza teraz, gdy sam Trump ma poważne kłopoty polityczne, a jego szanse na reelekcję znacznie spadły.

 

Duda w imię wyborczych korzyści jednak zaryzykował. I popełnił dwa podstawowe błędy, jakie w relacjach z Trumpem popełniał już wcześniej. Dlatego dla porażki prezydenckiej wizyty nie ma usprawiedliwienia. Co to za błędy?

 

***

 

O tym, że Trump będzie prezydentem, mówiąc najdelikatniej, niekonwencjonalnym wiadomo było od samego początku jego kampanii. Wygłaszał w niej poglądy, które każdego, tradycyjnego kandydata pogrążyłyby w mgnieniu oka. Imigrantów z Meksyku nazwał „gwałcicielami” i „dealerami narkotyków”, mimo że Amerykanie meksykańskiego pochodzenia  to ważna grupa wyborców. Zwyciężyć w wyborach nie da się też bez poparcia kobiet. A Trump jedyną kobietę, która w Partii Republikańskiej walczyła o nominację prezydencką, wyśmiewał z powodu urody. Z kolei w telewizyjnej debacie zasugerował, że reporterka prawicowej stacji FoxNews była wobec niego zbyt agresywna, bo… miała okres. Wreszcie, chociaż Republikanie szanują amerykańską armię, Trump stwierdził, że legendarny żołnierz, senator John McCain – przez lata przetrzymywany w niewoli i torturowany w Wietnamie – nie jest bohaterem, bo „dał się złapać”. Żadna z tych, ani wielu innych kontrowersyjnych wypowiedzi nie zaszkodziła jego kandydaturze.

 

Po wygranej również nie złagodził języka. I to nie tylko w polityce wewnętrznej, ale i na arenie międzynarodowej. Mówił, że NATO jest „przestarzałe”, że Unia Europejska jest dla Stanów Zjednoczonych „wrogiem” gorszym niż Chiny, że w kwestii tego, czy Rosja wpływała na kampanię wyborczą w USA bardziej wierzy Władimirowi Putinowi niż swoim służbom wywiadowczym. Jednocześnie wycofywał się z umów międzynarodowych podpisanych przez swojego poprzednika, bo uważał, że jako biznesmen będzie w stanie wynegocjować lepsze warunki.

 

Wśród części polityków na świecie pojawiło się więc przekonanie, że nowy prezydent to kontrowersyjny, ale racjonalny negocjator. I że jeśli da mu się dobrą propozycję, zgodzi się na „deal”.

 

***

 

Jednocześnie każdy, kto choć w niewielkim stopniu śledził wypowiedzi Trumpa wiedział, że nie ma nie tylko doświadczenia politycznego. Nie ma też elementarnej wiedzy na tematy, które powinny zajmować prezydenta – w tym na tematy międzynarodowe. Oczywiście, każdy amerykański prezydent ma do dyspozycji ogrom doradców. Kolejne doniesienia medialne z wnętrza Białego Domu mówiły jednak, że Trump nie chce lub nie potrafi przyswoić przekazywanych mu informacji. Że nie potrafi się skoncentrować, a swoją wiedzę o świecie czerpie głównie z telewizji kablowej, której poświęca nawet kilka godzin dziennie. A wreszcie, że wyjściowy stan jego wiedzy jest zastraszająco niski.

 

We właśnie wydanej książce, były już doradca ds. bezpieczeństwa narodowego Trumpa, John Bolton, pisze, że prezydent nie wiedział na przykład czy Wielka Brytania jest mocarstwem nuklearnym i dopytywał, czy Finlandia należy do Rosji. Zresztą i w publicznych wypowiedziach amerykański przywódca dawał popisy niewiedzy. Chociażby ostatnio, kiedy w czasie epidemii koronawirusa głośno zastanawiał się, czy nie leczyć choroby zastrzykami z… wybielacza.

 

***

 

Część polityków odniosła więc wrażenie, że choć Trump jest niekonwencjonalny, to w gruncie rzeczy łatwo sobie z nim poradzić. Że zależy mu wyłącznie na pieniądzach i spektakularnych „dealach”, którymi może się pochwalić w mediach społecznościowych i które umocnią jego wizerunek świetnego negocjatora.

 

To mylne przekonanie. Bo Trump to także polityk, który, po pierwsze, nigdy nie jest w pełni usatysfakcjonowany, a po drugie, nagminnie nie dotrzymuje umów i obietnic, nawet jeśli złożył je publicznie. Być może wynika to z tego, że zawsze liczy na lepszy „deal”. A być może z tego, że… najzwyczajniej o nich nie pamięta.

 

Wspomniany już Bolton twierdzi, że tak właśnie było w przypadku Fortu Trump, który miał powstać w Polsce:

 

„Zapytał: «Czy naprawdę chcemy Fortu Trump [w Polsce]?». Powiedziałem, że zgodził się już na to w kilku rozmowach z polskim prezydentem Andrzejem Dudą, że Polacy płacą za jego budowę i że ma jechać do Polski 1 września na 80. rocznicę nazistowskiej inwazji, co jednak go nie zahamowało. Powiedział, że nie pamięta, aby zgodził się na Fort Trump, co rzucało światło albo na jego pamięć, albo zdolność do zignorowania wszystkiego, o czym nie chciał pamiętać”.

