CZCIONKA
KONTRAST

Jak PiS hoduje własne media

Share this...
Share on Facebook
Facebook
Tweet about this on Twitter
Twitter

Felieton nr 148

Czy wybory w Polsce są uczciwie? Od dawna nie. Uczciwość wyborów to nie tylko poprawne liczenie głosów. To uczciwość całego systemu, w ramach którego różne partie mogą ze sobą konkurować. Tymczasem PiS przez lata zbudowało propagandowy aparat medialny, w który pompuje ogromne sumy publicznych pieniędzy. I mamy na to dowody.

 

Nie chodzi jedynie o telewizję publiczną, która co roku otrzymuje „rekompensatę” z budżetu państwa w wysokości ponad 1,7 miliarda złotych. Setki milionów złotych przepływa też ze Spółek Skarbu Państwa do stacji radiowych, gazet i magazynów uprawiających prorządową propagandę. Analizy prowadzone systematycznie przez prof. Tadeusza Kowalskiego – medioznawcę z Uniwersytetu Warszawskiego – pokazują, że te środki stanowią nawet kilkadziesiąt procent ich budżetów. A strumień nie maleje nawet wówczas, gdy popularność danego medium drastycznie spada.

W normalnych warunkach Spółki Skarbu Państwa (SSP) takie jak Totalizator Sportowy, Orlen czy PZU powinny kierować swoje reklamy tam, gdzie będą najbardziej skuteczne. A zatem do tych mediów, które trafiają do ludzi potencjalnie zainteresowanych produktami firmy lub mają największe zasięgi. Rozsądniej jest zamieścić reklamę w gazecie, którą kupuje 90 tys. ludzi niż w takiej, która ma trzy razy mniej czytelników. W przypadku Spółek Skarbu Państwa jest dokładnie odwrotnie.

Jak pisze w swoim raporcie profesor Kowalski „ogólny wniosek, jaki można sformułować na podstawie analizy przepływów finansowych związanych z reklamą w prasie codziennej jest taki, że w znacznym stopniu są one uwarunkowane względami propagandy politycznej a nie interesem gospodarczym i potrzebami efektywnego ekonomicznie działania”.

Innymi słowy, następuje „zwiększanie wydatków tam, gdzie sprzedaż jest niższa, co świadczy o wyraźnej nieefektywności tych wydatków. SSP wydają środki na reklamę w prasie codziennej niezgodnie z regułami racjonalności”.

I tak, dla przykładu – „Gazeta Wyborcza”, która ma 57 tys. codziennego nakładu nie zarobiła na reklamach SSP ani złotówki w ciągu całego 2021 roku. Ale już prorządowa „Gazeta Polska Codziennie”, mająca 10 tys. nakładu, otrzymała prawie 9,5 miliona złotych! Od czasu przejęcia władzy przez PiS w 2015 roku poziom wydatków reklamowych SSP w „Gazecie Polskiej” wzrósł 30-krotnie! W tym samym czasie nakład gazety… zmniejszył się o połowę. Z analogicznymi zjawiskami mamy do czynienia na rynku prasy lokalnej, gdzie poważnym graczem stał się Orlen, który przejął kontrolę nad wieloma tytułami.

Podobnie jest na rynku magazynów społeczno-politycznych. Tu prym wiedzie tygodnik „Sieci”, który ostatnio zasłynął długim, pełnym kłamstw wywiadem z rosyjskim ambasadorem, przeprowadzonym już po inwazji Rosji na Ukrainę. W latach 2015-2021 pismo zarobiło na reklamach państwowych firm łącznie ponad 140 mln złotych. W roku 2021 było to ponad 26 milionów, co i tak odbiega od rekordowego roku 2019, kiedy przychody przekroczyły 30 milionów! I znów, wielkość wpływów z reklam jest odwrotnie proporcjonalna do wysokości sprzedaży. Jak pisze Kowalski, tygodnik „sprzedaje mniej niż połowę tego, co sześć lat temu, ale jego reklamowe przychody z SSP wzrosły ponad 22-krotnie”!

Identycznie jest w przypadku dwóch innych prorządowych pism – tygodników „Do Rzeczy” i „Gazeta Polska”. Im również nakład systematycznie spada, a finansowa kroplówka płynie coraz intensywniej. Doszło do tego, że w przypadku „Gazety Polskiej” przychody z reklam SSP stanowią – uwaga! – 43 proc. wszystkich przychodów. W tygodniku „Sieci” więcej niż co trzecia, a w „Do rzeczy” co czwarta złotówka płynie z firm kontrolowanych przez państwo. Dane te nie uwzględniają przychodów z reklam zamawianych przez ministerstwa, Kancelarię Premiera i inne urzędy kontrolowane przez polityków Zjednoczonej Prawicy – jak choćby niesławny Fundusz Sprawiedliwości będący w rękach Zbigniewa Ziobry. One także reklamują się w „swoich” tygodnikach.

