Felieton nr 19
Szanowni Państwo,
wydarzenia ostatnich dni w Stanach Zjednoczonych mogą budzić zdumienie. Aresztowanie i śmierć czarnoskórego George’a Floyda na ulicach Minneapolis wywołały ogromną falę, nierzadko gwałtownych protestów. Jak do tego doszło?
***
Sam proces aresztowania widać dokładnie na nagraniach z kamer zamontowanych na sąsiednim budynku i nagrań wykonanych przez przechodniów. Nie ulega wątpliwości, że policjant nadużył siły, że dusi obezwładnionego, skutego kajdankami aresztowanego, że nie reaguje na jego prośby i prośby ludzi oglądających wszystko z boku.
Nadużycie uprawnień było tak ewidentne, że czterej policjanci biorący udział w akcji zostali natychmiast zwolnieni, a policjant klęczący na szyi Floyda, Derek Chauvin, został aresztowany i postawiono mu zarzut zabójstwa. Kolejne zarzuty mogą zostać postawione innym policjantom dokonującym aresztowania.
Nie powstrzymało to jednak wybuchu społecznego niezadowolenia. Dlaczego?
***
Przyczyn jest kilka, zarówno bezpośrednich, jak i głębszych, z którymi Amerykanie borykają się od lat. Ich wymienienie nie służy temu, by usprawiedliwiać przemoc na ulicach miast. Ma pomóc lepszemu zrozumieniu kryzysu, w jakim niewątpliwie znalazły się Stany Zjednoczone.
Zacznijmy od przyczyn bezpośrednich.
Po pierwsze, nagranie. Materiały, jakie do tej pory udało się zebrać i jakie zebrał m.in. dziennik „The New York Times” pokazują bardzo dokładnie całe zajście. Widać na nich, że aresztowany pod zarzutem użycia fałszywego, 20-dolarowego banknotu Floyd, nie stawia policji oporu, kiedy leży skuty kajdankami i przygnieciony do ulicy. Uderzające jest to, że policjanci ignorują jego prośby, a nawet fakt, że traci przytomność. Policjant trzyma kolano na szyi mężczyzny nawet wówczas, gdy pojawia się wezwany do niego ambulans.
Nic dziwnego, że brutalne, dramatyczne nagranie szybko rozeszło się w sieci.
Po drugie, aresztowanie i same słowa, jakie wykrzykiwał Floyd „I can’t breathe”, czyli „Nie mogę oddychać”, wywołały skojarzenia z podobnym przypadkiem sprzed 6 lat. Wówczas aresztowania dokonano w Nowym Jorku, a Eric Garner, również czarnoskóry mężczyzna, zmarł. I nie były to odosobnione przypadki. W Stanach Zjednoczonych z dużą regularnością do mediów trafiają informacje o zakończonych tragicznie interwencjach policji – czy, niekiedy, nadgorliwych cywilów – wobec czarnoskórych mężczyzn.
Po trzecie, niedawno pojawiło się amerykańskich mediach z pozoru mało znaczące nagranie. Oto czarnoskóry mężczyzna w nowojorskim Central Parku zwraca uwagę białej kobiecie. Mówi rzecz banalną, że jej pies powinien być na smyczy. Kobieta bardzo się denerwuje. Grozi, że zaraz zadzwoni na policję i zgłosi, że jej życiu grozi czarnoskóry mężczyzna. Tak też robi, histerycznie krzycząc do telefonu, mimo że stojący obok człowiek w ogóle jej nie zagraża, a jedynie nagrywa całą scenę.
To nagranie, z pozoru nieistotne, w kontekście ostatnich wydarzeń okazało się kolejnym przykładem wyższości, z jaką czarnoskórych Amerykanów próbuje traktować część ich białych rodaków. O takich doświadczeniach – niby niegroźnych, ale bolesnych – wspominają nawet ci Afroamerykanie, którzy odnieśli niebywały sukces. Mówił o tym, chociażby prezydent Barack Obama w 2012 roku kiedy na Florydzie członek nieformalnej „straży sąsiedzkiej”, cywil, zastrzelił czarnego nastolatka, bo ten wydał mu się podejrzany:
„Niewielu jest czarnoskórych mężczyzn w tym kraju, którzy nie mają doświadczenia tego, że ktoś ich śledzi, kiedy robią zakupy w sklepie. Dotyczy to także mnie”, mówił Obama. Opowiadał też o dźwięku drzwi zamykanych w samochodach, które słyszał, kiedy przechodził przez ulicę, czy białych kobietach, które bały się jechać z nim windą.
