Felieton nr 24
Szanowni Państwo!
22 czerwca pierwszy szczyt nowych liderów Unii Europejskiej – Ursuli von der Leyen i Charlesa Michela – z Chinami nie zakończył się ani wspólną konferencją prasową, ani nawet opublikowaniem wspólnego oświadczenia. W świecie dyplomacji oznacza to, że różnice zdań były bardzo poważne. Na czym polega spór? I dlaczego ma ogromne znaczenie dla Polski?
Zacznijmy od punktów spornych.
***
Najważniejszy dotyczy relacji handlowych. Unia Europejska zwraca uwagę na nieuczciwe praktyki chińskich władz, które ograniczają europejskim firmom dostęp do tego ogromnego rynku. Jednocześnie chińskie firmy korzystają z pomocy publicznej, na którą – zgodnie z regułami wolnej konkurencji na naszym wspólnym, europejskim rynku – nie mogą liczyć firmy europejskie. Dzięki temu chińscy przedsiębiorcy mają przewagę nie tylko u siebie, ale także w Europie, gdzie chińskie firmy – ze wsparciem ze strony rządu – mogą przejmować firmy europejskie. Zwłaszcza teraz, gdy w wyniku kryzysu wywołanego epidemią część z przedsiębiorstw znalazła się w trudnej sytuacji finansowej i mogłyby zostać przejęte za ułamek swojej wartości.
Komisja Europejska od dłuższego czasu dostrzega to zagrożenie, a w środę 17 czerwca opublikowała raport z propozycjami rozwiązań. Jedno z nich zakłada, że Komisja Europejska będzie miała prawo interwencji, kiedy jakieś przedsiębiorstwo – otrzymujące pomoc rządową z kraju trzeciego – spróbuje przejąć firmę europejską. W wypadku poważnego naruszenia reguł Komisja Europejska mogłaby takie przejęcie zablokować.
Inna propozycja Komisji mówi o lepszej kontroli firm spoza UE, które stają do publicznych przetargów organizowanych przez instytucje unijne. Znów, chodzi o to, żeby te firmy, które są wspomagane przez rządy swoich państw nie zaniżały sztucznie cen tylko po to, żeby wygrać walkę z europejskimi konkurentami.
Takie propozycje Komisji mogą się z pozoru wydawać niezgodne z regułami wolnego rynku – jeśli ktoś chce sprzedać firmę, ktoś inny powinien mieć prawo ją kupić. Jako gospodarczy liberał chciałbym, żeby międzynarodowe kontakty handlowe opierały się na swobodnej konkurencji. Problem w tym, że jeśli jedna ze stron nie stosuje się do reguł wolnego rynku – i korzysta z hojnego wsparcia państwa – wówczas druga, w tym wypadku to Europa, musi interweniować. Inaczej nasze firmy będą na straconej pozycji.
***
Raport Komisji Europejskiej to wstępna propozycja, która do 23 września będzie przedmiotem publicznych konsultacji. Dopiero potem propozycje zostaną przekształcone w konkretne przepisy, które następnie będą musiały zaakceptować państwa członkowskie (co raz jeszcze pokazuje, że Unia niczego swoim członkom nie narzuca).
Co więcej, jak podkreśla m.in. unijna komisarz ds. konkurencji Margrethe Vestager, raport nie jest wymierzony w żadne konkretne państwo, a słowo „Chiny” nie pada w nim w ani jednym miejscu. Wiadomo jednak, że to właśnie firmy chińskie mogą na tej regulacji stracić. I nie jest tajemnicą, że władze w Pekinie nie są z tego powodu zadowolone.
„Nasze relacje inwestycyjne i handlowe pozostają niezrównoważone i nie zrobiliśmy postępu, na który liczyliśmy w komunikacie po zeszłorocznym szczycie w sprawie barier w dostępie do rynku”, powiedziała przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen. Stwierdziła też, że Unia domaga się od Chin rozwiązania problemu nierównych relacji i otwarcia rynku dla europejskich firm. I że władze chińskie powinny w tej kwestii wykazać się „większą ambicją”. Jak na język dyplomacji to bardzo jednoznaczny komunikat.
***
Drugi punkt sporny jest równie trudny do rozwiązania. Władze w Pekinie planują wprowadzenie nowych przepisów dla Hong-Kongu, które de facto zlikwidują autonomię tego miasta i zagrożą wolnościom jego mieszkańców. Decyzja Pekinu naruszy tym samym porozumienie podpisane przez władze Chin i Wielkiej Brytanii, która wcześniej administrowała miastem. Zgodnie z nim przez 50 lat od powrotu Hong-Kongu do Chin w 1997 roku miasto miało cieszyć się specjalnym, autonomicznym statusem.
„Wyraziliśmy nasze wielkie zaniepokojenie wynikające z nowych przepisów o bezpieczeństwie narodowym, jakie mają zostać wprowadzone w Hong-Kongu”, powiedział po szczycie przewodniczący Rady Europejskiej, Charles Michel. Kilka dni wcześniej rezolucję potępiającą działania Chin w Hong-Kongu przyjął też Parlament Europejski ogromną większością 565 głosów (przy 34 głosach przeciwnych i 62 wstrzymujących się). Posłowie Europejskiej Partii Ludowej, w tym niżej podpisany, głosowali „za”. Parlament wzywa w niej, między innymi, do zaskarżenia działań chińskich władz do Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości w Hadze.
