CZCIONKA
KONTRAST

Polityczna zabawka za 115 miliardów euro

Share this...
Share on Facebook
Facebook
Tweet about this on Twitter
Twitter

Felieton nr 165

Nie raz pisałem już, że najbliższe wybory w Polsce nie będą w pełni uczciwe. Nawet jeśli głosy zostaną policzone prawidłowo. Nie będą uczciwe, ponieważ partia rządząca wykorzystuje pieniądze budżetowe i instytucje państwa do uzyskania nieczystej przewagi.

Spółki skarbu państwa, upartyjnione media publiczne, pieniądze budżetowe wydawane na „swoich”, różnego rodzaju fundusze – wszystkie te instrumenty służą obecnej elicie władzy. Jedną z takich instytucji jest także upartyjniona prokuratura.

Zbigniew Ziobro – czyli polityk, minister sprawiedliwości i prokurator generalny w jednym – traktuje podległą mu instytucję jak narzędzie walki z przeciwnikami politycznymi zarówno w opozycji, jak i we własnym obozie władzy. I jest to potężne narzędzie. Ziobro jest, co prawda, liderem malutkiej partyjki, ale ambicje ma ogromne. Przywódca ugrupowania, które nie jest w stanie uzyskać nawet 1 procenta poparcia w tych sondażach, które w ogóle Solidarną Polskę uwzględniają, dostał od Kaczyńskiego nieprawdopodobną wręcz władzę.

Oto aktywny polityk zostaje bowiem prokuratorem generalnym, a w tej roli nie tylko może przydzielać wybranych prokuratorów do rozmaitych spraw, nie tylko ma wgląd do akt każdej sprawy, ale jeszcze – jeśli sam uzna, że działa „w interesie publicznym” – może te akta upublicznić. Nie mówimy o sprawach zakończonych, czy tym bardziej zakończonych wyrokiem skazującym. Mowa o sprawach toczących się, w której nie ma w ogóle postawionych zarzutów. Dodatkowo Ziobro nie musi oczywiście ujawniać wszystkich materiałów, jakie w danym śledztwie udało się zgromadzić, ale jedynie wybrane – a tym samym dowolnie nimi manipulować i wyrywać je z kontekstu.

Dobrym przykładem sprawa Michała Tuska. Kilka dni temu prokuratura ujawniła zeznania niejakiego Marcina W., współpracownika Marka Falenty, który oskarżył syna Donalda Tuska o przyjęcie łapówki. Funkcjonariusze medialni z obozu władzy byli zapewne uprzedzeni wcześniej, bo dosłownie chwilę po opublikowaniu zeznań pojawiały się komentarze i „analizy”.

Ludzie myślący zaczęli jednak zadawać proste pytania: skoro Ziobro ma od kilku lat dowody na rzekome przestępstwa – w dodatku dotyczące swojego największego przeciwnika politycznego – dlaczego nic z nimi nie robi? Jakie działania podjęli prokuratorzy, by zweryfikować te zeznania? Tego już się nie dowiedzieliśmy. Ziobro po prostu wypuścił informację w przestrzeń, a kilka dni później, w poniedziałek, jeden z jego współpracowników, Sebastian Kaleta, poszedł do radia RMF FM i stwierdził, że prokuratura przez te wszystkie lata nie zebrała żadnych dowodów pozwalających na postawienie zarzutów.

A zatem przez kilka dni prywatny człowiek – bo przecież Michał Tusk nie jest aktywnym politykiem, nie udziela się w mediach, nie ubiega się w wyborach o żadne stanowisko – wskutek decyzji Ziobry był przez prorządowe jednostki medialne oskarżany o przyjęcie łapówki. I to, mimo że sam Ziobro doskonale wiedział, że nie ma na prawdziwość tych zeznań dowodów.

Dziś prokurator generalny i jego ludzie próbują przekonywać, że chodziło o wykazanie niewiarygodności Marcina W. jako świadka. Wcześniej bowiem tygodnik „Newsweek” ujawnił inne zeznania W. dotyczące nielegalnych nagrań polityków i biznesmanów, jakich na zlecenie Falenty mieli dokonać kelnerzy w co najmniej dwóch warszawskich restauracjach. Tusk po publikacji tygodnika stwierdził, że sprawę powinna wyjaśnić sejmowa komisja śledcza.  Obóz władzy był oczywiście przeciw i chciał dowieść, że W. jest niegodny zaufania.

Dlaczego jednak Ziobro zrobił to kosztem prywatnej osoby? Odpowiedź jest prosta – bo Kaczyński dał mu taką możliwość, a on wykorzystuje swoje uprawnienia prokuratorskie dla celów politycznych.

Poza tym z faktu, że dany przestępca skłamał w jednej sprawie w jednych okolicznościach, nie oznacza, że kłamał też zeznając w innej sprawie, w innym czasie. Może nie powiedział prawdy, ale prokuratura nie podała nam żadnych informacji na temat tego, jak weryfikowała prawdziwość jego zeznań. W swoim tekście w „Newsweeku” Grzegorz Rzeczkowski pytał także, dlaczego W. został zwolniony z aresztu. Czy zostałby tak potraktowany, gdyby jego zeznania były bezwartościowe? Wątpliwości mogłaby ocenić komisja śledcza, której powołania chce Donald Tusk. Skoro państwo i jego służby nie radzą sobie z rozwiązaniem tej afery, to trzeba szukać innych instrumentów.

Ale znów, elita władzy się na to nie zgodzi, bo najwyraźniej czegoś się boi. Dość powiedzieć, że – przypomnieli ostatnio dziennikarze Onetu – politycy PiS mieli dostęp do nagrań Falenty zanim zostały one upublicznione, a sam Falenta przekazywał nagrania pracownikom służb, którzy później – zupełnym przypadkiem oczywiście – zostali awansowani lub zrobili kariery w spółkach Skarbu Państwa.

Afera o takiej skali powinna zostać wyjaśniona od początku do końca. Partii rządzącej na tym nie zależy, bo lepiej sączyć wyrwane z kontekstu informacje przez skorumpowane media niż dążyć do prawdy. W tej sprawie jak w soczewce widać, po co PiS-owi oraz Ziobrze było przejmowanie rozmaitych instytucji, w tym prokuratury i dlaczego chcą także przejęcia sądów. Celem jest wygranie wyborów i za to są gotowi zapłacić dowolną cenę. Nawet 80 miliardów, bo tyle może stracić Polska z budżetu unijnego. A to przecież tylko część strat znacznie większych – obejmujących 35 miliardów na realizację Krajowego Planu Odbudowy i kary już nałożone na Polskę. Łącznie co najmniej 115 miliardów euro. Drogo, jak na polityczną zabawkę dla kogoś, kto o własnych siłach nie jest nawet w stanie wprowadzić swojej partii do Sejmu.

Rachunek zapłacą Polacy. Chyba że w dniu wyborów się na to nie zgodzą. Wbrew wszelkim brudnym zagrywkom tej władzy.

Share this...
Share on Facebook
Facebook
Tweet about this on Twitter
Twitter