***
Te doświadczenia mają przełożenie na konkretne statystyki. I tu dochodzimy do głębszych przyczyn wyjaśniających, dlaczego wydarzenia w Minneapolis wywołały taką eksplozję gniewu.
Po czwarte, Afroamerykanie stanowią zaledwie 12 procent amerykańskiego społeczeństwa i aż 35 procent wszystkich więźniów. Przy okazji warto wspomnieć, że liczba więźniów w Stanach Zjednoczonych w stosunku do ogółu populacji jest najwyższa na świecie i nieporównywalnie wysoka z zestawieniu np. z państwami europejskimi (655 osób na 100 tysięcy mieszkańców w USA w porównaniu z 77 w Niemczech i 59 w Szwecji).
Po piąte, mimo że od zakończenia formalnej segregacji w USA minęło kilka dekad, średni majątek gospodarstwa domowego białej i czarnej rodziny wciąż dzieli przepaść. Jak wyliczał szanowany think-tank Brookings Institution w 2016 roku przeciętny majątek białej rodziny wynosił 171 tysięcy dolarów. Majątek rodziny czarnej był… niemal 10-krotnie mniejszy i wynosił 17 150 dolarów.
Takie różnice w zamożności przekładają się na zróżnicowany dostęp do dobrych szkół, a co za tym idzie dobrej pracy, czy opieki zdrowotnej. Epidemia koronawirusa, która bardzo mocno dotknęła Stany Zjednoczone, po raz kolejny ujawniła te nierówności. Jak pokazują dotychczasowe dane prawdopodobieństwo śmierci z powodu COVID-19 jest w przypadku czarnoskórych Amerykanów trzykrotnie wyższe niż w przypadku białych. A są w Stanach takie miejsca – na przykład Waszyngton – gdzie te różnice są jeszcze większe. Po dramatycznych wydarzeniach w Minneapolis ten temat z jeszcze większą siłą wrócił do debaty publicznej.
***
Wreszcie, po szóste, zaognianiu nastrojów służą chybione reakcje Donalda Trumpa. Zamiast orędzia do narodu prezydent opublikował całą serię tweetów oskarżających media o rozsyłanie fake newsów, zarzucających bierność burmistrzom i gubernatorom z Partii Demokratycznej. Dopiero w poniedziałek 1 czerwca wygłosił przed Białym Domem przemówienie. Ale zamiast tonować nastroje zagroził, że jeśli miasta same nie poradzą sobie z protestami, wyśle tam wojsko i „szybko rozwiąże sprawę”.
Jakby tego było mało w czasie, gdy Trump przemawiał w tle było słychać jak służby porządkowe gazem i gumowymi kulami rozpędzają protestujących spod Białego Domu. Wszystko po to, by prezydent mógł wyjść pieszo przejść pod pobliski kościół św. Jana i… zrobić sobie pod nim zdjęcie z Biblią w dłoni. „Czy to Pana Biblia?”, zapytał jeden z reporterów. „To jakaś Biblia”, odpowiedział prezydent. Zachowanie Trumpa skrytykowali duchowni różnych wyznań, w tym biskup kościoła episkopalnego, któremu podlega kościół św. Jana w Waszyngtonie!
***
Po co Trump to zrobił? Wydaje się, że na tej radykalnej polaryzacji prezydent chce oprzeć kampanię przed listopadowymi wyborami prezydenckimi. W czasie, gdy Stany Zjednoczone walczą ze skutkami zdrowotnymi i gospodarczymi pandemii, a dziesiątki milionów Amerykanów nie ma pracy, prezydent szuka wroga i obiecuje przywrócenie „prawa i porządku”. Zamiast zgody, chce konfliktu. To bardzo niebezpieczna droga, zwłaszcza w państwie, którego obywatele mają nawet 300 milionów sztuk broni. Stany Zjednoczone to dziś beczka prochu. A Trump popycha kraj w kierunku regularnej wojny domowej.
***
Wszystkie te czynniki nie pomagają w uspokojeniu nastrojów. Nie znaczy to, że wolno usprawiedliwiać przemoc i wandalizm. Nie znaczy to, że wśród protestujących nie ma zwykłych złodziei, którzy chcą wyłącznie rabować. Nie znaczy to, że radykalna lewica i prawica nie wykorzystują protestów do swoich celów. Nie znaczy to, że ofiarami niesprawiedliwości czy biedy padają wyłącznie czarni Amerykanie.
Ale jeśli ktoś chce naprawdę zrozumieć, co się obecnie dzieje w Stanach Zjednoczonych, musi poznać szerszy kontekst bieżących wydarzeń. Bo taki gniew i takie protesty nie rodzą się w próżni.