***
Wszystkie te czynniki sprawiają, że osiągnięcie porozumienia z Chinami w najbliższym czasie staje się bardzo trudne. Planowany na wrzesień szczyt Unia Europejska-Chiny w Lipsku już został odwołany. Oficjalnym powodem jest pandemia koronawirusa, ale wiele wskazuje na to, że przyczyna jest inna – niezdolność do uzgodnienia wspólnego stanowiska.
Sytuacja staje się tym bardziej skomplikowana, że coraz bardziej agresywną politykę wobec Chin prowadzą Stany Zjednoczone pod nieobliczalnym przywództwem Donalda Trumpa. Amerykanie wywierają też na swoich sojuszników presję, by ci znacząco ograniczyli współpracę z Chinami i całkowicie zamknęli część swoich rynków dla chińskich firm, np. firmy Huawei. Wiemy, że taka presja jest wywierana także na polskie władze. Ma to być jeden z warunków obecności wojsk amerykańskich w naszym kraju. Co powinniśmy zrobić?
***
Unia Europejska to dziś jedna z największych gospodarek świata i musi walczyć o swoje interesy, ale na własnych zasadach, nie stając się zakładnikiem żadnej z dwóch pozostałych stron. Tym bardziej, że Donald Trump konsekwentnie wycofuje Stany Zjednoczone z kolejnych organizacji i umów międzynarodowych, a o swoich decyzjach nie informuje sojuszników, co nie poprawia zaufania między stronami. Stany Zjednoczone pozostają naszym najważniejszym sojusznikiem, ale nawet sojusznicy mają czasami odmienne zdania.
Na czym ma polegać strategia Unii Europejskiej? Najważniejsze jest wypracowanie takiego porozumienia z Chinami, które da nam uczciwy i równy dostęp do chińskiego rynku. A jeśli to się nie uda, możliwie najlepsze zabezpieczenie interesów europejskich firm. Realizacja tych celów jest jednak możliwa tylko pod jednym warunkiem – europejskiej jedności. Nie jest tajemnicą, że władze w Pekinie – podobnie zresztą jak władze w Moskwie – zamiast rozmawiać z liderami Unii, wolą spotkania z poszczególnymi państwami lub mniejszymi grupami państw. Dlaczego? To proste. Bo podzieleni jesteśmy słabsi.
***
Unia Europejska ma więc przed sobą arcytrudne zadanie – ustanowić otwarte relacje gospodarcze z Chinami, jednocześnie nie tracąc sojuszu ze Stanami Zjednoczonymi, ale i nie dając się wciągnąć w ewentualny konflikt zbrojny na Dalekim Wschodzie.
W relacjach z Pekinem Europa i Stany Zjednoczone mają cały szereg wspólnych interesów, na przykład:
– otwarty dostęp dla naszych firm do chińskiego rynku;
– zabezpieczenie przestrzeni cybernetycznej przed atakami;
– wprowadzenie wspólnych standardów technicznych i – co równie ważne – standardów etycznych przy opracowywaniu nowych technologii w takich obszarach jak sztuczna inteligencja, narzędzia kontroli społecznej, leki czy badania genetyczne.
Nie jest tajemnicą, że przewaga konkurencyjna Chin w wielu dziedzinach wynika z braku takich samych ograniczeń, jakim podlegają zachodnie firmy i jakie wynikają z konieczności przestrzegania norm etycznych i praw obywateli, w tym prawa do prywatności. Władze chińskie nie przejmują się takimi przeszkodami, a dzięki nieograniczonej władzy mogą traktować swoją populację jako swego rodzaju materiał badawczy i dostarczyciela ogromnej ilości danych. My na Zachodzie z pewnością nie chcielibyśmy stać się ofiarami tych technologii.
Wspólne interesy ze Stanami Zjednoczonymi nie oznaczają jednak, że Europa powinna „w ciemno” popierać wszystkie działania Waszyngtonu na Dalekim Wschodzie. Sojusznicy Stanów Zjednoczonych w sąsiedztwie Chin – od Korei Południowej, przez Japonię, Tajwan, Malezję, Indonezję, aż po Australię – nie są związani sojuszniczymi umowami z Unią Europejską. Co więcej, badania opinii społecznej jednoznacznie pokazują, że Europejczycy nie chcą bezwarunkowego poparcia Amerykanów w ich konflikcie z Chinami.
***
Łagodzenie napięcia między Waszyngtonem i Pekinem leży też w interesie Polski. Władze w Warszawie muszą sobie zadać pytanie: czy Stany Zjednoczone poważnie zaangażowane w konfrontację z Chinami będą gotowe bronić Polski przed zagrożeniem ze strony Rosji? Jeśli napięcia na linii amerykańsko-chińskiej przerodzą się w otwarty konflikt, zainteresowanie Amerykanów i amerykańskie „legiony” zostaną przesunięte do Azji kosztem Europy. Co w takiej sytuacji zrobi Polska, która w ostatnich latach postawiła tak wiele na ochronę ze strony Waszyngtonu?
Polska ma tradycje mediowania w stosunkach chińsko-amerykańskich. To w Warszawie, w Pałacu Myśliwskim w Łazienkach miała miejsce w latach 60. seria tajnych spotkań USA-ChRL, która doprowadziła do słynnego otwarcia na Chiny, wizyty prezydenta Nixona w Pekinie i rozłamu w bloku komunistycznym. Ambitna polska polityka zagraniczna próbowałaby do tej tradycji nawiązać. Ale żeby taką rolę odegrać, trzeba by zachować elementarną wiarygodność wobec obu stron.