Ale może nasi rządzący i ich nominaci po prostu postanowili hojnie wesprzeć prasę w ogóle i środki płyną także do innych? Niestety – „Newsweek” i „Tygodnik Powszechny” nie zarobiły na reklamach SSP ani złotówki, a do „Polityki” trafiło w 2021 roku… 31 tysięcy złotych, czyli tyle ile tygodnik „Sieci” otrzymywał średnio co dziesięć godzin. Średni nakład tygodnika „Polityka” wynosił w tym czasie 93 tys. egzemplarzy. To więcej niż nakład „Sieci”, „Gazety Polskiej” i „Do rzeczy” razem wziętych!

Widać jak na dłoni, że o przepływie pieniędzy decydują względy polityczne, a nie chęć dotarcia do jak największej grupy klientów. A przecież mówimy o spółkach akcyjnych, które dobro akcjonariuszy powinny stawiać na pierwszym miejscu. Ich największym akcjonariuszem jest Skarb Państwa, a zatem pośrednio my wszyscy. Tymczasem służą jako fundusz wyborczy partii władzy.

Ich działalność „reklamowa” negatywnie wpływa także na rynek prasy w ogóle. Szprycowane pieniędzmi z SSP prorządowe pisma mogą sztucznie zaniżać koszty, a tym samym wywierać nieuczciwą presję konkurencję, która tych przychodów nie uzyskuje. „Gazeta Polska” i „Sieci” są o 2-3 złote tańsze niż „Newsweek” i „Tygodnik Powszechny”. „Gazeta Polska” sprzedaje się marnie, ale drukuje na potęgę. Skutek jest taki, że trzy na cztery egzemplarze tygodnika nie zostają sprzedane i idą na przemiał. Profesor Kowalski wyjaśnia, że „wysokie przychody ze SSP są zapewne finansową «poduszką» takiej strategii konkurencyjnej tygodnika”.

Wydatki SSP na reklamy w radiu i telewizji funkcjonują na tej samej zasadzie. W przypadku reklam radiowych „występuje wyraźna preferencja dla rozgłośni radia publicznego, które skupiają 26,9 proc. całości wydatków na reklamę radiową ponoszonych przez SSP”. Wydatki na reklamę w telewizji? Największym beneficjentem jest TVP, do której trafiło ponad połowa wszystkich środków – łącznie ponad 314 milionów złotych.

Żadna z partii opozycyjnych nie dysponuje nawet częścią takich narzędzi oddziaływania na rynek mediów. Co z tego wynika? Po niedawnych wyborach parlamentarnych na Węgrzech obserwatorzy Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie pisali, że chociaż były one uczciwe w sensie liczenia głosów, to nie były równe. „Stronniczość i brak równowagi w analizowanych relacjach informacyjnych oraz brak debat pomiędzy głównymi uczestnikami znacznie ograniczył wyborcom możliwość dokonania wyboru opartego na rzetelnej wiedzy”, czytamy w raporcie OBWE.

Na Węgrzech ludzie Victora Orbána kontrolują w pełni większość rynku mediów. W Polsce ekipie Zjednoczonej Prawicy nie udało się, mimo prób, przejąć kontroli m.in. nad TVN czy Radiem Zet. Stosują więc inne środki, prorządowe media tucząc setkami milionów złotych. Skutek jest taki sam jak na Węgrzech – zasady gry nie są dla wszystkich nawet w przybliżeniu równe.

Podobny raport OBWE opublikowała po ostatnich wyborach prezydenckich w Polsce. Dziennik „Rzeczpospolita” tak pisał w podsumowaniu tego dokumentu:

„OBWE podkreśla polaryzację i tendencyjność mediów przy kampanii. […] Oceniono, że TVP nie zapewniało bezstronnych i prawdziwych informacji, faworyzując jednego z kandydatów. Swoich obowiązków nie zrealizowała też Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji, która nie podjęła w tej sprawie interwencji”.

W związku z tym obserwatorzy rekomendowali zmiany w prawie, które regulowałyby przypadki nierównego traktowania kandydatów. Stronniczość mediów publicznych finansowanych z pieniędzy podatników uznano za „nieprawidłowe wydatkowanie środków publicznych”. Od tego czasu sytuacja się nie zmieniła, a środki publiczne płyną też do jawnie prorządowych mediów prywatnych.

To wszystko oznacza, że wybory w Polsce nie są uczciwe. Bo uczciwości wyborów nie ocenia się tylko w dniu głosowania.

Share this...
Share on Facebook
Facebook
Tweet about this on Twitter
Twitter