 

***

 

Podczas wizyty Dudy wszystkie te cechy amerykańskiego prezydenta dały o sobie znać.

 

Przede wszystkim, konferencję prasową Trump wykorzystał do swoich celów. Duda był tu jedynie pionkiem wystawionym w partii przeciwko Niemcom. Przywódca Stanów Zjednoczonych powtórzył, że „znacząco zredukuje” amerykańską obecność wojskową w Niemczech, bo te w jego przekonaniu nie wydają dostatecznie dużo na zbrojenia. Stwierdził też, że część żołnierzy wycofywanych z Niemiec mogłaby trafić do Polski, ale natychmiast dodał, że Polska za transfer i obecność Amerykanów zapłaci. Ile zapłacimy i ilu żołnierzy do nas przyjedzie? Nie wiadomo.

 

Trump skrytykował też Niemcy za budowę wraz z Rosją rurociągu NordStream2. Polska również jest przeciwna temu projektowi, ale tu z kolei dała o sobie znać niewiedza prezydenta. Trump narzekał, że Niemcy płacą Rosjanom „miliardy dolarów na kupowanie rosyjskiej energii”, po czym dodał, że „z tego, co wie” Polska nie „przyjmuje żadnej energii z rurociągu z Rosji”. Owszem, nie importujemy rosyjskiego gazu przez NordStream2 – choćby z tego powodu, że ta inwestycja nie jest skończona. Ale Trump najwyraźniej nie zdaje sobie sprawy, że Polska importuje z Rosji około 60 proc.  zużywanego rocznie w naszym kraju gazu ziemnego. I że około 66 proc. naszego importowanego węgla to węgiel rosyjski!

 

Amerykański prezydent nie poprzestał na krytyce Niemiec. Po raz kolejny powiedział też, że cała Europa „wykorzystuje Stany Zjednoczone”, gdy chodzi o handel i że kiedy w listopadzie wygra walkę o reelekcję Europejczycy będą musieli „zapłacić więcej”. Co to znaczy? Możemy się tylko domyślać, że miał na myśli wprowadzenie nowych ceł na europejskie towary. Prezydent Duda tej groźby pod adresem Europy nawet nie skomentował. A przecież już w USA mówił, że jego zaproszenie do Białego Domu, to de facto zaproszenie dla Unii Europejskiej.

 

Wreszcie, na koniec konferencji prasowej reporter TVP łamaną angielszczyzną zadał Trumpowi pytanie, czy Polska może liczyć na Stany Zjednoczone w relacjach z Rosją. Ten odpowiedział tak  jakby zapomniał, że dosłownie kilka minut wcześniej krytykował Niemcy za zbyt bliskie relacje z Moskwą i że obok niego stoi prezydent kraju wielokrotnie i boleśnie przez Rosję doświadczonego. Stwierdził jedynie dość krótko, że Stany Zjednoczone mają świetne relacje z Rosją i że to dobre także dla Polski.

 

***

 

Wizyta Dudy w Waszyngtonie nie przyniosła absolutnie żadnych konkretów. Nie było ich na konferencji prasowej, nie ma ich też we wspólnym oświadczeniu opublikowanym na stronach Białego Domu i kancelarii polskiego prezydenta.

 

Czytamy w nim, że oba kraje będą „kontynuowały pogłębianie współpracy obronnej”, że po epidemii „będą wspólnie pracować na rzecz odbudowy naszych gospodarek”, że potwierdzają swoje „zobowiązania do inwestowania w zdolności obronne” i że będą „dążyć do zwiększenia wolumenu wymiany handlowej i inwestycji”.

 

Wszystko to słuszne, ale bardzo ogólne postulaty. I naprawdę nie trzeba było wizyty w Waszyngtonie, aby je przedstawić.

 

***

 

W swojej książce „Polska może być lepsza” w rozdziale o stosunkach polsko-amerykańskich przytaczam anegdotę zasłyszaną od jednego z dyplomatów w czasie, kiedy pracowałem w Waszyngtonie. Mówi ona, że bliski sojusz ze Stanami Zjednoczonymi jest jak przytulenie się do hipopotama. Na początku może to być przyjemne, bo hipopotam nas osłania i ogrzewa. Ale kiedy  olbrzym przewróci się na drugi bok, połamie nam kości i nawet tego nie zauważy.

 

Stany Zjednoczone to globalne mocarstwo. Sojusz z Polską i nasze bezpieczeństwo może być dla nich ważne, ale z pewnością nie jest niezbędne. Polska z kolei – wbrew temu, co robi obecna ekipa rządząca – nie powinna stawiać wszystkich swoich pieniędzy na Waszyngton. Zwłaszcza przy prezydenturze izolacjonistycznej i nieprzewidywalnej jak ta Donalda Trumpa.

 

Bo o ile wcześniej Stany Zjednoczone były hipopotamem, którego ruchy mogliśmy z pewną dozą pewności przewidywać, to dziś mogą zaskoczyć nas z dnia na dzień. Duda i jego koledzy, po ponad trzech latach urzędowania Donalda Trumpa najwyraźniej wciąż tego nie zrozumieli. Nie zrozumieli też, że losy Polski i tak rozstrzygną się nie w Waszyngtonie, ale w Europie. I to właśnie tu powinniśmy przede wszystkim umacniać naszą pozycję.

Share this...
Share on Facebook
Facebook
Tweet about this on Twitter
Twitter